[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obejmuje ją i przyciska do siebie.
- Element wizerunku - wyjaśnia ze śmiechem, - Nawet >;ię do
nich przyzwyczaiłem. Polubiłem siebie w nich, więc cały czas je
noszę. Wyglądam w nich sexy, nie uważasz? -drażni się, a potem
całuje ją w czubek głowy.
- Wspaniale pachniesz - wzdycha Janie. Obejmuje go i podnosi
głowę. - Och! Spójrz na to. - Sięga do kieszeni i wyjmuje z niej
telefon. - Nie mam pojęcia, jak działa, ale czy to nie jest najbardziej
uroczy drobiazg, jaki widziałeś?
Cabel bierze telefon i ogląda go uważnie. Dokładnie.
- Ten telefon - mówi w końcu. - Chcę go mieć.
Janie się śmieje.
- Nie. Jest mój.
- Janie, chyba mnie nie zrozumiałaś. Chcę go.
- Przykro mi.
- Ma funkcję wyświetlania zdjęcia dzwoniącego, Internet,
kamerę, aparat fotograficzny i dyktafon? O matko... Aż mi się gorąco
zrobiło.
- Naprawdę? - pyta Janie zmysłowym głosem. - Chcesz się
zabawić moim telefonem, kotku?
Patrzy na nią płomiennym wzrokiem.
- I to jak. - Przeczesuje palcami jej włosy, wsuwa dłonie w tylne
kieszenie jej dżinsów i pochyla się, żeby ją pocałować.
Stukają się oprawkami.
- Kurczę - szepczą jednocześnie, chichocząc.
- I tak nie mogę zostać - wzdycha Janie. - Poza tym
zaparkowałam na twoim podjezdzie.
- Zaczekaj sekundę, dobrze? - Cabel wymyka się i wraca po
chwili. - Proszę. - Wręcza jej niewielkie pudełko. - To dla ciebie.
Prezent urodzinowy.
Janie otwiera usta, zaskoczona. Bierze prezent. Dziwnie się
czuje, mając go otworzyć w obecności Cabela. Oblizuje wargi,
oglądając pudełko i wstążkę, którą jest owinięte.
- Dziękuję - mówi cicho.
- Ee... - Cabel odchrząkuje. - Prezent jest w pudełku. Pudełko to
tylko dodatek. Tak to robimy na planecie Ziemia.
Janie się uśmiecha.
- Mimo to cieszę się z pudełka i faktu, że kupiłeś mi prezent. Nie
musiałeś, Cabe.
- %7łałuję tylko, że nie powiedziałaś mi, że masz urodziny, żebym
mógł go wręczyć właściwego dnia.
- No - uśmiecha się Janie - chciałam się trochę nad sobą
poużalać. Powinnam była coś powiedzieć. Kiedy są twoje? pyta nagle.
- Dwudziestego piątego listopada.
Podnosi na niego wzrok, Pamięta.
- Weekend Zwięta Dziękczynienia.
- Ano. Poszłaś do instytutu snu. I tak jakby nie odzywaliśmy się
do siebie.
- Ten weekend musiał być do bani - stwierdza Janie. Cabel
milczy przez chwilę.
- Otwórz go, J.
Janie zsuwa wstążkę.
Otwiera pudełko. To maleńki wisiorek z brylancikiem na
srebrzystym łańcuszku. Skrzy się w pudełku.
Janie wydaje cichy okrzyk.
I wybucha płaczem.
Zielony notes
26 stycznia 2006, godzina 9.55
Pan Wang zatrzymuje Janie po drugiej lekcji.
- Masz chwilę, Janie?
- Oczywiście. - Pan Wang ma na sobie koszulkę polo.
Klasa pustoszeje.
- Chciałem cię tylko pochwalić za dotychczasowe osiągnięcia.
Sporo wiesz o psychologii. Twoje odpowiedzi na pytania opisowe na
ostatniej klasówce były naprawdę błyskotliwe.
Janie się uśmiecha.
- Dziękuję.
- Myślałaś kiedyś o karierze w psychologii?
- Och... wie pan. Przemknęło mi to przez myśl. Jeszcze nie
wiem, jaki kierunek wybiorę w college'u.
- A więc planujesz iść do college'u? - W jego głosie słychać
niedowierzanie. - Może Franklin Community?
Janie mruga, urażona.
Czuje się uboga.
Jakby dlatego, że mieszka w gorszej części miasta, można było
od niej mniej wymagać.
- Chciałabym - odpowiada, nadając głosowi lekki akcent -
gdybym nie spodziewała się dzieciaka, zresztą moja mamcia nie może
już mieszkać sama w przyczepie. Muszę znalezć tatuśka bachora, żeby
wyciągnąć od niego trochę kaski, rozumie pan?
Pan Wang gapi się na nią.
Dzwoni dzwonek, Janie odwraca się, wychodzi i spózniona
wpada na chemię.
- Przepraszam - mówi bezgłośnie do pana Durbina i przemyka
na swoje miejsce na tyłach klasy. Pozostali już pracują, fanie
przepisuje równania z tablicy. Wciąż nie może wyjść ze zdumienia,
jak dobrze teraz widzi.
Pochyla się nad stołem i gryzmoli na kawałku kartki z notesu,
raz po raz sprawdzając obliczenia. Pan Durbin przechadza się po
klasie, podpowiadając i jak zwykle żartując z uczniami.
Od czasu do czasu Janie podnosi wzrok, żeby sprawdzić, gdzie
jest, obserwuje język jego ciała, gdy rozmawia z uczniami. Od czasu
tamtego drobnego incydentu kilka tygodni temu nie powiedział ani nie
zrobił niczego niestosownego i Janie zaczyna się zastanawiać, czy się
nie pomyliła. Czy to wydarzyło się naprawdę? Czy może tamtego dnia
miała tak podły nastrój, że sobie to wyobraziła?
Durbin jest naprawdę świetnym nauczycielem.
Chwilę pózniej przystaje nad jej stołem i sprawdza, jak jej idzie.
- Piękny widok, Hannagan - mówi cicho. Ale nie patrzy na
roztwór bulgoczący wesoło nad palnikiem.
Patrzy w dekolt jej bluzki, gdy Janie się pochyła.
Po lekcji zatrzymuje ją w drodze do drzwi.
- Masz dla mnie karteczkę? Janie nie wie, o co mu chodzi.
- Karteczkę?
- Usprawiedliwienie,
- Czego?
- Spózniłaś się.
Janie uderza się dłonią w czoło.
- Ach tak! Hm... nie, nie mam, ale pan Wang zatrzymał mnie po
ostatniej lekcji. Poręczy za mnie.
- Pan Wang, co?
- Tak.
- Zaczekaj tu, zadzwonię do niego.
- Ale...
- Napiszę ci usprawiedliwienie na następną lekcję, nic martw się.
- Podnosi słuchawkę i wykręca numer gabinetu pana Wanga.
Pan Wang najwyrazniej potwierdza, że zatrzymał Janie po lekcji.
Dzwoni dzwonek. Wang mówi coś jeszcze i Durbin chichocze.
- Doprawdy - Znów słucha. - Racja. - Zerka na Janie z ukosa.
Jego wzrok zatrzymuje się na jej biuście, gdy odkłada słuchawkę.
- Dobrze, jesteś w porządku - stwierdza z uśmiechem. - A więc,
kto jest tatusiem twojego dziecka?
Janie uśmiecha się zażenowana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl