[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rowena. - Nie opuszczę Jane.
- Może się okazać, że nie będzie wyboru - zasugerował Tobias.
Wiedział, że sprawia jej ból, ale nie wolno mu było jej zwodzić.
- Nieprawda. - Puściła go i odsunęła się od niego. - Na pewno istnieje jakiś sposób
na wydostanie jej stamtąd. Jeśli to będzie konieczne, porozmawiam z sułtanem i popro-
szę, żeby wyznaczył okup za jej uwolnienie.
- To niemożliwe. Są niebezpieczeństwa, na które nie pozwolę się pani narażać.
R
L
T
- Nie obawiam się niebezpieczeństw. Nic mnie nie przerazi.
Tobias był świadom, że nic, co powie, nie będzie miało dla niej znaczenia.
- Roweno, pani nie przestanie mnie zadziwiać. Jest pani tak uparta, samowolna i
przekonana o własnej nietykalności, że gotowa narazić się na pewną śmierć.
- Zrobię wszystko.
- Pani się łudzi. Co tak naprawdę pani zrobi? Jak dostanie się pani do Meknes, że-
by odbić Jane? Przecież nawet się pani do niej nie zbliży. Jeśli ktokolwiek odkryje pani
obecność, zginie pani marnie, głowa ozdobi pałac sułtański, a ciało zostanie rzucone na
pożarcie lwom.
Rowena zaczęła nerwowo chodzić tam i z powrotem.
- Nie wrócę do domu bez Jane. Nawet gdyby oznaczało to, że muszę pracować jak
niewolnica, znosić baty, a nawet tortury - oświadczyła zapalczywie. - Pojadę tam sama i
ją znajdę.
- Dość tego! - przerwał jej surowo Tobias. - Zachowuje się pani irracjonalnie. Jeśli
pani chce tam jechać, byłoby rozsądnie nie krzyczeć o tym.
Przygniotło ją nieznośne uczucie porażki i bezradności. Zapatrzyła się w widoczne
w dole morze. Nagle uświadomiła sobie, jak daleko jest Jane. Bez Tobiasa nie sposób
było dostać się do Meknes, a gdyby nawet jakoś jej się to udało, to nie miała środków,
aby zapłacić okup.
Odwróciła się i z całej siły zacisnęła powieki, żeby powstrzymać choć część łez,
które nagle popłynęły jej z oczu. Jak mogła nic nie robić, wiedząc, że wkrótce sułtan bę-
dzie chciał wykorzystać jej dobrą, łagodną, niewinną siostrę do zaspokojenia żądzy. Zro-
biło jej się niedobrze na myśl, że Jane znajdzie się w rękach potwora.
R
L
T
Rozdział siódmy
Tobias zdawał sobie sprawę z tego, że Rowena znalazła się na granicy wytrzyma-
łości i byle co może spowodować załamanie. Niewiele brakowało jej do wybuchu histe-
rii. Rowena nie przyjmowała do wiadomości, że pościg za Jane może się nie powieść. W
ogóle nie brała tego pod uwagę. Tobias chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do sie-
bie. Widok jej zapłakanej twarzy był dla niego tak trudny do zniesienia, że zaczął prze-
mawiać znacznie bardziej szorstko, niżby sobie życzył.
- Niech pani nie będzie głupia! Czy wyobraża pani sobie, że przedostanie się przez
linię sułtańskiej straży i żywa opuści pałac wraz z Jane? To po prostu niemożliwe.
- Chce pan powiedzieć, że możemy nie dotrzeć do Jane? %7łe ją straciliśmy? - spyta-
ła, strącając z ramion jego ręce.
- Niestety, tak.
- Nie! - krzyknęła. - Z tym się nie pogodzę ani teraz, ani nigdy!
- Na miłość boską, Roweno, niech pani myśli realistycznie.
- Realistycznie?! - Zatrzęsła się z oburzenia. - Pan śmie mi mówić coś takiego? Ani
na chwilę nie przestałam realistycznie myśleć od dnia, gdy dowiedziałam się, że Jane po-
rwano. Jeśli przez tę bestię spadnie jej choćby włos z głowy, to przysięgam na pamięć
matki, że nic nie powstrzyma mnie od zemsty. Zabiję go gołymi rękami, nawet gdybym
sama miała zginąć. Tak czy inaczej pojadę do Meknes. Niech pan nie próbuje mnie za-
trzymać.
Tobias był porażony impetem tej furii, lecz musiał przemówić jej do rozsądku.
Wytłumaczyć, że wbrew jej nadziejom wszelkie ich wysiłki będą daremne, gdy Jane
znajdzie się w haremie.
- Nie pojedzie pani do Meknes - oświadczył z ponurą determinacją. - Zabraniam.
- Zabrania mi pan?! Kto jak kto, lecz pan nie może mi niczego zabronić. Niech pan
idzie do diabła, Tobiasie Searle'u. Nie wyruszyłabym w podróż, gdybym sądziła, że będę
musiała pogodzić się z porażką. Obiecał mi pan pomóc. Powinnam była wiedzieć, że
wycofa się pan z danego słowa. Nie trzeba było polegać na człowieku, który chciał prze-
śladować kalekę z powodu długu. Czy naprawdę ma pan tak mało honoru?
R
L
T
Dumnie wyprostowana, okręciła się na pięcie i zaczęła się oddalać. Dom Ahmeda
przestał wydawać się jej ciekawy. Nie chciała być ani chwili dłużej w miejscu, gdzie lu-
dzie są niewoleni, gdzie zamyka się ich jak rzeczy i zmusza, by pracowali, póki nie umrą.
Nie widziała, że Tobias cały zesztywniał i z całej siły zacisnął dłonie w pięści. Nie
bacząc na to, że ktoś może ich obserwować, dogonił Rowenę, chwycił ją za ramiona i
gwałtownie odwrócił. Wcześniej nie widziała go tak wściekłego. Wiedziała, że posunęła
się za daleko, ale przecież nie mogła się cofnąć, to było do niej niepodobne.
- Honoru, mówi pani? - powtórzył Tobias. - Owszem, mam swój honor. Mam go
więcej niż człowiek, który podłożył ogień pod mój statek i uśmiercił śpiących ludzi. Od
czterech lat nie mogę dostać go w swoje ręce. To z nim muszę wyrównać rachunki.
- Co to znaczy?
- Mason wie, co stało się tej nocy, kiedy pani ojciec został postrzelony. Niech sam
pani powie. Może pani zapytać świadków zdarzenia. Nie muszę bronić mojej niewinno-
ści przed panią ani przed nikim innym. Nigdy nie twierdziłem, że jestem święty, Rowe-
no, ale nie jestem też łotrem, za jakiego mnie pani uważa.
Wstrząsnęły nią te słowa. Minęła dłuższa chwila, nim zdołała zebrać myśli.
- Bez względu na to, jaka jest prawdziwa wersja wydarzeń, do których doszło na
Antigui, mówimy teraz o czym innym. Chodzi o Jane. Nie pozwolę, żeby pan mi cokol-
wiek nakazywał.
Azy płynęły jej po policzkach, lecz patrzyła prosto w oczy Tobiasowi, który przy-
glądał jej się gniewnie. Mimo to nie zamierzała się cofnąć ani o krok.
- I pani ośmiela się tak twierdzić? - spytał beznamiętnie. - Nie zapomniała pani o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]