[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciał zostać ani na chwilę.
Ruszyła w stronę morza. Widok rozległej, migotliwej powierzchni
wody po prostu odebrał jej dech. Spokojne fale delikatnie uderzały o
brzeg, daleko na horyzoncie płynął statek. Wszystko pogrążone w spoko-
ju i niezwykle piękne.
Jak mogła się tak przestraszyć chwilę temu? Przecież mieszkała w
domu panny Selmer sama, a nie przeżyła nic nieprzyjemnego prócz wizy-
ty byłego właściciela, który opowiedział jej o swojej zmarłej siostrze, Do-
rothei. Powtórzył tę straszną opowieść o niepogodzie, która sprawiła, że
siostra została pochowana tutaj na wyspie. Jak on to powiedział? Ona
tego chciała, jestem pewien- Jak tylko znalazła się w ziemi, sztorm
ucichł".
Zachowywał się wobec niej dość natrętnie, nie czuła się przy nim
bezpiecznie, ale zmienił zachowanie, kiedy mu powiedziała, że jest zarę-
czona z Gerhardem Lindemannem. Złościła się potem na siebie, że posłu-
żyła się dla ochrony imieniem narzeczonego. Chłop jednak zareagował
dość dziwnie. Panienka jest odważna", stwierdził. Mieszka panienka
tutaj sama i na dodatek zaręczyła się z najstarszym synem Lindemanna".
Teraz znowu tu wróciła. Wystawiała twarz do jesiennego słońca i wy-
obrażała sobie, jak by to było, gdyby stała na tym nabrzeżu w czasie
prawdziwej niepogody. Ryk morza. Wielkie fale ciskane wściekle w
stronę lądu, pożądliwie szukające zdobyczy. Przypomniała sobie kata-
strofę statku i zadrżała. Wobec morza wciąż nie czuła się całkiem bez-
pieczna. Zawsze, prędzej czy pózniej pojawiają się złe wspomnienia.
Bywa, że morze wydaje jej się piękne niczym aksamit i pociągające, ale
po krótkiej chwili potrafi przemienić się w przerażające monstrum. Już
tego doświadczyła.
Odwróciła się plecami od morza i zdecydowanym krokiem ruszyła w
stronę domu. Nie chciała się bać. Przecież nigdy się nie bała pustego do-
mu. Wyobraziła sobie, że może spotkać byłego właściciela. Co on by tu
robił? To z pewnością ten człowiek, z którym ma się spotkać, kręcił się
R
L
tutaj, a potem poszedł gdzieś dalej. No a jeśli się rozmyślił po obejrzeniu
domu? Najprawdopodobniej Emily czeka tu na próżno.
Zdjęła rękawiczki i wyjęła klucz, na wszelki wypadek nacisnęła
klamkę, sprawdzając, czy drzwi są zamknięte. Wsunęła klucz w dziurkę i
przekręciła, potem znowu poruszyła klamką. Skrzypnęło, zamek zardze-
wiał od wilgoci jesiennych deszczy, ale otworzyła go bez wysiłku. Omal
nie wpadła do środka, kiedy popchnęła drzwi, poczuła, jak zimny i nie-
przyjemny może być pusty dom. Rozcierała ręce, włożyła ponownie rę-
kawiczki, zamknęła za sobą drzwi i weszła do izby.
A tam stały róże! Na widok bukietu przeniknął ją dreszcz. Kiedy
mieszkała tutaj, pewnego wczesnego ranka znalazła ten bukiet na scho-
dach. Powiedziała sobie, że z pewnością przeznaczony jest dla panny
Selmer, okazało się jednak, że kwiaty są od Gerharda, a wkrótce potem
on przyjechał, żeby ją zabrać. Zapomniała o pięknym bukiecie, kiedy stąd
wyjeżdżali, zostawiła go na stole.
Podeszła bliżej. Ciemnoczerwone róże zrobiły się teraz czarne, suche,
kruszyły się w palcach. Dotknęła jednej z nich palcem w rękawiczce i pa-
trzyła, jak kwiat się rozsypuje i opada na obrus. Takie nietrwałe, takie
ulotne. Jak tamta jedna róża, która została w hotelu po matce.
Poczuła, że łzy dławią ją w gardle, ale nie miała pojęcia, dlaczego pła-
cze. Przecież jest szczęśliwa? Róże wprawdzie zwiędły, no trudno, ale
ona i Gerhard kochają się i mają zamiar się pobrać. Wszystko układa się
dobrze.
Rozległo się pukanie do drzwi i Emily podskoczyła. Spojrzała jeszcze
raz na zwiędłe kwiaty i zastanawiała się, czy gość to skomentuje. Potem
spojrzała na swoje odbicie w lustrze, na korytarzu. Oczy miała błyszczące
od łez. Trudno, nic na to nie poradzi. Trzeba otworzyć. Głęboko wciągnę-
ła powietrze, przygotowała się na uprzejmy uśmiech i na to, że będzie
musiała ocenić ewentualnego lokatora. Nie może stać tutaj i ronić łez nad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]