[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co leciał w niebo, uroóony ze mnie&
Los mój zakreślon�p x już tedy tajemnie
W tej jasnej, wielkiej chwili& reszta ciemnie�p y !
Reszta jest życiem, co trwać nie ma prawa,
Co wzięło ongi, to Bogu oddawa��p &
Zwiat wstaje młody, piękny, jasny, wieczny,
I ćmi blaskami stary blask słoneczny.
Na ruin zrębach zapadniętych w lasy,
W pozłocie świetlnej widne��� przyszłe czasy.
I co coóiennym niegdyś było,
Przeóiwną, tajną wzbiera siłą,
Chramu miłości rozwarte podwoje,
Bajka, śpiewając, przęóie nici zwoje.
W naturze wre duch boży,
�p u nie y y y forma imiesłowowa utworzona od czas. y y n .
�p v nie pachnieć; por. rzecz. .
�p w k y n forma skrócona od: kołysany.
�p x kre n skrócona forma od: zakreślony.
�p y ie ni óiś: ciemność.
��p dd (daw.) óiś: oddaje.
��� idny (daw.) óiś: widoczny.
no alis Henryk Ofterdingen 70
Słów gromy każdy tworzy&
Znicz życia, tląc w iskierce,
Zapalił świata serce&
Aańcuch wszechistnienia zwity���,
Aączą się zjawami byty&
Każda wszechistnieniem żyje,
Zwiatłość z ciemni moc błyskania p3e&
Krew swą z drugiej p3e każda zjawa,
Myśli czynów legion święty stawa���&
Sen się w cudny zmienia świat,
Zwiat marzeniom sennym jako brat&
To co przeszło, cośmy już przetrwali,
Niby przyszłość płynie z mgieł oddali&
Wyobraznia na tron świata sięóie��t
Prząść losy sny&
Zwikła��u , zmota óiejów sploty,
Tu przygasi błysk ponury,
Tam rozciągnie pomrok chmury,
W jęk przemieni krzyk ochoty,
Lub roztopi wszystko w mgły&
Ból się z rozkoszą, życie z śmiercią splecie
I na tym nowym, óiwnych przemian świecie,
Jeśli kto w miłość włożył duszę swoją,
Rany się jego nigdy nie zagoją&
Wszystko, co wnętrzny��v duszy wzrok opęta,
Spadnie i bęóie wszelka ciemń odjęta&
Choćby w proch stlało serce jak grób wierne,
Jeszcze nim rzuci niegościnne życie,
Przeżyje zjawisk wielkie rozpowicie&
Zwiat w cmentarzysko się zmieni niezmierne&
We łzy wszechciało&
A w grób otwarty, tęsknicą szalone
Gdy legnie trupem to, co rankiem wstało,
Spadnie ostatnie serce spopielone.
Krajobraz stawał się coraz baróiej górzysty i urozmaicony. Pasma gór grzbiecistych
biegły w różnych kierunkach. Rozóierały je przepaści coraz to głębsze. Poprzez uroóaj-
ną warstwę ziemi przeóierały się skały nagie, ponad ciemny pas lasu strzelały ku niebu
turnie, z rzadka tylko obsiadłe jałowcami. Brzegiem przepaści biegła droga, wznosząc się
nieznacznie, ale ciągle w górę. Zieleń jasna równi pociemniała tu, zasępiając się niejako
w tym odluóiu, natomiast wytrysnęły z jałowej ziemi kwiaty górskie pięknych kształtów,
o odurzającym zapachu. Pusto tu było i samotnie, z oddali tylko dobiegało z wiatrem tur-
likanie ówonków trzody, kędyś po uboczach się pasącej. Po roztokach szumiały potoki.
Plamy lasu to ciemne, to jaśniejsze, rozłożone po górach wabiły do wnętrz chłodnych,
pod sklepiska��w zielone. Górą pławiły się w odmęcie powietrznym rabusie-ptaki, niosąc
się wysoko ponad najwyższe sośnie��x .
��� ity (daw.) óiś: zwinięty.
��� t (daw.) óiś: staje.
��t i ie (daw.) óiś: siąóie.
��u ik óiś popr.: zawikła.
��v n tr ny óiś: wewnętrzny.
��w k e i k óiś raczej: sklepienie.
��x nie óiś popr.: sosny a. sośniny.
no alis Henryk Ofterdingen 71
Wąskim chodnikiem pnącym się uboczą��y szedł wędrowiec zadumany. Minęło już
południe i śmigał wiatr zimny. Niósł pogłosy różne, tajemne, ale ginęły kędyś w dali,
pędem porwane. Czyżby wiał ponad ziemię roóinną óiecinnych złud człowieczych albo
szybował innymi jakimiś krajami, kędy mówią wszystkie stworzenia? Samo echo tętniło
góieś głęboko w duszy, buóąc wspomnienia. Pielgrzym nie słuchał, nie znał pewnie
tej mowy. Darł się w górę uparcie, kędy kresu podróży naóieja. Naóieja? Nie miał
już naóiei. Strach jedynie i mrożąca myśl cicha, bezsłowa��p rozpacz pęóiły go w świat
i ostępy górskie. Trud podróży, zmęczenie tłumiły one moce wnętrzne niszczycielki,
co się rwały w sercu. Zmęczonym i osłabłym się czując, miał chwilę spokoju. Siadł na
kamieniu i wzrok posłał wokół. Nie wióiał dotąd gór, co się piętrzyły koło niego z wolna,
w miarę gdy szedł i teraz leżały w całej grozie dumnie wszędy na horyzoncie. Wydało
mu się, że śni teraz lub śnił to, co niedawno się óiało. Przed nim roztaczała się cudna,
nieprzejrzana dal i niezgłębione piękno. Niedługo łzy trysły��� z jego oczu i płynęły długo.
Wydało mu się, że chce wypłakać duszę, życie, by nie zostało nic, zgoła nic& by zmarł
w tym płaczu.
Ale równocześnie łkając, poczynał przychoóić do siebie, przeniknęło go pogodne,
łagodne tchnienie jakby wiatru ożywczego, świat zjaw zamajaczył na nowo przed jego
oczami, podniosły głowę dawne myśli przyjaciółki i poczęły przemawiać słowami po-
ciechy.
Tam, w szafirowej oddali leżał Augsburg najeżony wieżycami, na skraju nieboskłonu
łyskało białą plamą zwierciadło tajemnicze ogromnej rzeki. Las czarny, leżący na uboczy,
wyciągający do pielgrzyma ramiona i skały, którymi jeżyły się grzbiety gór, zdawały się
mówić: Płyń rzeko, płyń, nie ucieczesz nam, nie ucieczesz! Na twój nurt spadnie tysiąc
okrętów o białych żaglach, ujarzmione zostaną twe fale złamane w rozpęóie, pochłonie
je wola nasza. Zawierz nam, pielgrzymie, zawierz, bo to wróg nasz wspólny, któregośmy
z łona własnego wydali. Niech ucieka z łupem i tak się przed nami nie skryje! .
Biedny pielgrzym cofnął się myślą w dawne czasy, pełne zachwytów, ale drogie wspo-
mnienia blado zarysowały się w duszy. Szerokoskrzydlny kapelusz ocieniał młodą twarz
jego, bladą jak kwiat, co pośród nocy zakwita. Upojny szał życia wrący w łonie spłynął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]