[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się kolegów.
Po kilku podskokach maszyna została oderwana od ziemi, poczem pięła się
stromo ku górze. Co to jest pomyślałem sobie, widząc nienaturalność linji lotu, lecz
myśli mych nie dokończyłem jeszcze, gdy płatowiec, wykonując wiraż w lewo, wpadł w
nieszczęsny korkociąg, by w sekundę pózniej roztrzaskać się o ziemię.
Zdjęło mnie przerażenie. Fatum, fatum nieszczęsne pomyślałem, lecąc co tchu ku
kraksie". W pierwszej chwili zapomniałem o wszystkiem i o tem, że mieli ze sobą
bomby, które mogły przecież wybuchnąć.
Przybywszy zdyszany na miejsce katastrofy, zastałem przerażający zawsze
widok śmiertelnej kraksy i jej załogi.
Z. p. Wermiński już nie żył. Ryce, dawał jeszcze znaki życia. Gdy po długim
czasie, leżąc na kobiercu lotniska oczy otworzył, pierwszemi jego słowami było
zapytanie, czy kolega-pilot żyje.
Taka to prawdziwa lotnicza psychologja rycerza powietrza.
Odwiezliśmy ich do szpitala. Z. p. Ryce żył jeszcze 24 godzin, a właściwie konał,
męcząc się okrutnie.
Długo staliśmy u łoża konającego. Trzymał mnie za ręce, jakgdyby chciał ode
mnie żyjącego, nabrać sił i natchnienia w walce z przemocą, która odrywała go
stopniowo od tej ziemi.
Po kilku godzinach, zmęczeni i przejęci zgrozą nieszczęścia, jakie spotkało
naszych zacnych kolegów, odeszliśmy w smutku, wodząc myślami i wspomnieniami za
przeznaczeniem.
Wieczorem odwiedziliśmy znowu drogiego towarzysza postradał
przytomność, lecz czując zbliżającą się śmierć, rwał się do życia pragnął żyć, żyć dla
ojczyzny.
Rano następnego dnia nadeszła wieść, że umarł, ze słowem ojczyzna" na ustach.
Cześć bohaterom naszych walk niepodległościowych. W walce o wolność
naszego bytu, walczyli z żywiołem powietrznym i na posterunku zginęli.
Cześć ich świetlanej pamięci.
Alles für Polen
anzig!" rozległ się ostry głos niemieckiego konduktora. Wziąłem
swą walizeczkę i wysiadłem z wagonu, Ogarnęła mię złość na
myśl, że muszę tutaj włóczyć się po obcem mieście i skupować
stare samoloty, a tam w kraju wre bój nieledwie pod murami
stolicy, bo było to pamiętne lato Cudu nad Wisłą".
Przyzwyczajony od najmłodszych lat do obcisłych mundurów, czułem się nieswojo,
będąc pierwszy raz w życiu w cywilnem ubraniu. To też zdawało mi się, że miękki
kapelusz zleci mi lada moment z głowy, a poły szerokiego angielskiego płaszcza
przeszkadzały mi przy każdym ruchu. Idąc do hotelu, przyglądałem się ciekawie
ulicom. Wszędzie widać było czystość i porządek, te charakterystyczne cechy miast
niemieckich. Ale wśród nowoczesnych szablonowych kamienic zachowało się tu i tam
stare domostwo o stylowych konturach, pamiętające pewno jeszcze dawne polskie
czasy. Otrząsnąłem z siebie pył podróżny i niezwłocznie zająłem się powierzoną mi
misją, bo przecież należało to jak najszybciej załatwić. Muszę przyznać, że służba
wywiadowcza gdańskich spekulantów była wówczas świetnie zorganizowana, bo
wkrótce usłyszałem pukanie do drzwi mego numeru. Wszedł barczysty Niemiec o
jasnych włosach, ukłonił się b. uprzejmie i, oglądając się naokoło siebie, dość
przyciszonym i dyskretnym, głosem spytał: Podobno pan chce kupić kilka
samolotów"? Potwierdziłem ruchem głowy. Wówczas Niemiec jeszcze bardziej
tajemniczo oznajmił: Bo ja posiadam kilka samolotów i to kompletnie gotowych do
użytku", ,,A jakiego są one typu?" Tego panu nie mogę dokładnie powiedzieć, ale w
każdym razie należą one do kilku systemów. ,,No tak, a ile pan chce za jeden taki
aparat?" Niemiec zastanowił się chwilę i w końcu wypowiedział zdanie, które dobrze
utkwiło mi w pamięci. Fur Polen hab ich einen Extra Preis gemacht; nur funf und
vierzig tausend Mark! (Dla Polski ustaliłem specjalną cenę 45.000 marek. *)
Spojrzałem na niego z pod oka i spytałem ironicznie:
Czy trochÄ™ nie za tanio?
Kupiec dotknięty tem, żachnął się i powiedział:
Jak je pan zobaczy, to sam pan powie, że są więcej warte.
No tak, więc chciałbym wiedzieć, gdzie stoją te samoloty, bo przecież bez
obejrzenia nie może być mowy o zawarciu tranzakcji.
Ależ oczywiście, jednakże w dzisiejszych czasach o takich rzeczach nie można
na cały głos krzyczeć. Anglicy są przecież tutaj, pan rozumie.
Rzuciłem mu wymowne spojrzenie. Tak, przecież w pokonanych i niby
rozbrojonych Niemczech nie można demonstrować ukrytych składów materjału
wojennego. Mniemany dostawca nachylił się i szepnął mi do ucha.
We Wrzeszczu (Langfuhr), na lotnisku, w wielkim hangarze.
Umówiliśmy się, że następnego dnia spotkamy się tamże. Wyszedłem do
restauracji, by zjeść cośkolwiek i chwilę wypocząć. Jeszcze nie skończyłem kolacji, gdy
do mojego stolika podszedł jakiś osobnik i poprosił o chwilę rozmowy.
Byłem mocno zdziwiony, gdy znów zaproponował mi kupno samolotów,
będących we Wrzeszczu. Podczas wieczoru zgłosiło się do mnie jeszcze kilku takich
panów, a z każdym powtarzał się prawie dosłownie taki sam djalog. Jedynie ceny
żądane przez nich, różniły się bardzo między sobą. Muszę się przyznać, że ostatniego
wyrzuciłem poprostu za drzwi,
)
*
Uwaga: Było to wówczas 225000 marek polskich, co stanowiło, jak na ówczesne czasy sumę bardzo
dużą.
I cała ta wielka flota powietrzna ma się znajdować w tym tajemniczym
Wrzeszczu, Wydawało mi się to nieprawdopodobnem. Bo przecież każdy z nich
proponował mi kupno kilku kompletnie gotowych samolotów, tylko niektórzy
ostrożnie wspominali, że może przy jednej czy drugiej maszynie trzeba będzie dokonać
małej reperacyjki, lub kilku części zremontować, ale poza tem są bez zarzutu.
Zakrawało to na z góry ułożoną komedję czy kpiny.
Czekajcie Szwaby pomyślałem nie wy ze mnie, a ja z was zażartuję. Bujać
to my, a nie nas!
Z wszystkimi umówiłem się tego samego dnia i na tę samą godzinę przy tym
zagadkowym hangarze we Wrzeszczu. Pojechałem tam wcześnie i znalazłem się na
lotnisku, kiedy jeszcze nikogo nie było, ale nie czekałem długo, bo wkrótce zjawił się
pierwszy dostawca. Bez zbytniego pośpiechu kazałem się prowadzić do samolotów.
Zanim doszliśmy do hangaru, stopniowo zjawiali się pozostali handlowcy. Musiałem
gwałtem hamować śmiech, który ogarniał mnie na widok zdziwionych rywali. Każdy z
nich przypuszczał widocznie, że tylko on ubije wspaniały interes z naiwnym Polakiem,
a tymczasem spotkał go srogi zawód wobec roju konkurentów. Nastąpiła między nimi
ostra wymiana zdań i o mało nie przyszło nawet do bójki. Natomiast jeden prześcigał
drugiego w uprzejmości dla mnie. Wreszcie całą gromadą dotarliśmy do hangaru.
Widocznie nikt nie rezygnował z załatwienia tranzakcji.
Spojrzałem na hangar wielkich rozmiarów. Jasnem było, że w takim olbrzymie
może się mieścić kilkadziesiąt samolotów. Otworzono drzwi olbrzymich rozmiarów.
Widać wrota te dawno stały w błogim spoczynku, gdyż zawiasy w nich dobrze
zardzewiały, bo z trudem wielkim dały się rozerwać. Wszedłem więc do jego wnętrza,
by się napoić widokiem napełnionego płatowcami hangaru, lecz jakież było moje
zdumienie. Widok, który ujrzałem, przeszedł moje podejrzenia. Olbrzymia hala była
właściwie pusta, tylko w mrocznych kątach sterczały połamane kadłuby starych
samolotów, na ziemi leżały zardzewiałe i pogięte motory lub ich części i kilka par
skrzydeł, pokrytych grubą warstwą pyłu i kurzu. Wszystko to nadawało się raczej do
lamusu, czy archiwum, niż do parku lotniczego i było prawdopodobnie nabyte jako
szmelc, a dopiero rozsiana po mieście wieść, że Polska skupuje samoloty, przypomniała
tym spekulantom o istnieniu tych gratów, co wznieciło ich apetyty na łatwy, a gruby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]