[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla Mikhaila jej uczucia wobec Marka?
- Nie... Dlaczego?
- Gdybyś go kochała, mogłoby zaboleć. Kochałaś go?
Nie chciała, żeby Mikhail wnikał w jej życie prywatne.
Zawsze strzegła tej sfery, chyba wyniosła to z domu, w
którym panowała zimna, niesprzyjająca zwierzeniom
atmosfera.
- To nie ma nic wspólnego ze sprawą.
- Chciałbym wiedzieć, jak są rozstawione figury na
szachownicy, kto gra jaką rolę. Z tego, co mówiłaś,
praktycznie wychowałaś Hillary, teraz wychowujesz jej
dziecko.
- Moje dziecko. Tania jest moim dzieckiem, Mikhail -
zaperzyła się. - Zamierzasz zadzwonić do Paula?
- Nie. W każdym razie jeszcze nie teraz. Chciałbym
wiedzieć trochę więcej. Jeśli prowadzisz jakąś grę ze swoją
rodziną po to, żeby im coś udowodnić...
- Jak możesz tak mówić? Znasz ich przecież,
- Owszem. Na razie zamieszkasz z Tanią u moich
rodziców. Zapraszają cię.
- A więc nie zadzwonisz do Paula?
- Nie.
Miała ochotę rzucić mu się na szyję i ucałować go.
Przynajmniej przez jakiś czas Tania będzie miała bezpieczne
schronienie, a ona sama będzie mogła wreszcie odpocząć i
spokojnie zastanowić się nad dalszymi krokami. Uwolniła
dłoń spod koca i chciała dotknąć policzka Mikhaila w
podzięce, ale powstrzymał ją, ujmując za nadgarstek.
- Zrób mi listę miejsc, w których się zatrzymywałyście
przez te ostatnie pół roku.
Cały Mikhail, precyzyjny do ostatniego szczegółu.
- Rozumiem. Chcesz potwierdzenia.
- Oczywiście. - Wstał, skinął jej głową i wyszedł z
pokoju.
Schodząc w kwadrans pózniej do kuchni po Tanię,
myślała o tym, że jej wdzięczność i spontaniczny, ciepły
odruch musiał wprawić go w zakłopotanie.
Zaczerwienił się.
Pomyśleć, że po tylu latach docinków i naigrawań zbiła go
z pantałyku jednym zwykłym gestem. Po raz pierwszy za
zimną fasadą dostrzegła człowieka.
Nucąc pod nosem, nałożyła sobie na talerzyk croissanta i
odrobinę domowego dżemu. Przynajmniej na jakiś czas miała
azyl dla Tani. Z drugiej strony, na bardziej osobistym
poziomie, musiała poradzić sobie jakoś z dziwną, niepokojącą
relacją, która zadzierzgnęła się między nią i Mikhailem.
Najważniejsze, że Tania była bezpieczna, a Mikhail...
Cóż, Ellie zupełnie go nie rozumiała, wiedziała jednak, że
może mu ufać - przynajmniej w jednym. Przyrzekł, że nie
zadzwoni do Paula, co oznaczało, że nie zadzwoni. Na
serwetce, tak jej było spieszno, zaczęła spisywać miejsca, w
których przez ostatnie pół roku mieszkała z Tanią. Tyle ich
było. Prędzej czy pózniej z każdego musiała uciekać,
wypłoszona przez wysłanników Hillary i Paula.
Mikhail w porannej mgle wędrował pustym nadmorskim
bulwarem i rozmyślał o kobiecie, która spała teraz zapewne
smacznie w domu jego rodziców.
Pragnął jej. Sam tego nie rozumiał, zżymał się na siebie,
próbował sobie zaprzeczać, ale tak, pragnął jej. Znał ją
przecież: była zepsuta, rozkapryszona, po mistrzowsku
potrafiła wykorzystywać ludzi do własnych celów. Zmieniła
się? Kochała Tanię, to pewne, zrobiłaby dla tego dziecka
wszystko i było to bez wątpienia uczucie całkowicie
bezinteresowne.
Wciągnął w płuca słone, lodowate powietrze, omiótł
spojrzeniem okolicę. Tutaj się urodził i wychował. Na tej
plaży łapali z Jarkiem kraby, wykopywali z mokrego piasku
małże, żeby potem sprzedawać je w miasteczku.
W tamtych czasach poza pracowniami meblarskimi
Stepanovów nie było w Amoteh zbyt wielu możliwości
zdobycia pracy. Sytuacja zmieniła się, kiedy powstał kurort i
zaczęli napływać turyści. Zamknięte teraz sklepiki na
nadmorskim bulwarze latem napełniały się pamiątkami... i
kupującymi, w powietrzu panowała atmosfera ożywienia i
zapach chowderu z małżami.
Najbliższego lata Leigh, żona Jarka, będzie dumnie
prezentować wszystkim swoje pierwsze dziecko. Jarek, prawie
nieprzytomny z przejęcia na myśl, że niedługo zostanie ojcem,
trząsł się nad nią jak kwoka, pilnował na każdym kroku,
uprzedzał każde jej życzenie. Matka często powtarzała ze
śmiechem, że tacy są wszyscy Stepanovowie: bez żadnego
umiaru psują i rozpieszczają swoje żony.
On sam nigdy się nie dowie, jak to jest rozpieszczać
własną żonę, czekać na dziecko. Nadal czuł wewnętrzną
pustkę na myśl o tym, co zrobiła niegdyś JoAnna. Pragnął
mieć dom, rodzinę. Właściwie dlatego chyba tworzył kurort, z
myślą o własnej przyszłości i dzieciach. Nie udało się. Teraz
Amoteh, paradoksalnie, było rodzajem kompensacji.
Wzruszył nieznacznie ramionami, podniósł kołnierz. Miał,
czego chciał: kwitnący ośrodek turystyczny.
Jeśli da schronienie Ellie i Tani, jeśli stanie w ich obronie,
może stracić wszystko, na co tyle lat pracował.
Z porannej mgły nieoczekiwanie wyłonił się mężczyzna
równie wysoki i potężnie zbudowany jak Mikhail.
- Jarek.
Bracia stali przez chwilę w milczeniu, oparci o balustradę
bulwaru, zapatrzeni w zimowy ocean, w krążące nad falami
mewy.
- Udana była wczoraj kolacja u staruszków? - zagadnął
Jarek.
- Aha. - Mikhail doskonale wiedział, że ten wstęp
prowadzi do rozmowy o Ellie.
- Tania mówiła mi, że pomagała piec mamie
truskawkowe ciastka. Ellie była taka cicha, prawie się nie
odzywała, na każdy odgłos spoglądała ku drzwiom, jakby na
kogoś czekała. Bo też czekała. Na ciebie. Wygląda na
przemęczoną, jakby od dłuższego czasu żyła w nerwach, ale
robi wszystko, żeby nie okazać tego przy dziecku. Patrzyłem,
jak jest ubrana, jakim samochodem przyjechała, i widzę, że u
niej kiepsko. Najwyrazniej nie wiedzie się dziedziczce. Po co
ona tu właściwie przyjechała?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]