[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Była szczelnie owinięta kołdrą i bolała ją głowa.
- Niepotrzebna mi niańka - warknęła. Kopiąc nogami,
próbowała pozbyć się kołdry. - Potrafię o siebie zadbać.
- Powinnaś to sobie nagrać na taśmę.
Jenny zorientowała się, że ramiączka sukienki, w której
spała, zsunęły się nisko, odsłaniając w ten sposób prawie
cały biust. Opadła na poduszkę i okryła się szczelnie koł-
drą. Wszystko wokół zaczęło nagle wirować. Jenny zrobiło
się niedobrze. Zacisnęła mocno powieki.
- Czuję się kiepsko - powiedziała do Traya. - Lepiej
sobie idz, póki nie jest za pózno.
Odwrócił głowę w jej stronę. Uśmiechnął się lekko.
- Biedna Jenny. Czy to ostrzeżenie z twojej strony?
Spod rąbka kołdry popatrzyły na niego smutne, zaczer-
wienione oczy.
- Tak. Dowiedziałam się czegoś o sobie. Jestem zwy-
czajną pijaczką..
Tray usiłował ukryć rozbawienie.
- Nie jest aż tak zle.
- Jest. Jest. Och, Boże, zaraz znów będę wymioto-
wała.
- Nie, nie będziesz. Posłuchaj uważnie. Zamknij oczy
i nabierz do płuc dużo powietrza. Oddychaj równo. Powoli.
Zasłuchana w spokojny głos Traya i czując dotyk jego
dłoni odgarniającej włosy z jej czoła, Jenny poczuła się
lepiej. Jego rady odniosły pożądany skutek. W brzuchu
S
R
Jenny parę razy groznie zaburczało i na tym, na szczęście,
się skończyło.
- Może jakoś to przeżyję - mruknęła z niechęcią.
- Dlaczego mówisz to z takim smutkiem w głosie?
- Jestem przekonana, że ty nigdy się nie upiłeś.
- Nigdy. Od czasów szkoły średniej.
Jasne. Powinna kię tego domyślać.
- Malone - warknęła - masz na mnie bardzo zły
wpływ. Nie ulegasz żadnym pokusom. Jesteś poważ-
ny. Odpowiedzialny. Dojrzały. W pełni godzien zaufania.
Uciekaj stąd szybko i nie męcz mnie dłużej.
Poważny. Odpowiedzialny. Dojrzały. W pełni godzien
zaufania. Tray zastanawiał się, co rzekłaby Jenny, gdyby
wiedziała, co dzieje się z jego ciałem; Był w stanie zacho-
wywać się podobnie idiotycznie jak każdy normalny męż-
czyzna. Zaczynały go już drażnić wszystkie superlatywy,
którymi obdarzało go całe otoczenie. To, że miał duże
poczucie odpowiedzialności, wcale nie oznaczało, że musi
być do cna nudnym i drętwym facetem. Mógł się zabawić,
gdyby przyszła mu na to ochota.
Czy naprawdę?
Tray odwrócił głowę i popatrzył na Jenny.
Miała zamknięte oczy. Zagryzała dolną wargę, tak jakby
koncentrowała się na rozluznieniu całego ciała. Przy każ-
dym Oddechu rąbek kołdry połyskiwał w świetle wczesne-
go poranka, wpadającym do pokoju przez szparę między
zasłonami.
Traya coś ciągnęło do leżącej obok dziewczyny.
- Jenny?
Otworzyła jedno oko i spojrzała na niego.
- Co?
- Zbytnio mi nie ufaj.
S
R
Teraz spojrzenie pary szeroko rozwartych oczu utkwiło
w twarzy Traya. W nikłym brzasku poranka były widoczne
jego lekko zwichrzone włosy i zarys podbródka. Połyski-
wały mięśnie odsłoniętego torsu.
Jenny chwilowo odrzuciła myśl o sobie jako o kobiecie
niezależnej. Pozwoliła, aby jej myśli krążyły leniwie wokół
spoczywającego obok mężczyzny. Sennym spojrzeniem
ogarnęła jego ciało. Potem wzrok Jenny powędrował w gó-
rę, do twarzy Traya. Zobaczyła cień zarostu na brodzie
i policzkach. Uprzytomniła sobie, że ma piękne złote oczy.
I ponętne, zmysłowe usta... Tray nieznacznie, się poruszył.
Wsunął zgiętą rękę pod kark i spod przymkniętych powiek
popatrzył na Jenny.
- Słuchasz, co do ciebie mówię?
Jego szorstki głos przerwał nagle jej rozmyślania. Od-
czuła to jak uderzenie w twarz.
- Nie wiem, o czym mówisz - bąknęła. Poczuła się
speszona. Znów zaczęła walczyć z kołdrą krępującą jej
nogi. - Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś sobie po-
szedł. Kiedy wstanę, będę wyglądała jeszcze gorzej, niż się
czuję. Chcę zostać sama.
- Oto przykre skutki beztroskiego życia.
Jednym zwinnym ruchem Tray zsunął nogi z łóżka. Sie-
dząc tyłem do Jenny, zapinał koszulę. Nie potrafił ocenić,
jak blisko był utraty panowania nad swym ciałem. Jeszcze
jedno spojrzenie na tę dziewczynę i być może przestałby
z sobą walczyć. Następne spojrzenie i być może przestałby
odróżniać dobre od złego.
- Tray.
Głos Jenny brzmiał miękko. Był ledwie słyszalny.
Wsunął poły koszuli za pasek spodni.
- Słucham.
S
R
- Przepraszam - powiedziała. - Zupełnie nie rozu-
miem, czemu się mną przejmujesz... Dbasz o wszystko...
W pokoju zapanowała cisza.
- Dbam. Zpij, Jenny.
- Naprawdę jest mi przykro...
- Na drzwiach twego pokoju powieszę tabliczkę  Nie
przeszkadzać". Kiedy się obudzisz, zadzwoń do recepcji.
Odszukają mnie na terenie hotelu.
Mówi. Dużo mówi, pomyślała rozespana Jenny. Słowa
Traya nie miały większego znaczenia. Przez jej głowę za-
częły przebiegać różne myśli. Czy zostawiła na patelni
rozgrzany olej? Przecież nie chciała spalić całego domu.
Jej serce biło równo, kiedy zasypiała.
- Wczoraj wyszedłeś bez wyjaśnienia - z ponurą miną
oznajmił Tray. - Chcę wiedzieć, co robiłeś w pokoju Jenny.
Kitt uśmiechnął się promiennie do brata, nie zważając
na jego zły nastrój. Jedli we dwójkę śniadanie na krytym
patio w pobliżu basenu. Było to spotkanie o dość nietypo-
wej porze.
O siódmej Tray zapukał do drzwi pokoju Kitta i dał mu
dziesięć minut na umycie się i ubranie. Swoim zwyczajem
Kitt zaproponował bratu, żeby poszedł do diabła. W odpo-
wiedzi na to Tray wepchnął go pod lodowaty prysznic.
Trzydzieści minut pózniej Kitt miał włosy ociekające
wodą i sine wargi, lecz był w pełni przytomny.
- Tray, jesteś nieznośny - stwierdził, przechylając się
na bok i wyżymając wodę ze swojego końskiego ogona.
- Nie mogę uwierzyć, że tak mnie dziś załatwiłeś i to z po-
wodu zazdrości. Powinieneś mieć więcej ambicji.
- Idz do diabła - zacytował brata Tray. - Ale zanim to
zrobisz, wytłumacz, co się stało. Wczoraj wieczorem, kiedy
S
R
wychodziłeś z restauracji, byłeś w towarzystwie Eugenie
Marie. Byłem przekonany, że się nią zajmiesz. Czyżby
miała zbyt duże wymagania?
Kitt westchnął głośno.
- Poinformowała mnie, że jest mężatką. Jej małżonek
jest profesjonalnym instruktorem od gimnastyki. Siłaczem.
Na olimpiadzie w roku 1992 zdobył pierwsze miejsce jako
lekkoatleta. Sam rozumiesz, że te wiadomości musiały po-
działać na mnie deprymująco.
- Do licha, Kitt, jeśli poszedłeś do pokoju Jenny, żeby
znalezć tam następną ofiarę...
- Nie masz dla mnie, bracie, ani krzty szacunku. - Kitt
nadział na widelec plasterek szynki i włożył go do ust. -
Twoje podejrzenia bardzo mnie zraniły. Aż sam się dziwię,
że w ogóle mogę teraz jeść. Aha, przy okazji, czy wypisałeś
czek? Jasne, że tak. Niepotrzebnie pytam. Zawsze o wszystko
się troszczysz. Jesteś świętym człowiekiem.
- Słuchaj mnie, Kitt. Bardzo uważnie. - Z każdym wy-
powiadanym słowem głos Trayą przybierał na sile. - Je-
stem zmęczony. Mam dziś ważne spotkanie z przedsta- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl