[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- - Istotnie, ale dziś mamy wyjątkowo ciepły dzień. Na dworze jest chyba jeszcze
cieplej.
- Powietrze powinno być świeższe...
- Chcesz się przekonać? Chyba nie zamierzasz zemdleć?
Spojrzała na niego trochę wyniośle, a trochę z pogardą.
Sala balowa znajdowała się na parterze, we wschodnim skrzydle, a główne wejście od
wschodu, tuż obok. Z powodu ciepłej nocy drzwi stały otworem i kilkoro gości wyszło do
ogrodu, żeby się ochłodzić czy pospacerować pomiędzy klombami. W rosarium, dokąd
zmierzała Freja, nie było jednak nikogo. Kit szedł za nią, w nadziei, że Freja rozmyśli się, nim
tam dotrą.
- Musimy porozmawiać - odezwała się.
Weszli więc do rosarium i Freja usiadła dokładnie na tej samej ławce, co Lauren po
przybyciu do Alvesley. Kit stał wpatrzony w nią, z rękami założonymi za plecy.
- O co chodzi? - spytał, nie czekając zresztą na odpowiedz. - Frejo, pozwól, że
przeproszę cię za to, co stało się trzy lata temu. Nigdy przecież nie mówiłaś, że mnie kochasz,
prawda? Ani że chcesz za mnie wyjść i ze mną wyjechać. To były tylko moje niemądre
fantazje. Nie miałem prawa dobijać się do drzwi Lindsey Hall ani wdawać się w bójkę z
Ralfem. Proszę, wybacz mi.
Spojrzała na niego zimno. - Ależ ty jesteś głupi, Kit. Przerazliwie głupi.
- Byłaś po słowie z Hieronimem. Nie chciałaś za mnie wychodzić.
- Pewnie, że nie - parsknęła zniecierpliwiona. - Byłeś młodszym synem. A ja córką
księcia Bewcastle.
- Ach, tak. - Jak druzgocące byłyby te słowa trzy lata temu. Jakże mu ulżyło, że słyszy
je teraz!
- A więc nie stała się żadna nieodwracalna szkoda? Kochałaś Hieronima?
- Och, jakiż z ciebie głupiec, Kit - powtórzyła. - Patentowany głupiec! - Frejo... -
zaczął.
- No, za co teraz siebie ukarzesz? Za Syda? Za Hieronima? Za to, że złamałeś mu nos i
nie zdążyłeś błagać go o przebaczenie, bo umarł? Czy ty jesteś ślepy, Kit? Spójrz tylko na
nią! Gdybyś nawet miał smagać się pałką nabijaną gwozdziami, nie byłoby to gorszą karą! Co
za wzór poprawności i nudy! Wpakowałeś się w niezłą kabałę, nie ma co. Jak zamierzasz się
z niej wyplątać?
Przymknął na chwilę oczy. Tego nie oczekiwał. Przysunął się bliżej w lęku, że ktoś
może ich podsłuchać.
- Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo!
Trzeba przyznać, że Freja od razu potrafiła zrozumieć intencje rozmówcy. Nie leżały
też w jej naturze płacz czy histeria. Spojrzała na niego zimno i wyniośle, zamierzając wstać z
ławki.
- Nie! - Złapał ją za ramię. - Nie idz do domu beze mnie. Wszyscy to zauważą i zaczną
plotkować. Wez mnie pod rękę i wracajmy razem. Może się uśmiechniesz?
Freja podniosła się wolno i przyjęła jego ramię.
- Możesz sobie iść do diabła. Mam nadzieję, że będziesz się smażył w piekle, albo
jeszcze lepiej, że dożyjesz dziewięćdziesiątki z tą twoją damulką. Nie mogę sobie wyobrazić
gorszej kary dla kogoś takiego jak ty.
Kit milczał. Nie miał nic do powiedzenia. A prócz tego, gdyby nawet dożył
dziewięćdziesiątki, to prawie sześćdziesiąt lat spędziłby z Lauren. Jeśli tylko uda mu się ją
przekonać. Od tej chwili będzie robił wszystko, żeby upewnić ją o swojej miłości. Dobrze
pamiętał, że małżeństwo z nim uważała za rodzaj więzienia, za utratę właśnie zdobytej
wolności. Będzie musiał ją nauczyć, że istnieje więcej niż jedna jej odmiana.
* * *
Gdy Lauren skończyła tańczyć z księciem Bewcastle, zaczęła rozglądać się za Kitem.
Podeszła do niej jednak Gwen wsparta na ramieniu Rannulfa. Lauren uśmiechnęła się do
obojga. Chciała poprosić kuzynkę, żeby poszła z nią napić się czegoś dla ochłody. Rannulf
nie dał jej jednak ku temu sposobności. Skłonił się przed nią i poprosił ją do następnego
tańca.
Był jednym z nielicznych mężczyzn w jej otoczeniu, który sprawiał, że czuła się niska.
Prawdziwy gigant!
- Do twarzy pani z rumieńcem, miss Edgeworth - powiedział z taką miną, że nie
mogła się zorientować, czy kpi sobie z niej, czy tylko żartuje. - Nie spieszmy się z tym
tańcem. Niech pani pójdzie ze mną na spacer.
Lauren nie miała ochoty iść z nim gdziekolwiek, choć dojrzała w ogrodzie sporo ludzi,
w propozycji nie było zatem nic zdrożnego. Mimo to czuła, że Ralfowi nie chodzi bynajmniej
o przechadzkę. Ujął ją jednak pod rękę i skierował się do drzwi. No cóż, może odrobina
świeżego powietrza dobrze jej zrobi.
Ralf okazał się całkiem interesującym rozmówcą. Pokazywał jej niektórych sąsiadów i
opowiadał o nich dykteryjki. Był, jak się wydawało, bystrym obserwatorem, lecz ani jedna z
opowiastek nie była złośliwa. Ruszyli wzdłuż klombów ku rosarium.
- Ach - mruknął, gdy byli już blisko - wszystko na nic! Ktoś już nas wyprzedził, tak,
nawet dwie osoby. Musimy wracać do ogrodu.
Na pewno wiedział o tym, nim tu jeszcze przyszedł. Nawet zanim poprosił ją do tańca.
Chciał, żeby sama ich zobaczyła. Freja pewnie też.
Siedziała na ławce. Kit, w typowej dla niego pozie, z jedną nogą na ławce objętą
ramieniem, stał tuż przy niej. Drugą rękę położył na jej ramieniu. Niemal stykali się głowami.
Rannulf zaczął inną anegdotę, lecz Lauren go nie słuchała. Urwał więc w połowie.
- Przepraszam panią - odezwał się wreszcie. - Szkoda, że pani to zobaczyła.
- Doprawdy? - Damie nie wypada nazywać dżentelmena łgarzem.
- To nie to, co pani myśli. Przyjaznili się całe życie i wciąż jeszcze są przyjaciółmi.
Sama pani widzi, ile mają ze sobą wspólnego, jak lubią rzucać sobie wyzwania, rywalizować,
jak dobrze czują się w swoim towarzystwie. Zapewniam, że to tylko przyjazń.
- Lordzie Rannulf, przerwał pan historyjkę. Proszę ją dokończyć. Niech się pan nie
przyjmuje tym, co sobie myślę.
Jak dobrze, że to się zdarzyło, pomyślała. Rannulf zamilkł jednak na dobre.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]