[ Pobierz całość w formacie PDF ]

można zrobić w podobnym wypadku!
Jak wszystkie osądy odsyłające z kwitkiem skłócone strony, tak i ten, wydany przez
profesora Hochstedta, nie wydawał się zadowalać żadnej z nich. Wykrzywiona w gry-
masie dolna warga doktora niedwuznacznie na to wskazywała. Natomiast Bredejord
skoczył na równe nogi wołając:
 Hola, drogi Hochstedt, niech się pan tak nie spieszy z wnioskami!... Mówi pan, że
Schwaryencrona nie ustalił wystarczająco faktu, który zresztą wydaje się panu prawdo-
podobny, wobec czego nie może pan uznać jego wygranej? Więc co by pan powiedział,
gdybym udowodnił tu zaraz, że ,,Cynthia nie była wcale angielskim statkiem?
 Co bym powiedział?  rzekł profesor, lekko zmieszany tym nagłym atakiem.
 Na honor, nie wiem! Musiałbym przestudiować kwestię pod różnymi aspektami...
 No to niech ją pan sobie studiuje do woli!  odparował adwokat, zanurzając pra-
wą rękę w wewnętrznej kieszeni surduta i wydobywając z niej portfel, aż portfela list
w kanarkowej kopercie, od pierwszego rzutu oka wskazującej na amerykańskie pocho-
dzenie.  Oto dokument, któremu nie odmówicie wartości  dorzucił, podtykając ów
list przed oczy doktorowi, ten zaś przeczytał go na głos:
Do pana mecenasa Bredejorda, w Sztokholmie
Nowy Jork, 27 pazdziernika
Szanowny Panie,
W odpowiedzi na list Pana z dnia 5 bieżącego miesiąca spieszę powiadomić o tym,
co następuje:
1° Statek o nazwie  Cynthia , kapitan Barton, wÅ‚asność Głównej Kanadyjskiej Spółki
Transportowej, zatonął z całą załogą i ładunkiem dokładnie czternaście lat temu w po-
bliżu Wysp Owczych;
2° Statek ten byÅ‚ ubezpieczony w General Steam Navigation Insurance Company
w Nowym Jorku na sumę trzech milionów ośmiuset tysięcy dolarów;
3° Ponieważ zatoniÄ™cie  Cynthii nie zostaÅ‚o wyjaÅ›nione, a przyczyny katastrofy nie
wydały się towarzystwu ubezpieczeniowemu wystarczająco zrozumiale, wszczęto pro-
ces, przegrany przez właścicieli rzeczonego statku;
4° Przegrana w procesie pociÄ…gnęła za sobÄ… rozwiÄ…zanie Kanadyjskiej Spółki Trans-
portowej, która na skutek likwidacji nie istnieje już od jedenastu lat.
OczekujÄ…c na nowe polecenia, Å‚Ä…czÄ™ szczere wyrazy szacunku.
47
Jeremy Smith, Walker i S-ka
agenci morscy
 No i co wy na to, panowie?  zapytał Bredejord, kiedy doktor ukończył czytanie.
 Zgodzicie się, że to dokument, który ma swoją wartość?
 Chętnie się z tym zgadzam  odrzekł doktor.  Ale jak, do diabła, pan go zdo-
był?!
 Najzwyczajniej w świecie. W dniu, kiedy mówił pan o  Cynthii jako o statku bez-
sprzecznie angielskim, pomyślałem natychmiast, że zbyt ogranicza pan pole swych po-
szukiwań i że statek mógł być równie dobrze amerykański. Widząc, jak czas upływa,
a pan do niczego nie dochodzi  bo w przeciwnym wypadku byłby nam pan coś po-
wiedział  wpadłem na pomysł napisania do Nowego Jorku. Rezultat trzeciego listu
leży przed panem. Ot, cała sztuka... Czy nie uważa pan, że uprawnia mnie on do wejścia
w posiadanie pańskiego Pliniusza?
 Niekoniecznie  odparł doktor, który jeszcze raz czytał list po cichu, jakby szukał
w nim nowych argumentów na poparcie swojej tezy.
 Jak to niekoniecznie?!  wykrzyknął adwokat.  Udowadniam panu, że statek
był amerykański, że zatonął na wysokości Wysp Owczych dokładnie w okresie pojawie-
nia się dziecka, a pan nie jest przekonany o swojej pomyłce?
 Ani trochę! Zechce pan zauważyć, drogi przyjacielu, że absolutnie nie neguję wiel-
kiej wartości pańskiego dokumentu. Znalazł pan to, do czego ja nie byłem w stanie do-
trzeć, prawdziwą  Cynthię , która zatonęła w niewielkiej odległości od naszych wybrze-
ży, i to we właściwym okresie... Ale pozwoli pan, że zwrócę jego uwagę na fakt, iż to
szczęśliwe odkrycie dokładnie potwierdza moją teorię. Bo przecież statek był kanadyj-
ski, to znaczy angielski, a ponieważ pierwiastek irlandzki jest mocno rozpowszechnio-
ny w Kanadzie, mam odtąd jeszcze jeden dowód na to, że chłopiec jest pochodzenia ir-
landzkiego!
 Ach, więc tego się pan doczytał w moim liście!  wykrzyknął Bredejord, bardziej
urażony, niż chciał okazać.  I niewątpliwie trwa pan w przekonaniu, iż nie przegrał
swego Pliniusza?
 Oczywiście!
 Może nawet rości pan sobie jakieś prawa do mojego Kwintyliana?
 W każdym razie mam nadzieję nabyć je właśnie dzięki pańskiemu odkryciu, jeśli
tylko zechce pan dać mi trochę czasu i odnowić zakład.
 Bardzo proszÄ™! Ile potrzebuje pan czasu?
 Przyjmijmy jeszcze dwa lata licząc od dziś. Odłóżmy rozstrzygnięcie do drugich
Zwiąt Bożego Narodzenia!
 Załatwione!  odrzekł Bredejord.  Ale zapewniam pana, iż równie dobrze
48
mógłby pan zaraz przesłać mi pańskiego Pliniusza!
 Co to, to nie! Zbyt pięknie będzie wyglądał w mojej bibliotece obok pańskiego
Kwintyliana!
VII. Zdaniem Vandy
Początkowo Erik, z duszą przepojoną żarliwością wyrzeczenia, rzucił się na złama-
nie karku w wir życia rybaka, próbując w dobrej wierze zapomnieć, że zaznał innego.
Wstawał zawsze pierwszy, pierwszy też przygotowywał łódz przybranego ojca i wszyst-
ko tak urządzał, by Hersebomowi pozostało tylko ująć ster i wypłynąć. Gdy nie było
wiatru, Erik chwytał za ciężkie wiosła i machał nimi z zapałem; zdawał się wyszukiwać
najtrudniejsze i najbardziej męczące zajęcia. Nic go nie odstraszało, ani długie stanie
w beczce o podwójnym dnie, gdzie poławiacz dorszy czeka, aż ryba złapie się na węd-
kę, ani rozmaite czynności związane, z oporządzaniem zdobyczy  począwszy od usu-
nięcia języka, zaliczanego do najdelikatniejszych kąsków, poprzez oddzielenie głowy
i ości, a kończąc na wrzuceniu ryby do zbiornika, w którym przejdzie pierwsze nasole-
nie. Jakakolwiek była to praca, Erik wykonywał ją nie tylko sumiennie, ale wręcz z pa-
sją. Swym przykładaniem się do najdrobniejszych szczegółów zawodu wprawiał Otto-
na w zdumienie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl