[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znacznie głośniejszy, w ogóle już niepodobny do wrzasku kotów. Tym razem odniosłem
wrażenie, że to głos dziecka, wołającego o pomoc.
Natychmiast zamknąłem krany z wodą i zacząłem nasłuchiwać. Przez prawie pół minuty
trwała cisza, jeśli nie liczyć odległego szumu ruchu ulicznego i powolnego kapania wody do
brodziku kabiny prysznicowej. Pomyślałem, że chyba miałem halucynacje. Wyszedłem spod
prysznica i owinąłem się ręcznikiem.
Nagle, o Boże, usłyszałem głośny, rozpaczliwy płacz dziecka. Pobiegłem do salonu, a
płacz jakby mnie gonił.
Mamo! Mamo! Nie możesz! Przestań, mamo, nie możesz, nie możesz! PRZESTAC,
MAMO, NIE MO%7łESZ!
Wciągnąłem dżinsy, mimo że kleiły się do moich mokrych nóg. Następnie włożyłem
sweter i wsunąłem stopy do butów, przydeptując je na piętach, ponieważ nie miałem czasu,
żeby poluzować paski. Otwarłem drzwi do mieszkania i wsunąłem pod nie książkę, żeby się
za mną nie zatrzasnęły. Na półpiętrze nacisnąłem guzik windy i miałem wrażenie, że minęła
wieczność, zanim rozległ się warkot jej motoru i kabina z cichym wyciem ruszyła do góry.
Wybiegłem na ulicę. Wiał mocny, porywisty wiatr, unoszący w powietrze gazety,
kartonowe pudła i papierowe kubki do napojów. Pobiegłem po schodach do drzwi sąsiedniego
budynku i zacząłem dusić na przyciski dzwonków do mieszkań. Działałem w tak szaleńczym
pośpiechu, że minęło kilkanaście uderzeń serca, zanim zdałem sobie sprawę, że są to te same
przyciski dzwonków, na które naciskałem w Chicago.
Znieruchomiałem. Cofnąłem się o krok. Wprost nie mogłem uwierzyć, że to, na co patrzę,
istnieje naprawdę. Nie tylko naciskałem na te same przyciski, ale stałem przed tym samym
domem. Miałem przed sobą te same, pomalowane na czarno drzwi i stałem w tym samym
zadaszonym przedsionku.
Poczułem w głowie coś w rodzaju skondensowanego nacisku, jakby cały świat miał za
chwilę się zapaść i jakbym to ja znajdował się w centrum grawitacji.
Jak to możliwe, że to był ten sam dom? Jak to się mogło stać? Przecież Chicago leżało
niemal tysiąc mil stąd, czy możliwe więc było, żebym stanął dokładnie przed drzwiami domu
wyglądającego identycznie jak ten, który sąsiadował z domem babci?
Przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Wreszcie usłyszałem w domofonie męski głos.
Kto tam?
Nie byłem pewien, czy to jest ten sam głos, który słyszałem w Chicago.
Czy& Czy mógłby mi pan otworzyć drzwi? Bardzo proszę.
Kto mówi?
Niech pan posłucha, moim zdaniem na najwyższym piętrze tego domu znajduje się
dziecko w opałach.
Jakie dziecko? Najwyższe piętro jest puste. Nie mieszka tam żadne dziecko.
Czy jednak zgodzi się pan, żebym tam zajrzał? Pracuję dla SZOWD.
Dla kogo?
Jestem funkcjonariuszem Stowarzyszenia Zapobiegania Okrucieństwu Wobec Dzieci.
Byłem wytrącony z równowagi, jednak nie miałem zamiaru ustąpić. Choć nie mogłem
zrozumieć, jakim cudem jest to ten sam budynek, do którego dobijałem się w Chicago, za
wszelką cenę chciałem się dowiedzieć, skąd bierze się krzyk.
Niech pan otworzy drzwi, dobrze? Cisza.
Niech pan otworzy te pieprzone drzwi, jasne?
Wciąż cisza.
Odczekałem chwilę, zastanawiając się, co robić, wreszcie przytrzymałem się poręczy i z
całej siły kopnąłem drzwi. Framuga pękła, kopnąłem więc jeszcze raz, a potem znów kilka
razy, aż wreszcie drewno przy zamku pękło i drzwi się poddały.
Wszedłem do środka. Hol był ciemny, udało mi się jednak znalezć włącznik światła.
Zciany mniej więcej do wysokości pasa były wyłożone boazerią z ciemnego drewna, a
podłogę wyłożono biało beżowymi płytkami w kształcie rombów. Do ściany przybity był
wieszak, obok wisiało brudne lustro, a w powietrzu unosił się ledwie wyczuwalny zapach
zwiędłych róż.
Zacząłem iść po schodach. Skrzypiały, mimo że były wyłożone grubym jutowym
dywanem. Znad progów niemal wszystkich drzwi przebijały wąskie pasemka światła i
docierały do mnie zza nich odgłosy rozmów, kłótni i zmywania naczyń. Jakaś kobieta
mówiła:
Powinien być na to jakiś przepis& czy zawsze tego nie powtarzałam?
Odpowiadał jej mężczyzna:
O czym ty mówisz? Jaki przepis może regulować zapach ciała?
Dotarłem do drugiego piętra i popatrzyłem w górę, ku trzeciemu. Niespodziewanie zgasły
lampy na klatce schodowej i znalazłem się w ciemności. Przez kilka chwil potykałem się po
omacku, zanim znalazłem włącznik czasowy. Kiedy światło znów się zapaliło, ujrzałem
stojącego na półpiętrze mężczyznę. Nie sposób było ujrzeć jego twarz, ponieważ tuż za jego
głową świeciła się naga żarówka. Dostrzegłem jednak, że jest otyły, łysy i ubrany w gruby
sweter.
Kim pan jest? zapytał.
Funkcjonariuszem Stowarzyszenia Zapobiegania Okrucieństwu Wobec Dzieci.
To z panem rozmawiałem przed chwilą?
Zgadza się.
Czy panu padło na słuch? Tutaj nie mieszka żadne dziecko. A teraz wynoś się pan stąd,
zanim pana wyrzucę.
Nie słyszał pan żadnego krzyku? Krzyku małego chłopca?
Nie odpowiedział mi.
Niech pan posłucha nalegałem. Jeśli zadzwonię na policję, a oni przekonają się,
że pan maltretuje dziecko&
Idz pan stąd przerwał mi. Niech się pan po prostu odwróci i stąd idzie.
Przysięgam na Boga, że słyszałem krzyczącego chłopca.
Niech pan stąd idzie. Są w życiu takie rzeczy, których lepiej nie szukać.
Jeśli pan myśli, że&
Idz sobie, Jimmy. Niech tak zostanie.
Osłoniłem otwartą dłonią oczy, próbując lepiej dojrzeć twarz mężczyzny, ale nie mogłem.
Skąd, do diabła, znał moje imię? Niech tak zostanie? Co ma tak zostać? Mężczyzna tkwił w
miejscu, strzegąc schodów, prowadzących na trzecie piętro. Wiedziałem, że nie będę w stanie
go ominąć, i teraz już nawet nie byłem pewien, czy tego chcę.
Opuściłem rękę i powiedziałem:
Już dobrze, dobrze.
Zacząłem schodzić. Kiedy znalazłem się na ulicy, przystanąłem, smagany wiatrem,
zastanawiając się, co robić. Powoli minął mnie policyjny samochód, jednak nie próbowałem
go zatrzymać. Zdałem sobie sprawę, że mój problem nie mógł mieć żadnego związku z
policją. Był kwestią szaleństwa albo metafizyki, albo licho wie czego.
* * *
Co wiesz o swoich sąsiadach z budynku obok? zapytałem kuzynkę Frances przy
śniadaniu.
Nic. A dlaczego pytasz?
Czy kiedykolwiek sprawiali ci kłopoty? No wiesz, pózne przyjęcia, hałasy, tego typu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]