[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pisać umowę.
- Och! To zajmie najwyżej dziesięć minut.
- Bardzo mi przykro, Koro. Z wielką chęcią dotrzyma
Å‚abym ci towarzystwa, ale mam randkÄ™ z dwoma psami,
które zjedzą nogę od stołu, jeśli nie wyprowadzę ich na
czas. Pędzę, bo muszę się jeszcze przebrać. Pa!
Z kawiarni wychodziłam z mocnym postanowieniem.
Jeszcze raz a propos gorzej być nie może". Ta dewiza to
przejaw bezmyślnego optymizmu, który należy w sobie
tępić. Koniecznie.
Jedyne co dobre, to fakt, że byłam w porę. Dzięki ta
ksówce, oczywiście. Kiedy podjeżdżałam pod dom,
w drzwiach ukazał się Gabriel York w długim, czarnym
płaszczu. Wyglądało na to, że nerwowo czatował na mnie
w holu, co na pewno nie wyszło mu na dobre, bo wyglądał
bardzo nędznie, jednocześnie jednak w jakiś sposób trys
kał energią, a mała podróżna torba u jego stóp sugerowała,
że ma plany bardziej dalekosiężne niż czatowanie na panią
od psów.
RS
Percy i Joe siedziały karnie. Gabriel wcisnął mi smycze
do ręki, sięgnął po torbę i machnął do taksówkarza, żeby
zaczekał.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam przerażona, choć
i tak wiedziałam. Facet, który wyglądał jak śmierć na cho
rągwi, wybierał się na wycieczkę.
- Wracam do domu.
- SÅ‚ucham?!
- Wracam do domu -powtórzył wolniej i bardzo głoś
no, jakbym była głucha.
- Ale dlaczego?! Co się stało? Crissie odkryła, że wy
lałeś herbatę na kołdrę? Znalazła psi włosek na dywanie?
A może któryś z psów wyżarł z lodówki tę całą zdrową
żywność?
- To też się mogło zdarzyć. - Po jego twarzy prze
mknął jakby cień uśmiechu. - Ale powód jest inny. Mój
brat dziś po południu odleciał do Nowego Jorku, nie miał
nawet czasu wpaść po szczoteczkę do zębów. Podobno
ONZ przeżywa jakiś kryzys i tylko brat potrafi temu za
radzić.
- A więc?
- Crissie właśnie pakuje jego rzeczy i podąża za swo
im mężem.
- Czy w Nowym Jorku nie sprzedajÄ… szczoteczek do
zębów?
Nareszcie spojrzał na mnie.
- Oprócz szczoteczki trzeba bratu dostarczyć jeszcze
wiele innych rzeczy.
Na potwierdzenie jego słów z głębi domu doszedł głoś
ny dzwięk, oznaczający, że pokazna liczba wieszaków do
RS
ubrań wymknęła się komuś z rąk i poleciała na podłogę.
Kobiecy głos, który rozległ się zaraz potem, sugerował, że
drogiej pani York ostatecznie puściły nerwy.
- Słyszysz sama. Crissie naprawdę nie ma teraz głowy
do mnie i moich psów.
- Rozumiem. Ale ktoś powinien się tobą zająć.
- Dam sobie radÄ™.
- Naturalnie - przytaknęłam zgryzliwie.
Gabriel, by zadać kłam mojemu sceptycyzmowi, zrobił
krok do przodu i niebezpiecznie się zachwiał. Nie wytrzy
małam. A co tam, niech sobie warczy na mnie, ile chce!
- Powinieneś usiąść. - Stanowczo wzięłam go pod ramię.
- Usiądę w taksówce - oświadczył z ponurą determi
nacją. Nie odepchnął mnie, ale wiedziałam, że pozwoli się
poprowadzić tylko w tym jednym kierunku. Cóż było ro
bić... usadowiłam go w aucie, zrzędząc pod nosem:
- Powinieneś był do mnie zadzwonić, przecież zosta
wiłam ci numer. Przyjechałabym wcześniej.
- Dzwoniłem, ale miałaś wyłączoną komórkę.
Powiedział to takim tonem, jakbym wyłączyła ją spe
cjalnie po to, by jeszcze bardziej utrudnić mu życie.
- Wcale jej nie wyłączałam.
Wyciągnęłam komórkę. Miałam rację, wcale nie była
wyłączona. Ale bateria siadła.
- No nie... Może właśnie ktoś usiłuje mnie złapać, bo
ma dla mnie robotÄ™.
- NaprawdÄ™?
- Nie wiem, ale takie jest moje pobożne życzenie.
- Spojrzałam na jego bladą jak ściana twarz. - Jesteś pe
wien, że dobrze robisz? Wyglądasz okropnie.
RS
- I tak się czuję. Rozmowa z tobą nie wpływa dobrze
na mojÄ… kondycjÄ™. - WyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieszeni kartkÄ™. - Po
spacerze odprowadz psy do domu. Tu jest adres.
- Dobrze. Ale pod warunkiem, że jak przyjdę, będziesz
leżał w łóżku.
Nie dyskutował, zadowolił się tylko jednym groznym
pomrukiem:
- Uparta jak osioł.
- Jeśli już, to oślica - rzuciłam słodko i trzasnęłam
drzwiami taksówki na pewno trochę za mocno.
RS
ROZDZIAA PITY
Gdy taksówka odjechała, weszłam na schodki, żeby
zamknąć drzwi wejściowe. Zanim jednak to uczyniłam,
w holu pojawiła się Cristabel York.
- A gdzie on? - Spojrzała na mnie lekko nieprzytom
nie. - Pojechał? Niech go szlag... Nawet się nie pożegnał.
- Nie chciał pani przeszkadzać.
- Niech go pani nie usprawiedliwia. - Przejechała ner
wowo ręką po pełnej nieładu fryzurze. - Co za koszmar...
Z jednym Yorkiem żyć niełatwo, a co dopiero mieć dwóch
pod swoim dachem!
Teraz nie miała przy sobie żadnego, lecz tę uwagę za
chowałam dla siebie i stwierdziłam dyplomatycznie:
- Na pewno majÄ… jakieÅ› zalety.
- Oczywiście! To prawdziwi faceci, silni, energiczni,
odporni na wszelkie żywioły, a przede wszystkim nieugię
ci. Dlatego zresztą wyszłam za jednego z nich. Zarazem
jednak, właśnie z powodu tych cech, żyć z nimi się nie da.
Przecież też robię karierę zawodową, mam swoją firmę.
Czy to ważne? A skąd! Mam natychmiast rzucić wszystko
i jechać za Michaelem. Przynajmniej Gabriel jest na tyle
przyzwoity, że nie zamierza żadnej kobiety obarczyć swo
ją osobą. - Zawiesiła głos, pewnie zażenowana tym, że
ujawnia sekrety rodzinne obcej osobie. - Przepraszam,
RS
panno Harrington, nie musi pani wysłuchiwać moich ża
lów. Proszę mi wierzyć, nie jestem wredną, pozbawioną
serca bratową. To Gabriel nie chce żadnej pomocy. Z wy
jątkowym talentem potrafi w zarodku tłumić u innych do
bre intencje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]