[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Usiadła na łóżku i wyciągnęła rękę w stronę panelu z przyciskami, żeby otworzyć
wszystkie okna i wpuścić trochę światła.
Nie działał.
No a sztuczne światło?
Ono również nie dawało się włączyć. W pokoju nadal było ciemno jak w grobie.
Nie mogła tego pojąć, przecież nikt nie mógł wejść do zamkniętego na klucz
domu, a Kiro nie zwykł żartować w ten sposób. Takie dowcipy to nie jego
specjalność, zwykle wolał cierpki słowny humor.
To jakiś sen, pomyślała Sol, po prostu sen. Muszę coś zrobić, żeby wreszcie się
obudzić.
Ale przecież ona wcale nie spała.
Sekundę pózniej zaatakowała ją jakaś furia.
Sol, nieprzygotowana, w pierwszej chwili pozwoliła się zaskoczyć, ale nie trwało to
długo.
Wyczuła, że ma do czynienia z delikatną, lecz zarazem bardzo silną istotą płci
żeńskiej o długich włosach, które już zdążyła serdecznie znienawidzić właśnie z
powodu ich zmysłowej miękkości. Wyczuła nienawiść bijącą od tej kobiety, a na
własnej skórze poznała jej siłę. Trwało milczenie, ale Sol wydawało się, że napadł
ją wielki, prychający kot.
Furia chwyciła Sol za włosy i ciągnęła za nie, uderzając jej głową o poduszkę. Nie
było to szczególnie grozne, choć bardzo nieprzyjemne i bolesne. Na dodatek Sol
miała wielkie problemy z uwolnieniem się spod kołdry. Wiedziała, że jest
silniejsza, ale wściekłość przydała napastniczce nieoczekiwanych sił. Wreszcie
jednak czarownicy z Ludzi Lodu udało się na tyle mocno szarpnąć ciałem, że obie
osunęły się na podłogę, oplątane kołdrą.
51
Teraz Sol sięgnęła po poduszkę i zaczęła nią uderzać nieznajomą. Nie na wiele
się to zdało, zresztą zaraz otrzymała potężny cios. To wazon rozbił jej się na
głowie, a kwiaty, woda i odłamki szkła rozprysnęły się wokoło.
- Och, do diabła! - wrzasnęła Sol, zbierając wszystkie siły. - Dość już tego!
To jest mój dom, powtarzała w myślach. Nie masz tu nic do roboty, a atakować w
taki sposób... Doprawdy, trudno o gorsze maniery!
Poderwała się na nogi, przewracając furię, i zaraz obie zaczęły przetaczać się po
podłodze we wściekłej walce. Ciągnęły się za włosy, kopały i gryzły, od czasu do
czasu zadając sobie nawzajem cios prosto w nos.
Wreszcie Sol zdołała oplątać napastniczkę kołdrą i usiąść na niej.
Istota nie przestawała wierzgać nogami, wiła się nieustannie, usiłując chwycić Sol
za gardło.
Wreszcie przyszedł kres anielskiej cierpliwości, jaką w ostatnich miesiącach
wykazywała wiedzma z rodu Ludzi Lodu.
Wykonała nieznaczny ruch dłonią i furia przeleciała przez cały pokój, uderzając w
ścianę, aż huknęło. Spadł nawet jeden z obrazów.
Napastniczka osunęła się na podłogę jak wyżęta ścierka, ale przerażona faktem,
że oto obudziła do życia dawną czarnoksięską moc, usiłowała jak najprędzej
dotrzeć do drzwi i uciec.
Sol jednak nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Doskonałe wiedziała, co
najmocniej może wstrząsnąć kobietą, wykonała więc jeszcze jeden ruch i
wyrzuciła z siebie kilka słów. Nieznajoma poczuła, że ubranie, które miała na
sobie, zwisa w łachmanach, a jej ciało puchnie, staje się niekształtne i paskudne.
Wcale nie pełne, gdyż to może być piękne. O, nie, wszystko na niej obrzydliwie
wisiało: piersi, brzuch, uda, pośladki, podwójny podbródek...
Z krzykiem - pierwszym odgłosem, jaki wydała - przygarnęła do siebie strzępy
ubrania i wybiegła.
Sol cofnęła iluzję i nieznajoma wyglądała teraz całkiem normalnie. Tylko ubranie
zniszczyło się już na trwałe, nie mogła się więc nim okryć... Ale to Sol nie
52
obchodziło ani trochę.
Ruszyła w pogoń za napastniczką, lecz potknęła się o własną poduszkę i o tę
przeklętą kołdrę. Zdążyła jeszcze tylko zobaczyć przez moment włosy
nieznajomej, które w blasku słońca wpadającego przez okna poza sypialnią lśniły
niczym metal. Czy miały odcień złota, mosiądzu czy miedzi, tego nie zdążyła
stwierdzić.
Sol zbiegła na dół i otworzyła wyjściowe drzwi. Za pózno jednak. Droga przed
domem była pusta.
Trzykrotnie odetchnęła głęboko, przede wszystkim po to, by uspokoić skołatane
nerwy. Oczywiście mogła obrócić tę kobietę w kamień, lecz przyszło jej to do
głowy dopiero teraz.
Potem zadzwoniła do Kira, swego pocieszyciela.
10
Armas przechadzał się po idyllicznym zwierzyńcu i trochę się nad sobą użalał. Od
czasu do czasu trzeba sobie na to pozwolić, to bardzo ludzkie. Jeśli taki stan nie
trwa zbyt długo i nie przychodzi w nieodpowiednim momencie, bywa nawet
korzystny dla zdrowia psychicznego, byle tylko narzekanie nie weszło w nawyk.
Ciało miał sztywne i lekko utykał. Musiało minąć trochę czasu, zanim nerwy i
mięśnie odzyskają pełną władzę po tym niesamowitym upadku nie wiadomo skąd,
pózniej zaś po dość brutalnych zabiegach Marca, podjętych w celu wyleczenia i
połatania tego, co w nim popękało.
Myśli Armasa szybowały daleko. Ledwie zauważył, że zwierząt jest jakby mniej.
To Jaskari z kolegami wysłali tuziny gatunków na powierzchnię Ziemi, gdy tylko
okolice, w których wcześniej żyły, stały się gotowe do ich przyjęcia. Powinno to
przebiegać najzupełniej bezboleśnie, jako że zwierzęta również zostały uwolnione
od skłonności do agresji, w dodatku wszystkie stały się roślinożercami.
Konsekwencjami tej przemiany dla równowagi ekologicznej na Ziemi Marco
obiecał zająć się pózniej.
Wszyscy mieli nadzieję, że książę wie, co robi.
53
Doskonale zdawali sobie sprawę, że wymagają od niego bardzo wiele, Marco
przecież nie był bogiem.
Oczywiście mieszkańcy Królestwa Zwiatła chcieli zachować przynajmniej po kilku
przedstawicieli rozmaitych gatunków tutaj, we wnętrzu Ziemi, to się rozumiało
samo przez się.
Zwierzętom wysłanym na powierzchnię towarzyszyło wielu opiekunów. Zadanie to
powierzono tylko ludziom, tak by nie wystraszyć za bardzo mieszkańców Ziemi.
Opiekunowie mieli zadbać o zapewnienie zwierzętom odpowiednich warunków i
dopilnować, by dobrze się czuły w nowym otoczeniu. Na razie wszystko układało
się jak najlepiej.
Mieszkańcy Królestwa Zwiatła nie byli naiwni. Wiedzieli, że raju na Ziemi nie
zdołają stworzyć. Nawet jeśli uda się zwalczyć w ludzkich duszach zło i wrogość,
pozostaną jeszcze inne zródła cierpienia, takie jak choroby czy rany odniesione w
wypadkach. Dlatego Marco zamierzał wybrać się do zewnętrznego świata, by je
zlikwidować.
Na razie jednak żadna rakieta nie wyruszała na powierzchnię Ziemi, wszystkie
wyjścia zostały zamknięte. Tu, we wnętrzu Ziemi, grasowały potwory, które
należało pojmać i unieszkodliwić.
Wszyscy starali się zachować czujność nawet tutaj, na dobrze chronionych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl