[ Pobierz całość w formacie PDF ]

póznego szczenięctwa, na całe życie wzbogaciła rozum Jerry'ego. Być może jeszcze żaden pies na
świecie nie potrafił tak dobrze porozumiewać się z człowiekiem, co wynikało z trzech przyczyn:
inteligencji Jerry'ego, talentu pedagogicznego Nalasu i poświęcania długich godzin na naukę.
Stenograficzny słownik Jerry'ego był jak na psa zdumiewający. Można nieledwie powiedzieć, że
Jerry godzinami potrafił rozmawiać ze swym panem, jakkolwiek abstrakcje, o których mogli mówić,
były nieliczne i proste. W rozmowach swoich mało wspominali o bezpośredniej, konkretnej przesz
łości, a prawie wcale o bezpośredniej, konkretnej przyszłości. Jerry nie umiał opowiedzieć Nalasu
ani o Meringe czy  Arangi", ani o swojej wielkiej miłości do Kapitana, ani o przyczynach, dla
których nienawidził Basztiego. Z tych samych powodów Nalasu nie mógł opowiedzieć Jerry'emu o
krwawej waśni z Annami ani też o tym, jak utracił wzrok.
Właściwie wszelkie ich rozmowy ograniczały się do bezpośredniej terazniejszości, choć mogli
nimi objąć po trosze i najbliższą przeszłość. Nalasu udzielał Jerry'emu różnych wskazówek, jak na
przykład, by samotnie udał się na zwiady, poszedł do jego gniazda, okrążył je z dala, a potem udał się
na drugą polanę, na której rosły drzewa owocowe, przebiegł na przełaj przez dżunglę do głównej
ścieżki i podążył nią w kierunku wioski aż do wielkiego drzewa banianowego, po czym wrócił
dróżką do Nalasu i jego domu. Wszystko to Jerry wykonywał skrupulatnie, a po powrocie składał
sprawozdanie. Na przykład, że przy gniezdzie nie było nic niezwykłego, oprócz sokoła, który siedział
w pobliżu; że na drugiej polanie spadły z drzewa trzy kokosowe orzechy  Jerry bowiem umiał
bezbłędnie liczyć do pięciu  że między polaną a główną ścieżką widział cztery świnie, że na
głównej ścieżce minął psa, więcej niż pięć kobiet i dwoje dzieci, a na małej dróżce prowadzącej do
domu zauważył kakadu i dwóch chłopców.
Nie mógł jednakże odmalować Nalasu stanu swojego umysłu i serca, który nie dozwalał mu
cieszyć się w pełni obecną sytuacją. Albowiem Nalasu nie był białym bogiem, lecz tylko zwykłym
bogiem-Murzynem, Jerry zaś żywił nienawiść i wzgardę do wszystkich Murzynów z wyjątkiem Lamai
i Nalasu. Tolerował ich, a do Nalasu był nawet spokojnie, czule przywiązany. Natomiast kochać go
nie mógł i nie kochał.
W najlepszym razie byli to drugorzędni bogowie, a Jerry nie mógłzapomniećwielkich białych
bogów, takich jak Kapitan, Mister Haggin czy pochodzący z tej samej rasy Derby i Bob. Ci byli
czymśinnym, odmiennym, lepszym od tych ciemnoskórych dzikusów, wśród których żył. Przebywali
gdzieś wysoko i daleko, w niedosiężnym raju, który Jerry pamiętał tak żywo, za którym tęsknił, nie
znając do niego drogi, i który  jak się domyślał w niejasnym przeczuciu końca oczekującego
wszystko na świecie  musiał roztopić się w ową ostateczną nicość, co już pochłonęła  Arangi" i
Kapitana.
Daremnie starzec usiłował pozyskać sobie miłość Jerry'ego. Nie mógł przełamać jego
rozlicznych oporów i wspomnień, aczkolwiek zdobył bezwzględną wierność i lojalność psa. Jerry
gotów był walczyć do śmierci za Nalasu, z poświęceniem, choć bez tej pasji, z jaką walczyłby za
Kapitana. I stałemu nie śniło się nawet, że nie posiadł w pełni serca Jerry'ego.
Nadszedł dzień, kiedy jeden z Annów wpadł na wspomniany już pomysł, którym były grube
plecione sandały chroniące stopy przed zatrutymi cierniami, co już odebrały życie trzem spośród
nich. Dzień ów, mówiąc ściślej, był nocą, czarną nocą, tak czarną pod przesłoniętym chmurami
niebem, że nie podobna było dojrzeć pnia drzewa, choćby go się miało o ułamek cala przed nosem.
Wtedy to do polany Nalasu podkradło się kilkunastu Annów, zbrojnych w strzelby, pistolety, toporki
i maczugi bojowe. Choć mieli grube sandały, stąpali ostrożnie, lękali się bowiem cierni, których
Nalasu już teraz nie sadził.
Jerry, kiwając się sennie między kolanami swojego pana, pierwszy ostrzegł starego, który
siedział przed chatą i czujnie nasłuchiwał, podobnie jak przez wszystkie noce od lat wielu. Nalasu
wytężył słuch jeszcze bardziej, ale przez długie minuty nic nie mógł dosłyszeć. Jednocześnie szeptem
wypytywał Jerry'ego i nakazywał mu odpowiadać cicho, a Jerry warknięciami, pomrukami i całą
stenografią mowy, której go nauczono, ostrzegał, że podchodzą ludzie, wiele ludzi, więcej niż pięciu.
Nalasu sięgnął po leżący obok łuk, napiął strzałę i czekał.
Wreszcie i jego uszy złowiły ledwo dosłyszalne szelesty to tu, to tam, przybliżające się kołem ze
wszystkich stron. Mówiąc wciąż szeptem, zażądał potwierdzenia od Jerry'ego, któremu pod
dotknięciem jego wrażliwych palców zjeżyła się sierść na karku i który teraz badał nocne powietrze
zarówno nosem, jak uszami. Nie mniej cicho powiadomił raz jeszcze starego, że idą ludzie, wiele
ludzi, więcej niż pięciu ludzi.
Z niecierpliwością właściwą podeszłemu wiekowi Nalasu siedział bez ruchu, dopóki nie
dosłyszał szelestu czynionego przez jakiegoś pojedynczego człowieka już całkiem blisko, na samym
skraju gęstwiny, w odległości sześćdziesięciu stóp. Napiął łuk, wypuścił strzałę i z radością usłyszał
sapnięcie i jęk. Najpierw powstrzymał Jerry'ego, który chciał przynieść strzałę, wiedział bowiem, że
trafiła w cel. Potem założył następną na cięciwę.
Minęło w ciszy piętnaście minut; ślepiec siedział jakby wykuty z kamienia, a pies, drżąc z
niecierpliwości pod wymownym dotknięciem jego palców, posłusznie zachowywał milczenie.
Albowiem Jerry wiedział równie jak Nalasu, że w otaczającym mroku czyha i skrada się śmierć. I
znów, bliżej niż przedtem, usłyszeli jakiś ruch, lecz wypuszczona strzała chybiła. Rozległo się jej
uderzenie o pień drzewa, a potem gmatwanina cichych szelestów wywołana śpiesznym odwrotem
celu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl