[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja bym chciał dostać się do Ameryki! - mówił Jasiek. - Ojciec powiada, że tam już jest z naszych
wojsko, co tu przyjdzie Mochów i Szwabów prać.
- U nas w szkole jest tajny związek wojskowy. Po nocach się ćwiczą. Mają rangi i odznaki, i przydomki.
Ale to wielki sekret i małych się nie przyjmuje, bo mogą się wygadać. A za zdradę kara śmierci. Ten, co
stoi na czele, nazywa się Kruk, i tylko dwóch wie, który to.
- Ja bym się chciał nazywać Strzała.
- Aja - Tur!
- Spać, smyki! - zawołał Pantera ze swego legowiska.
- Koszulę to jeszcze w zębach nosi, a już spiskuje. Wojaki, Tury, Strzały! A do krynicy po wodę W nocy
lęka się iść, a byle za furtką, to już zabłądził! Ojczyznę chce odwojować gębą, ale sam sobie w żadnej
biedzie nie poradzi!
- To się pokaże przy sposobności! - odparł zuchwale Coto i zaczęli szeptać z Jaśkiem.
Zdawało im się, że wcale nie zasnęli, toteż bardzo byli zawstydzeni, gdy ich Pantera wyciągnął z siana
za nogi, wołając, że kosiarze czekają.
Ranek był ledwie perłowy i słońce nie wstało, gdy ruszyli szeregiem za przodownikiem Odrową żem,
znacząc ślad ścieżki na rosie. Stary półgłosem odmawiał pacierze, a wszyscy milczeli.
- Zniadania nie będzie? - spytał Coto Jaśka.
- Z rosą najlepiej się kosi. Jak słońce wstanie, matka śniadanie przyniesie. W południe będziemy spać.
Wyprowadził Odrowąż swą gromadkę na szeroką haliznę wśród lasu, przeżegnał się i zakos pierwszy
położył. Za nim stanął Rosomak i po kolei wyciągnęli się w szereg, siekąc równe sznury, ścieląc
jednostajne wały trawy.
To głupstwo! - myślał Coto, machając zajadle za %7łurawiem, który czynił jakby od niechcenia, ruchem
swbodnym, bez wysiłku. Doszedł do skraju Odrowąż i zachodząc na następny zakos, po robocie
spojrzał.
- Coście się tak zgrzali, chłopcy? Za łakomo zajmujecie, ot, grzywy zostawiacie! Drobniej, wolniej, bo
do południa nie wytrzymacie!
- Ale o! Wcale nie ciężko! - odparł Coto, zsuwając kapelusz z czoła i stając w pozycji do ostrzenia kosy.
- Zobaczymy tę łatwość jutro! - ozwał się Pantera. - Machasz, jak wiatrak skrzydłami, i znaczny będzie
twój pokos na każdej polanie. Szczęście, że jutro ani ręką nie ruszysz po tym impecie. A kosę ostrząc,
nie gap się na drozdzie gniazdo, ale patrz, jak i po co pociągasz mentoszkę, bo i do południa ostrze bez
klepania nie starczy.
Ale Coto w swej zarozumiałości ino ramionami rzucił:
- Pantera zawsze do mnie coś czuje!
Legł jeden pokos i drugi, aż się ukazała Szczepańska ze śniadaniem. Spoczęli tedy w cieniu na krótką
chwilę posiłku i wrócili do pracy. Słońce poczęło mocno dogrzewać; kosili tylko w bieliznie, pot spływał
po twarzach i rękach, lica gorzały krwią. Nie odzywał się nikt, rozprężały się płuca pośpiesznym tchem,
spiekały się wargi pragnieniem.
Gdy zachodzili na nowy pokos, ledwie był czas obetrzeć twarz rękawem, a już niestrudzony Odrowąż
odsadził się naprzód i słał trawę na nowy wał. Aż wreszcie na słońce spojrzał i stanął.
- Jedenasta! - rzekł - teraz poleżymy, prześpimy się, posilimy, aż żar spadnie. Na wieczorną rosę trza
poczekać!
Na to hasło sforna jego komenda w mig się rozprzęgła, stawiając kosy jak broń na placu boju.
Pokazało się, że kosząc, każdy coś sobie upatrzył. Rosomak odszukał łozowy krzak i wynalazł w nim
gniazdo. %7łuraw nożem wykopywał jakiś korzeń, Szczepański wyrąbał specjalnie zgiętą brzostową gałąz.
Odrowąż wycinał hubę dębową. Pantera dopadł do na pół dojrzałych poziomek.
Tylko chłopcy padli na ziemię jak martwi i natychmiast zasnęli. Nie słyszeli sygnału na obiad; nie było
sposobu ich rozbudzić.
- Niech śpią - zadecydował Rosomak - przyniesiemy im tu jedzenie. Ochwacili się doszczętnie.
Gdy się zbudzili, był wieczór. Zerwali się, obejrzeli - byli sami na skoszonej polanie. Obok nich stały
dwojaki z jedzeniem i dzbanek z wodą.
- O Jezu! - krzyknął Jasiek - przespaliśmy cały dzień. - I jak mi się pokazać na drwiny Pantery - jęknął
Coto.
Zamyślili się frasobliwie.
- Bo i wstyd! - szepnął Jasiek, bliski płaczu.
- Już lepiej wcale się nie pokazywać.
- A jakże?
- Uciec.
- No i co?
- Gdzieś osiąść osobno w puszczy na jakimś niedostępnym oblewie.
- Ty możesz, ale ja nie! Matka będzie się trapiła - odparł poważnie Jasiek.
- Chyba jej powiem.
- No to leć i powiedz.
Pobiegł Jasiek, a Coto zaczął tworzyć plan owego osobnego bytu: schroniska na drzewie, posiłki z jagód
i jaj ptasich, zaczął mu się ten projekt podobać, gdy nadbiegł Jasiek.
- Matka mówi, że dziadzio zostawił dla nas rozkaz, żebyśmy poszukali raków na wieczerzę. Umyślnie
nas zostawił.
- Może to nieprawda?
- Matka mówiła, słyszysz? Matka i za górę złota nie powie nieprawdy! - oburzył się Jasiek i gotów był
do bójki, gdyby tamten ośmielił się pisnąć. Miał już z sobą siatki i torby i na przełaj ruszyli do jeziora.
- Bolą cię kości? - spytał Coto.
- Iii, nie! Trochę! - bąknął Jasiek.
Woda orzezwiła ich i brodzili z rozkoszą, a że raki dobrze się brały, po trosze zapomnieli i wstydu, i
zmęczenia.
Gdy wrócili ze zdobyczą do chaty, tamci zawzięcie klepali kosy; jakby nikt ich nie zauważył, a przy
wieczerzy Pantera stękał, że rąk i nóg nie czuje ze zmęczenia, a inni mu przytakiwali.
- Po lacku robimy, nie po chłopsku - rzekł Odrowąż - a nawet i chłopi połamani się czują na początku.
Nic to, trza się wykąpać i przemóc. Za parę dni zapomnimy! %7łeby ino ten upał deszczu nie sprowadził.
Pokładli się zaraz spać i Coto śnił, że po dachu bębnią krople ulewy i można będzie leżeć w sianie do
południa. Ale był to tylko sen i zdało mu się, że chwilę zaledwie spoczywał, gdy go zaczął budzić
Pantera. pogodny świt wzywał do znoju. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl