[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stole, pozostawiając większą część pokoju pogrążoną w mroku.
Nie chcę, żeby było zbyt jasno.
Przeszedł do części mieszkalnej.
Jago zapytał: A gdzie są ci pańscy chłopcy?
Frank i Varley? Dałem im wolne na tę noc. Robią to, co im się poleci. Mówiąc szczerze, nie
mają pojęcia, czym się zajmowałem przez ostatnie trzy czy cztery lata. Zatrzymał się przy barku,
wziął karafkę z whisky i nalał po trochu do szklaneczek. Nie, jesteśmy tu tylko my dwaj, pan i
ja.
I nasi przyjaciele.
Oczywiście roześmiał się Shelley. I właśnie za to piję. Za przyjaciół. Stuknął swoją
szklaneczkÄ… o szklaneczkÄ™ Jago.
Winda zatrzymała się z ostrym szarpnięciem. Egan poszedł przodem Stanął, wyjął Browninga z
kieszeni i skinął głową Sarze.
Bądz ostrożny, Eric powiedziała. Bardzo ostrożny. Egan uśmiechnął się mrocznie.
Jestem Sean, pani Talbot, a nie Eric. Otworzył drzwi i weszli do środka. Stanął, trzymając Brownin
ga u boku. Sara znajdowała się tuż przy jego ramieniu. Pokój pogrążony był w mroku. Ruszyli do
przodu.
Jack, jesteś tu?! zawołał Egan.
Jestem tutaj, synu. Drzwi na dawną platformę przeładunkową otworzyły się i wszedł
Shelley z parasolem w ręku. Leje, ale miałem ochotę na łyk świeżego powietrza. Posługując
się tylko jedną ręką zsunął płaszcz z ramion, zrobił kilka kroków i odwrócił się. Czyżbym
widział pukawkę w twoim ręku, Sean? To niezbyt przyjazny gest wobec twojego starego wujaszka.
Owszem, ale pomyślałem, że pewnie będę jej potrzebował w czasie pogawędki z panem
Smithem odparł Egan. Miałem ciekawą rozmowę na twój temat z Idą, Jack. Jezu! po
wiedział z obrzydzeniem. Jack Shelley, Robin Hood z East Endu, królem narkotyków. Dlaczego,
Jack?
Nie bądz głupi odparł Shelley. Wiesz, ile po czterech latach tej zabawy mam na moim
rachunku w szwajcarskim banku? Dwadzieścia dwa miliony funciaków. Dwadzieścia dwa miliony.
To poważny interes.
I co ma pan zamiar z nimi zrobić, panie Shelley? spytała Sara. O ile wiem, pańskie
legalne interesy były równie dochodowe.
A co to ma do rzeczy?
Tyle forsy i najmniejszej możliwości, żeby ją wydać rzekł Egan. Zupełnie jak niektórzy
twoi starzy kumple w czasach, kiedy byłem dzieckiem. Chłopaki, które załatwiały furgonetkę ban
kową i siedziały potem z walizką pełną forsy pod łóżkiem. Z forsą, której nie mogłi ruszyć, bo gli
ny tylko na to czekały.
Daj spokój żachnął się Shelley. Pieprzysz bzdury.
Ale mniejsza o to ciÄ…gnÄ…Å‚ Egan. To paskudna sprawa, ale nie tak paskudna jak to, co
opowiedziała nam Idą. %7łe pewnego popołudnia wróciła niespodziewanie do Flisaka" i znalazła cię
w łóżku z Sally. I że od tej pory dziewczyna robiła wrażenie zupełnie innego człowieka, kogoś
całkowicie odmienionego. %7łe zupełnie przestała być sobą.
I wszyscy wiemy dlaczego, panie Shelley dodała Sara. Mieszanka skopolaminy i phe
nothiaziny, inaczej zwana burundangÄ….
Nie wtrącaj się, ty wścibska dziwko. Dosyć narobiłaś nam już kłopotów. Shelley znowu
odwrócił się do Egana. No to co? Była zwykłą kurewką. Przyłapałem ją z facetem, kiedy
wpadłem do nich pewnego ranka, a Idy nie było w domu. A poza tym, przecież nie należała do
rodziny, prawda?
Egan uniósł pistolet. Dygotał mu w ręku, ale Sean nie był w stanie pociągnąć za spust. Wreszcie
jego dłoń z Browningiem opadła w dół i Shelley roześmiał się triumfalnie.
Wiedziałem, że nie będziesz w stanie strzelić. Znam cię lepiej niż ty sam siebie, synu.
Podniósł głos. W porządku, Jago!
Jago wyszedł z platformy przeładunkowej przez otwarte okno i uderzył Egana w kark lufą swo
jego Browninga. Sean upadł na podłogę i zamarł w bezruchu.
Jago popatrzył na Sarę i uśmiechnął się. Miło mi znowu panią widzieć, pani Talbot.
Shelley spojrzał na leżącego Egana. Pętak. Kiecka zawróciła mu w głowie. Spojrzał kątem
oka na Sarę. I to wszystko twoja wina. Przypętałaś się tutaj, wtykałaś nos w nie swoje sprawy,
sprawiałaś wszystkim kłopoty. Dobra, ale teraz już z tym koniec. Odwrócił się w stronę Jago.
Załatw ją. Przez balustradę i do rzeki.
Jago spojrzał ponownie na Sarę. Już się nie uśmiechał. Lufa Browninga zakołysała się lekko i
opadła w dół. Wydaje mi się, że nie mam ochoty tego robić, panie Shelley.
Następny, który ma słabość do tej cholernej dziwy powiedział Shelley z pogardą.
Wystrzelił dwukrotnie, raz za razem. Jego pociski z łoskotem ugodziły w Jago i rzuciły go przez
otwarte okno na balustradę platformy przeładunkowej. Jeszcze usiłował się podnieść i wtedy Shel
ley wyjął lewą rękę z temblaka. Trzymał w niej rewolwer z krótką lufą. Wystrzelił dwukrotnie z bli
ska i Jago przewrócił się na plecy. Jego kończyny drgały jeszcze konwulsyjnie przez chwilę.
Shelley roześmiał się lodowato. Wygląda na to, że w końcu sam będę musiał wszystko to
załatwić. Pochylił się, żeby podnieść Browninga Egana i trącił siostrzeńca czubkiem buta.
Widzi pani, pani Talbot, co rodzina to rodzina. Wiedziałem, że jeżeli już do tego dojdzie, nie będzie
mógł mnie zastrzelić.
I w tej samej chwili nagromadzona wściekłość, obrzydzenie do tego potwora i wszystkich jego
straszliwych czynów eksplodowały w niej gwałtownie. Z kieszeni wysunęła się jej dłoń, trzymająca
Walthera PPK. Gdy wyprostowała rękę, wylot lufy znalazł się dokładnie między jego oczyma.
Ale ja mogę, ty draniu! krzyknęła i pociągnęła za spust.
W ostatniej sekundzie w jego oczach malował się właściwie nie strach, lecz zdziwienie. A potem
tył jego czaszki eksplodował, rozbryzgując na białej ścianie krew i mózg, a całe ciało odrzucone
zostało w tył.
Padła na kolana, wciąż ściskając w dłoni pistolet i nagle usłyszała, że ktoś ją woła: Saro!
Uniosła głowę i zobaczyła Jago stojącego w otwartym oknie. Wyglądał koszmarnie. Moja dziel
na dziewczyno powiedział jestem z ciebie dumny. W tej samej chwili stracił równowagę,
zatoczył się na balustradę, przeleciał przez nią i runął w dół, do płynącej niżej rzeki. Drzwi za jej
plecami otworzyły się z trzaskiem. Wstała, upuściła Walthera i odwróciła się chwiejnie. Tony Vil
liers schwycił ją, gdy zaczęła padać.
Sara siedziała na kanapie pijąc gorącą herbatę z brandy. Trzej młodzi ludzie ubrani w anoraki i
dżinsy stali w cieniu ze Sterlingami w rękach. Tony rozmawiał przez telefon, a Ferguson siedział w
fotelu naprzeciwko, przyglądając się jej. Słyszała słowa Tony'ego.
Przyślijcie mi karetkę do przewozu zwłok pod ten adres. Natychmiast.
Karetkę do przewozu zwłok? spytała.
Jack Shelley rzekł Ferguson znany finansista z londyńskiego City, człowiek o dość
barwnej przeszłości, zmarł dziś w nocy na atak serca. Nie ma potrzeby dokonywania sekcji zwłok,
był leczony bowiem na dolegliwości krążeniowe przez wybitnego specjalistę z Harley Street. Nie
będzie najmniejszych problemów ze świadectwem zgonu.
Możecie wszystko, prawda? spytała. CIA, KGB, SIS. Kiedy przyjdzie co do czego,
wszyscy jesteście tacy sami.
No cóż, dajmy sobie spokój z tymi komediami, pani Talbot. Jack Shelley wyjedzie stąd w
ciągu najbliższych trzydziestu minut i podąży do krematorium w północnym Londynie. Koło półno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]