[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pofałdowaną kryzę, do której wetknął koniec lontu, jeszcze raz mocno zawiązując.
Wygrzebawszy spod wypukłego brzucha trochę żwiru, dogrzebał się do litej skały i dał
spokój. Ulokował torebkę dokładnie w miejsca zetknięcia się brzucha z nachodzącą nań skałą,
u samego podnóża litery S. Metr lontu wyprostował w głąb dziury, po czym w skupieniu
obejrzał swoje dzieło.
 No, to by było to!  rzekł dumnie.  Jak tu gruchnie, to nie ma siły, ten kamień musi
się odwalić. Poczekaj w wejściu, a jak zapalę, od razu leć. %7łebym nie wpadł na ciebie, jak też
będę wylatywał.
Janeczka cofnęła się ku wyjściu z dziury, tuląc do piersi torbę z lampą. Pawełek zapalił
zapałkę i przytknął ją do końca lotu. Ogień chwycił od razu, wesoły płomyk ruszył po
bawełniano akrylowym sznurku, cichutko potrzaskując.
Nie zwlekając ani sekundy, Pawełek skoczył do wyjścia. Janeczki już tam nie było, biegła
w stronę wyjazdu z kamieniołomu, szeptem wzywając psa. Pawełek spojrzał przez ramię,
dostrzegł podskakujący płomyk i pognał za siostrą.
Upatrzone bezpieczne miejsce znajdowało się jakieś trzydzieści metrów dalej, za
wystającym odłamem rzetelnej skały. Dopadli go w mgnieniu oka. Pawełek wyrwał siostrze
latarkę i oświetlił zegarek. Przykucnęli, Janeczka przytuliła do siebie Chabra.
 Jedenaście  szepnął Pawełek.  Ileśmy tu lecieli? Pięć sekund niech będzie& To już
osiemnaście. Dwadzieścia&
Razem wpatrywali się w oświetlony elektryczną latarką sekundnik. Wskazówka lazła jak
za pogrzebem.
 Trzydzieści pięć  mamrotał niebotycznie przejęty Pawełek.  Do domu byśmy
zdążyli dolecieć, trzeba było zrobić krótszy lont. Czterdzieści&
Kiedy minęła minuta i dziesięć sekund, emocja osiągnęła szczyty. Pawełek wsparł na
kolanach obie ręce, i tę z zegarkiem, i tę z latarką, żeby mu się nie trzęsły. Napięty, sprężony,
zesztywniały Chaber próbował wyzwolić się z trzymających go objęć, Janeczka przycisnęła
go do siebie mocniej.
 Minuta piętnaście, minuta szesnaście  liczył Pawełek zduszonym szeptem. 
Siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście&
Przy dwudziestu ośmiu przestał liczyć. Podniósł głowę, zdezorientowany i niespokojny.
 Co jest& ? Mogłem się rąbnąć o pięć sekund, ale przecież nie o tyle&
W dziurze wesoły płomyk podskakiwał, zatrzymywał się i znów ruszał przed siebie. W
chwilach zatrzymywania ściągał ku sobie nie objętą jeszcze ogniem część sznurka. Zciągał
tak silnie i tak uporczywie, że umieszczona na lekkiej pochyłości, śliska, plastikowa torebka
nie oparła się i zjechała kawałek. Potem zjechała jeszcze następny kawałek i w ten sposób
przesunęła się o przeszło dziesięć centymetrów. Leżała teraz nie pod wypukłym brzuchem, a
niejako na otwartej przestrzeni.
Wesoły płomyk dotarł wreszcie do rozcapierzonej kryzy z plastiku. W mgnieniu oka
plastik zaskwierczał, zwęglił się i utworzył twardą, nieprzeniknioną gulę. Pawełek nie
przebierał w torebkach, wziął pierwszą z brzegu. Trafił akurat na taką, która nie buchała
płomieniem, tylko zwęglała się, kurcząc.
Płomyk, natknąwszy się na zwęgloną gulę, nie miał żadnych szans. Nie zdołał przebić się
do wnętrza rzetelnie zaciśniętej torebki, a guli żadna siła na świecie nie potrafiłaby zapalić.
Stłamszony kompletnie, najzwyczajniej zgasł.
W bezpiecznym miejscu pod skałą, oszołomiony, zdumiony i oburzony Pawełek przysiadł
na piętach. Janeczka zaczynała poszczekiwać zębami. Chaber wyrywa} jej się z całej siły.
 Dwie minuty i pięć sekund  wyszeptała.  Niemożliwe, żeby się palił tyle czasu! Co
to ma znaczyć?
 Nie wiem  odszepnął nerwowo Pawełek.  Poczekajmy jeszcze. Może mu coś& O
rany, trzymaj psa! Niech on tam nie leci!!! .
 Chaber& !!!
Chaber uwolnił wreszcie łeb z roztrzęsionych ramion swojej pani i wyskoczył spod skały.
Od razu przypadł do ziemi. Janeczka i Pawełek dzikimi sykami wzywali go do powrotu.
Pokiwał przepraszająco ogonem, ale nie wrócił, przeciwnie, skradając się i pełznąc podążył w
głąb kamieniołomu. Janeczka już poderwała się, żeby biec za nim, ale nagle opadła na
kamienie z powrotem.
 Czekaj, on przecież wszystko wie! Jeżeli tam poszedł, to znaczy, że wybuchu nie
będzie!
Pawełek zgasił latarkę, nie warto było patrzeć na zegarek. Milczał przez chwilę.
 Chyba on zgasł, ten podlec skończony  szepnął z rozgoryczeniem.  Kurczę blade&
Nie mam drugiego lontu. O rany, ale przecież nie możemy tego tam zostawić !
 Dlaczego? Jak zgasło, to niech sobie leży. Jutro przyjdziemy z drugim lontem&
 No coś ty?! Nie daj Boże, jeszcze tam kto rzuci zapałkę! Albo walnie czymś, od
walnięcia to wybucha jeszcze lepiej! Rany kota, zdaje się, że zrobiliśmy drugą pułapkę,
jeszcze lepszą niż tamta! Trzeba po to iść& !
Janeczka chwyciła brata za rękaw.
 Czekaj, nie wygłupiaj się! Nie chodz, będzie jak w Wąwozie Małp! Czekaj, niech ja się
zastanowię& ! Nikt tam nic nie rzuci tak zaraz, jutro jest wolna sobota, to znaczy, chciałam
powiedzieć wolny czwartek! Jutro tu nie pracują!
 Ale w poniedziałek przyjdą! Znaczy, w sobotę! Nie mogę tego tam zostawić! To jest
piguła na byka!
 No dobrze, ale do poniedziałku masz czas!
 Do soboty&
 Wszystko jedno! Masz czas, nie możesz tam iść inaczej, jak tylko z Chabrem.
 Słusznie& O rany, gdzie ten pies?! Gdzie on poleciał?!
W tym momencie Chaber pojawił się z powrotem. Przyniósł wiadomości po prostu
przerażające. Całym zachowaniem, całym sobą, informował, że w kamieniołomie są ludzie.
Idą i już są blisko, i w ogóle wszystko jest okropnie nie w porządku&
Nie sposób go było nie zrozumieć. Pawełek wydał z siebie rozpaczliwy jęk. Janeczka
poczuła zimny dreszcz na plecach. Jeżeli ci ludzie wiedzą o skarbie, jeżeli też na niego
czatują, jeżeli wejdą do dziury&
Z wysiłkiem zdobyła się na odrobinę zdrowego rozsądku.
 Jeżeli wejdą do dziury, to przecież nie po ciemku!  szepnęła niepewnie.  Będą
świecić i zobaczą to. Połapią się, to tak wygląda&
 To nijak nie wygląda, to wygląda jak brudny piasek! I w dodatku leży wepchnięte pod
tę bułę! Mogą wcale nie zauważyć!
 No więc nie można pozwolić, żeby tam weszli! Zatrzymać ich, nie dopuścić do dziury!
Spójrzmy w ogóle, co się tam dzieje&
Na czworakach wychylili się zza skały. W świetle księżyca ujrzeli najpierw dwie sylwetki,
z których jedna podbiegła właśnie do szopy, a druga zjeżdżała po zboczu. Potem,
przyjrzawszy się pilniej, dostrzegli trzecią, bliżej wjazdu, tulącą się do kamieni u podnóża.
Chaber zawiadamiał, że gdzieś dalej jest jeszcze ktoś.
Tkwiąc w czarnym cieniu skały, Janeczka i Pawełek czekali w napięciu. Druga sylwetka
zjechała po zboczu na dno i szybko przemknęła do szopy, znikając w jej wnętrzu. Ten przy
wyjezdzie na moment wsunął się w plamę światła i dał jakiś znak ręką. Ze zbocza, kryjąc się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl