[ Pobierz całość w formacie PDF ]

puszkę.
- Co za bajzel - mruczy. - Wychodzi.
Po chwili wraca ze szmatą i zaczyna wycierać.
- Wiesz co? Korona by ci z głowy nie spadła, gdybyś mi pomogła.
Po chwili matka podchodzi do niej.
- Piłaś? - burczy Dorothea.
- I co z tego? Co cię to obchodzi? - Janie wciąż jest wkurzona i trochę przestraszona
tym snem. - Dlaczego mnie nienawidzisz?
Matka pochyla się nad podłogą, by zetrzeć mokrą plamę. Kiedy się odzywa, jej głos
brzmi łagodniej.
- Nie nienawidzę cię.
Janie jest wściekła.
- Mamo? Co jest między tobą i Henrym? Chyba powinnam wiedzieć.
Dorothea odwraca wzrok. Wzrusza ramionami.
- To twój ojciec.
- Tak, już to mówiłaś. Mam zadawać bardziej szczegółowe pytania? Chryste!
Dorothea marszczy czoło.
- Nazywa się Henry Feingold. Poznaliśmy się w Chicago podczas wakacji, kiedy
miałam szesnaście lat. Był studentem na Uniwersytecie Michigan. Pracował w pizzerii Lou
Malnatiego w Lincolnwood. Byłam tam kelnerką.
Janie próbuje wyobrazić sobie matkę wykonującą jakąkolwiek pracę.
- I co? Zaszłaś w ciążę, a on cię zostawił? Jest dupkiem? W jaki sposób wylądowałaś
w Fieldridge?
- Zapomnij o tym. Nie chcę o tym gadać.
- Daj spokój, mamo. Gdzie on mieszka?
- Nie mam pojęcia. Pewnie gdzieś w okolicy. Rzuciłam szkołę i pojechałam za nim.
Przez jakiś czas mieszkaliśmy razem, a potem on odszedł i nigdy więcej go nie widziałam.
Tyle. Zadowolona?
- Wiedział, że byłaś w ciąży?
- Nie. To nie była jego sprawa.
- Ale... skąd wiedziałaś, że jest w szpitalu?
Matka patrzy na nią nieobecnym wzrokiem.
- Miał przy sobie jakieś papiery, które dał sanitariuszom. Było tam moje nazwisko
jako osoby, z którą należy się skontaktować. Podpisał również dokument, że nie chce być
podtrzymywany przy życiu. Tak mówiła pielęgniarka.
Janie milczy.
Dorothea mówi dalej, łagodnie.
- Powinnam się postarać o coś takiego. %7łebyś nie musiała cierpieć, kiedy wysiądzie mi
wątroba.
Janie odwraca wzrok i wzdycha.
Powinna chyba zaprotestować.
Ale kogo ona chce oszukać?
- Tak - mówi. - Może i powinnaś.
Dorothea ponownie kładzie się na łóżku. Odwraca się do ściany.
- Nie chcę już o tym rozmawiać. Nigdy więcej.
Po chwili Janie wstaje i chwiejnym krokiem idzie do łazienki. Zwraca kilka puszek
taniego piwa i jeszcze coś.
- Nigdy więcej - powtarza.
Na czworakach pełznie do swojego pokoju, zamyka drzwi, wczołguje się na łóżko i
zasypia.
Godzina 00.12
Janie biegnie. I biegnie.
Całą noc.
Ale nigdy nie dociera na miejsce.
Sobota
Sobota
5 sierpnia 2006, godzina 8.32
- Słucham? - Janie odbiera telefon zachrypniętym głosem. - Co? - Wciąż jest
pogrążona w półśnie.
- Wszystko w porządku?
Janie milczy. Ma wrażenie, zna ten głos, ale nie wie skąd.
- Janie? Mówi Kapitan. Jesteś tam?
- Och! - krzyczy Janie. - Boże, przepraszam. Ja...
- Przepraszam, że cię obudziłam. Nie dzwoniłabym, ale Baker mówił, że masz jakieś
problemy rodzinne i jesteś już w mieście. Chciałam się tylko zapytać, czy wszystko w
porządku. I dowiedzieć się czegoś więcej.
- Ja... To jest trochę skomplikowane - chrypi Janie. Kładzie się na plecach. Usta ma
tak wysuszone, jak by całą buzię wypchała papierem toaletowym. - Ale wszystko w
porządku. To znaczy.,. To długa historia. Rany.
- Mam czas.
- Mogę oddzwonię pózniej? Mam drugi telefon.
- Poczekam.
Pomimo bólu głowy Janie uśmiecha się i odbiera drugie połączenie.
To Cabe.
- Cześć skarbie, wszystko w porządku? Co się wczoraj działo?
- Tak, zadzwonię za chwilę.
- Dobra. - Rozłącza się.
Janie wraca do Kapitana.
- Już jestem - mówi.
- Zwietnie.
- Ale wolałabym nie wchodzić w szczegóły. Więc... - Janie czuje, że zaczyna nabierać
odwagi.
Przez chwilę Kapitan nie odpowiada.
- Jasne, rozumiem. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
- Oczywiście. Dziękuję.
- Widzimy się w poniedziałek. Uważaj na siebie, Janie. - Kapitan się rozłącza.
Janie zamyka klapkę telefonu i jęczy.
- Czemu, do cholery, wszyscy dzwonią do mnie o ósmej trzydzieści rano?
Godzina 9.24
Po prysznicu, śniadaniu i umyciu zębów Janie czuje się nieco lepiej. Wzięła ibuprom i wypiła
trzy szklanki wody.
- Nigdy więcej - mruczy do lustra. Dzwoni do Cabela.
- Przepraszam, że tak pózno. - Janie wyjaśnia mu, co zaszło zeszłego wieczoru.
Przechodzi przez podwórka i wchodzi do jego domu.
- Hej - mówi, rozłączając się.
Cabel uśmiecha się i odkłada telefon.
- Jadłaś śniadanie?
- Tak.
- Chcesz się przejechać?
- Może do szpitala?
Cabel kiwa głową.
- Jasne.
- Nie żebym czuła się jakoś zobowiązana. Bo tak nic jest.
- No i dobrze.
Janie jest pogrążona w myślach. Duma o tym, co zeszłej nocy mówiła matka, chociaż
nie pamięta wszystkiego zbyt wyraznie.
- Myślę - zaczyna powoli - że on nie jest dobrym człowiekiem.
- Co?
- Takie mam przeczucie. Nieważne. Chodzmy już.
- Jesteś pewna, że chcesz tam jechać, jeśli facet jest złym człowiekiem?
- Tak, to znaczy, chcę się dowiedzieć. Po prostu muszę wiedzieć, czy jest zły.
Cabel wzrusza lekko ramionami, ale doskonale rozumie. Jadą.
Godzina 9.39
W szpitalu Janie jak zwykle bardzo ostrożnie idzie przez korytarz, uważając na otwarte drzwi.
Zostaje wciągnięta w jakiś lekki sen, ale tylko na krótką chwilę, nie musi nawet zwalniać
kroku. Zatrzymują się pod drzwiami Henry'ego. Janie zaciska dłoń na klamce.
Trzaski i jaskrawe kolory. Janie prawie pada na kolana, ale tym razem jest
przygotowana. Posuwa się na oślep do łóżka. Cabel pomaga jej się położyć na
podłodze. Głowa drży od hałasu. Jest głośniej niż zwykle.
Janie czuje, że za chwilę eksplodują jej bębenki. Nagle hałas ustaje, a obraz
się zmienia.
Znowu widzi stojącą w ciemności postać. To ta sama kobieta. Janie jest tego
pewna, ale nie widzi żadnych znaków szczególnych. A potem dostrzega mężczyznę.
To oczywiście Henry. To jego sen. Jest w cieniu, siedzi na krześle i patrzy na
kobietę. Nagle odwraca się i spogląda na Janie. Jego oczy robią się okrągłe. Siada
prosto na krześle.  Pomóż mi!" - błaga.
Wtedy, jak w urwanym filmie, obraz znika i znowu słychać trzaski, głośniejsze
niż wcześniej, jakby ktoś krzyczał jej do ucha. Janie walczy, wali głową o podłogę.
Próbuje wydostać się ze snu, ale nie może się skupić. Ten dzwięk nie pozwala jej się
skoncentrować.
Rzuca się po podłodze. Próbuje.
Domyśla się, że Cabel jest gdzieś przy niej, trzyma ją w ramionach, ale nic nie
czuje.
Jaskrawe kolory wdzierają się pod jej powieki, w jej umysł, ciało. Trzaski są jak
małe igiełki, które kłują każdy milimetr jej skóry.
Jest w pułapce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl