[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Manfreda? Widzieliśmy z Tedem przejeżdżający samochód, więc
chyba da się jezdzić.
 Już dzwonię.  Okazało się, że muszę zostawić wiadomość
głosową.
 Pewnie jest w szpitalu i wyłączył telefon  stwierdził
Tolliver.
Już otwierałam usta, żeby zarzucić go pytaniami o nasz nowy związek, ale
powstrzymałam się. W sumie, czemu niby miałby wiedzieć na ten temat więcej ode
mnie?
Napięcie ze mnie opadło. Będziemy nad tym myśleć w miarę potrzeb. Nie musimy
wysyłać nikomu żadnych zawiadomień. Naraz uderzyła mnie pewna myśl.
 Uhm, ta sprawa może być trudna dla naszych sióstr 
zauważyłam.
Po minie Tollivera poznałam, że w ogóle nie przyszło mu to do głowy.
 Fakt. Masz rację, to będzie& Mariella i Gracie, rany. O
Boże, Iona!
Ciotka Iona. Właściwie moja ciotka Iona sprawowała opiekę nad naszymi młodszymi
siostrzyczkami przyrodnimi. Ona i jej mąż wiedli diametralnie inne życie niż nasi
rodzice i tak też wychowywali dziewczynki. Trudno było im nie przyznać racji. Lepiej
dorastać w rodzinie chrześcijańskich fundamentalistów niż w domu, gdzie nie zazna
się smaku normalnego jedzenia i jest się zdanym na laskę sprowadzanych przez
rodziców szumowin. Bo tak właśnie wyglądało moje życie, choć wczesne dzieciństwo
spędziłam jeszcze w normalnych warunkach. Mariella i Gracie były czyste, dobrze
ubrane, nie chodziły głodne. Miały bezpieczny dom, do którego wracały codziennie
po szkole, a także zasady, których musiały przestrzegać. Czego więcej chcieć? A
jeśli nawet doświadczenia pierwszych lat życia od czasu do czasu wywoływały u nich
bunt przeciw tym regułom, cóż, to nic wielkiego. Staraliśmy się być z nimi w stałym
kontakcie, ale to syzyfowa praca.
Już sama myśl o tym, jak zareaguje Iona na wieść o nas, była przerażająca.
 No cóż, trzeba będzie kiedyś przez to przejść.  Wzruszyłam
ramionami.
 Nie będziemy się z tym kryć  oświadczył Tolliver z
zaskakującą stanowczością.  Nawet nie zamierzam próbować.
Słodkie dla ucha słowa, oznaczające definitywne potwierdzenie. Znałam dobrze
swoje uczucia, ale zawsze miło słyszeć, że partner czuje to samo. Westchnęłam z
ulgą.
 %7ładnego ukrywania  zgodziłam się.
Na lunch zjedliśmy kanapki z masłem orzechowym.
 %7łona Teda podaje teraz pewnie czterodaniowy posiłek o
niskiej zawartości cholesterolu  powiedziałam tęsknie.  Hej, ty
też przeważnie jesz zdrowe rzeczy.
Moja dieta ucierpiała przez pobyt w Doraville, z różnych przyczyn. Będę musiała
szybko do niej wrócić. Miałam wystarczająco dużo problemów zdrowotnych, więc
starałam się przynajmniej przestrzegać reguł higienicznego życia.
 Jak twoja noga?  zatroszczył się Tolliver, myśląc wyraznie o tym samym.
 Całkiem niezle.  Wyprostowałam ją i pomasowałam udo.  Ale czuję, że nie
biegałam przez te kilka dni.
 Kiedy będziesz mogła zdjąć opatrunek?
 Według doktora za jakieś pięć tygodni. Wolałabym być wtedy w St. Louis, żeby iść
na kontrolę.
 Super.  Widząc szeroki uśmiech Tollivera, nietrudno było odgadnąć, że myśli o
rzeczach, które o tyle łatwiej będzie robić, kiedy złamanie się zrośnie.  Chodz do
mnie  poprosił. Sam siedział na podłodze przed kominkiem, opierając się o krzesło.
Poklepał podłogę między kolanami. Kiedy usadowiłam się plecami do niego, otoczył
mnie ramionami.  Nadal nie chce mi się wierzyć, że mam cię teraz, tak inaczej. 
Gdyby moje serce miało ogon, teraz machałoby nim jak szalone.  Uwielbiam cię
dotykać.
Teraz mogę to robić bez przerwy. I nie muszę się zastanawiać nad każdym gestem.
 A zastanawiałeś się?
 Bałem się, że cię spłoszę.
 No widzisz, ja też się bałam.
 Ale z nas głupki.
 Tak, ale już zmądrzeliśmy. Siedzieliśmy tak, rozkoszując się bliskością, aż
Tolliverowi
zdrętwiała noga. Postanowiliśmy ruszyć się wreszcie i podjąć próbę dojazdu do
miasta. Akurat było południe.
ROZDZIAA DZIESITY
Niejednokrotnie podczas podróży plułam sobie w brodę, że włączyłam komórkę i
odsłuchałam wiadomość od Manfreda. W życiu tak się nie bałam na drodze. Tolliver
jakoś dawał sobie radę, ale przy okazji wyczerpał cały zakres znanych przekleństw,
dodając nawet parę całkiem dla mnie niezrozumiałych. Po drodze napotkaliśmy
samochód pełen nastolatków, którym wyraznie spieszyło się na tamten świat.
Natychmiast pożałowałam tych myśli, bo nasunęło mi się skojarzenie z leżącymi w
zmarzłej ziemi zamordowanymi chłopcami.
Na parkingu szpitalnym prawie nie było samochodów. Znieżny kobierzec zalegający
wokół dodał budynkowi uroku. Recepcja świeciła pustkami, musieliśmy więc
poszukać dyżurki pielęgniarek. Zapytaliśmy, na której sali leży Xylda Bernardo.
 Ach, ta wróżka  powiedziała jedna z kobiet z nutką
podziwu w głosie.  Jest na oddziale intensywnej terapii. Jej wnuk
siedzi tam na korytarzu, możecie do niego iść.
Poszliśmy według jej wskazówek. Manfred siedział na korytarzu, w swego rodzaju
poczekalni. Na podłodze pod krzesłami walały się kubki po kawie, a na stolikach
leżały stare czasopisma. Najwyrazniej sprzątacze tu dzisiaj nie dotarli. Niedobrze.
Manfred nie zauważył nas, tkwił w bezruchu, przygarbiony, z głową schowaną w
dłoniach.
 Manfred?  zawołałam.  Co z Xyldą?
Podniósł wilgotną od płaczu twarz. Miał zaczerwienione
oczy.
 Nie rozumiem  powiedział.  Czuła się lepiej. W nocy co prawda miała zapaść, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl