[ Pobierz całość w formacie PDF ]

królewskie rozłożyło się na miejscu tureckiego obozu. Rozpytując się
napotkanych o to, gdzie jaki pułk stoi, pan Filip myślał, że winien czuć
się zadowolony. Chłopców powierzonych jego opiece spotkało wyjątkowe
szczęście. Najszlachetniejsze rody ubiegały się wszak o zaszczyt oddania
synów na królewski dwór. Ucieszą się starzy Kośmińscy! Wicek znów
husarzem... Tak, tak powiodło się chłopakom...
Szczęśliwą rękę ma pan Filip... Szkoda, że nie dla siebie... On sam - cóż
teraz będzie czynił?... Brata szukał i Kasię Niesobinę wspominał. Będzie
sam, wciąż sam jak palec...
I zrobiło mu się tak jakoś czczo, że prawie pożałował, iż oblężenie już
się skończyło, minęły owe straszliwe dni, gdy szczupła gromadka
niedokarmionych ludzi, sprężona w jedną czujną całość, dobywała sił
ostatnich. Czuł się wówczas potrzebny, czuł, że chodzi o wielką rzecz, a co
będzie czynił teraz?...
Szedł pogrążony w tych myślach, gdy ktoś uderzył go przyjacielsko po
ramieniu.. Słotyło obrócił się i oniemiał. Brat Jarosz stał przed nim w
swej własnej osobie. Czerstwy, opalony, pogodny, w hełmie na głowie i z
szablą przy boku.
- Bracie! - wykrzyknął pan Filip radośnie, rzucając mu się na szyję -
bracie!
Nie śmiał pytać wywołańca, skąd się tu wziął między rycerzami? Ukradkiem
jest, czy jawnie? Zostanie, czy znów ucieknie? Starszy zrozumiał te nieme
pytania.
- Nie ma już infamisa! - zawołał wesoło - pod Lwowem miłoścowi pan hańbę
ze mnie zdjął... Takim sam dobry, jak ty i każdy... Wojna skończona,
wracamy do domu...
- Boże, Boże wielki! Co za szczęście... - bełkotał pan Filip ledwo
wierząc uszom - jak to się stało?... Opowiedz.... Toż to cud prawdziwy...
Bracie mój kochany, bracie!...
- Opowiem ci wszystko, jeno chodzmy na kwaterę, bo tu się na nas ludzie
oglądają... Chorągiew tatarską, co przy samym chanie noszą, pod Lwowem
wziąłem, a czerwoną szarfą byłem przepasany, żeby mnie z dala widzieli...
Bez zbroi... Pokłuły mnie tęgo pogany, alem się rychło wylizał...
- Bogu dzięki! Bogu dzięki! - powtarzał pan Filip, niezdolny powiedzieć
nic więcej ponad te dwa słowa. ...O tak, niech Bogu będą dzięki... Brat
odzyskany... klejnot oczyszczony... Więc może... - zaczerwienił się
gwałtownie. - Chodziłem tu szukać Wicka - objaśnił.
- Wicka tu nie ma. Połowa husarii ostała pod Lwowem, pułkownik
Miączyński
sam tu jest, Kośmińskiego widziałem niedawno. Rozrósł się chłop. Do
synowicy burmistrza koperczaki stroi. Po bitwie go chwalono, że do miecza
zmyślny... Powiadaj teraz, co z tobą?... Po licha jezdziłeś do Trembowli?
Dobrze, że cię tutaj nie ubili! Jakeś się przy szturmach sprawiał?
Powiadaj! Wielu poganów zabiłeś?
- Poganów nie zabiłem ni jednego, alem wodę ciągnął i inne takie posługi
czyniłem... Przyjechałem tutaj proszony przez jednego nieszczęśliwego
człowieka, który już nie żyje... Pamiętasz onego brodacza, przez którego
dałeś mi znać, że wyjeżdżasz ze Lwowa, żebym cię nie szukał...
- Pamiętam, ale nie wiem, kto był zacz. Straceniec pewno, jakim ja
wówczas byłem... Cóż ów brodacz?...
- Opowiem ci tę sprawę, żałosną bardzo... I jeszcze inne... (znów się
zaczerwienił). Chodz jednak lepiej ze mną do zamku...
- Pójdę chętnie zobaczyć, jakeście się bronili. Dziwy o tym opowiadają.
I poszli. Pan Filip kroczył zamyślony. Ofiarować teraz Kasi swoje
nazwisko, czy nie? Wyznać bratu swój afekt i prosić go, by w swaty szedł?
Przyjmie go Kasia, czy nie przymie?...
Serce mu kołatało, aż się zasapał idąc pod górę. Chwilami przystawał,
ocierał pot z czoła, choć dzień był zimny i wietrzny. Jarosz spoglądał na
niego z współczucie.
- Zmizerowałeś się setnie, chudziaku.
- Nie to, nie to, nic nie wiesz... ja ci wytłumaczę.
I bił się z myślami dalej, odpowiadając ni to ni owo na ciągłe pytania
Jaroszowe dotyczące obrony, podkopów tureckich, wałów przez które
przechodzili. Nareszcie brat zniecierpliwił się i rzekł:
- Nie tylko zmizerowałeś się, aleś i zgapiał ze szczętem.
- To prawda - przyznał z pokorą pan Filip.
I szli dalej. Na zamku pochwyciła ich zaraz panna Kunegunda. Wraz z
miecznikową Bilińską zamierzały jutro odjechać z Trembowli, a przed
wyjazdem pragnęła pomówić jeszcze o stolnikowiczach.
- Miło mi poznać waści - rzekła do Jarosza dygając - nie wątpię, że
równie dzielny kawaler jak brat. O, bo to rezolut, rezolut! Wszyscyśmy go
podziwiali... Granat pękający wodą zalał... Ducha się nie uląkł...
- Nie może być! - zdumiał się Jarosz. Pan Filip próbował przerwać, panna
Kunegunda ciągnęła:
- ...To jeno mi dziwne, że przyjechwaszy tyli kawał drogi umyślnie, by
posłyszeć o stolnikowiczach, krewniakach, Piotrze, co był ożenion z Barbarą
z Rogalów herbu własnego i Janie ożenionym z Masłowską herbu Samson,
łaskawego ucha teraz użyczyć nie chce. A ja cały czas oblężenia wciąż o tej
sprawie myślałam... Wierzajcie mi waszmościowie, że to myślenie walną było
obroną przeciw alteracji... Bywało, od grzmotu dział nic nie słychać, pył
sypie się zewsząd, jakoby sądny dzień nadchodził, a ja w kąciku cicho
siedzę, koronkę w placach przebieram, na przemian to paciorki odmawiam,
to
koligatów, krewniaków wspominam, aż w końcu wcale huku nie słyszę...
Uwierzycie, waszmości? Nie słyszałam zgoła... Gdyby nieboszczyk chorąży
również umysł stateczną pracą zajął i nie alterował się tyle, żyłby
szczęśliwie do dzisiaj... Auby już mamy spakowane... Pani Niesobina jedzie
razem z nami...
- Pani... Niesobina... jedzie?... - wyjąkał z przerażeniem pan Filip.
- A na cóż ma czekać? - zapytała heraldyczka nieżyczliwie.
- Nie wiem... ja nic... ja także wyjeżdżam... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl