[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do węgla. - W takim razie... co to jest kradzież?
Arietta przybrała poważną minkę.
- Przypuśćmy, że wuj Henryk pożyczył z Jej toalety zegarek wysadzany szmaragdami, a mój ojciec zabrał
go wujowi i powiesił u nas na ścianie. To byłaby kradzież. - Zegarek wysadzany szmaragdami! - zawołał
Chłopiec.
- Dlatego to mówię, że mamy taki zegarek, wisi na ścianie w naszym pokoju, ale ten tatuś pożyczył sam.
To wcale nie musi być zegarek. To może być cokolwiek. Nawet kostka cukru. Ale Pożyczalscy nie
okradają nikogo. - Oprócz ludzi - rzekł Chłopiec.
Arietta znów wybuchnęła śmiechem. Zmiała się tak bardzo, żemusiała ukryć twarzyczkę w płatkach
prymulki. Zmiała się dołez. - Och! Nie mogę! - z trudem łapała oddech. - Jakiś ty zabawny! Podniosła
głowę i spojrzała na niego. Był wyraznie stropiony. - Przecież dla Pożyczalskich Ludzie są tym, czym
masło dla chleba! Chłopiec milczał długą chwilę. Powiew wiatru zaszeleścił wśród drzewa wiśniowego,
kwiecie przebiegł jakby dreszcz. - A ja w to nie wierzę - rzekł Chłopiec, nie odrywając oczu od
spadających płatków. - Nie wierzę, że my żyjemy dla was, i nie wierzę, że umieramy wszyscy. - Ojej! -
zawołała Arietta zniecierpliwiona. - Spróbuj pomyśleć rozsądnie: jesteś pierwszym prawdziwym
Człowiekiem, jakiego widzę, chociaż wiem, że istnieje jeszcze troje Ludzi: Ona, Felicjan i Dorota. Znam
natomiast całe mnóstwo Pożyczalskich. Znam Gzymsowiczów, Klawesyńskich i Rynnów, i Maglarskich, i
Bucikiewiczów, i Studdingtonów... Chłopiec spojrzał na nią zaciekawiony.
Studdingtonów? Ale przecież John Studdington to był mój stryjeczny dziadek. - Zgadza się, ta rodzina
Pożyczalskich mieszkała właśnie za jego portretem - mówiła dalej Arietta - i stąd to nazwisko. Znam
jeszcze wielu innych: RuraPiecow, Dzwonkowiczów... - Słuchaj - przerwał jej Chłopiec - ale czyś ty ich
naprawdę widziała? - Widziałam Klawesyńskich. A moja mama jest z domu Dzwonkowiczówna. Tamci,
jeszcze zanim się urodziłam. . . Chłopiec przysunął się bliżej.
- Co się z nimi stało? Gdzie są teraz? Powiedz mi!
- Wuj Henryk ma swój domek na wsi - odparła Arietta chłodno, odsuwając się od nachylonej nad nią
wielkiej twarzy, usianej włoskami najbledszego złota - i pięcioro dzieci: Klawesyńskich i
ZegarkieWicZÓW. - A gdzie reszta? Gdzie sÄ… tamci?
- Och - rzekła Arietta niedbale gdzieś muszą być.
"Gdzie są, rzeczywiście?" - zastanowiła się. I mimo woli zadrżała, a może tylko zrobiłojej się po prostu
chłodno od cienia, który postać Chłopca rzucała ukośnie na trawę. Wyprostował się znów, jego jasna
głowa przesłoniła na chwilę spory szmat nieba. - No, dobrze - rzekł w zamyśleniu po chwili i oczy jego
zrobiły się nagle zimne. - Ja widziałem tylko dwoje Pożyczalskich, ale widziałem za to setki, setki, setki,
setki, setki... - Czego? - zapytała Arietta szeptem.
- Ludzi - ludzkich istot.
I Chłopiec usiadł znów na trawie. Arietta stała w milczeniu. Starała się nie patrzeć na niego. Dopiero po
chwili rzekła: - A ja ci nie wierzę.
- A jeśli opowiem ci...
- I tak nie będę ci wierzyła - oświadczyła Arietta z przekonaniem. - Nie przerywaj mi, tylko słuchaj! -
rzekł Chłopiec rozkazująco. I zaczął jej opowiadać: opowiadał o meczach piłki nożnej i o wyścigach
konnych, i o koncertach, i o stacjach kolei żelaznej. Opowiadał jej o Indiach, i o Chinach, i o Stanach
Zjednoczonych, i o krajach należących do Wielkiej Brytanii. - Na świecie są nie setki - mówił - lecz
tysiące, miliony, miliardy dużych, wielkich, ogromnych Ludzi. No, a teraz już wierzysz?
Arietta wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma. Zadzierała głowę tak wysoko, że aż poczuła
ból w karku.
- Nie wiem - wyszeptała zdruzgotana.
- A jeśli chodzi o was - mówił dalej Chłopiec, przysuwając się do niej bliżej - to ja nie wierzę, że gdzieś
na świecie istnieją jeszcze jacyś inni Pożyczalscy. Przypuszczam, że wy troje jesteście ostatni. Arietta
zanurzyła twarzyczkę w płatkach prymulki.
- To nieprawda. Jest jeszcze ciotka Lucy i wujek
Henryk, i wszyscy nasi kuzynowie...
- Gotów jestem założyć się - rzekł Chłopiec - że oni
wszyscy już nie żyją. Powiem ci coś jeszcze - dodał po
chwili. - Nikt nie uwierzy, że ja widziałem ciebie.
I ty będziesz z pewnością ostatnia z twego rodu, dlatego że jesteś najmłodsza. Pewnego dnia - i mówiąc to
uśmiechnął się triumfująco - okaże się, że jesteś jedną, jedyną Pożyczalską na całym świecie! Zamilkł i
czekał przez chwilę, co mu odpowie. Lecz
Arietta unikała jego wzroku i stała z opuszczoną głową.
- No, widzisz - zauważył po chwili - teraz płaczesz.
- Oni żyją! - powiedziała Arietta stłumionym głosem.
Sięgnęła po chusteczkę, otarła łzy i mówiła dalej:
- MieszkajÄ… w jamie borsuka, o dwa pola stÄ…d, zaraz
za zaroślami. Nie chodzimy do nich, bo to za daleko.
A poza tym są różne zwierzęta... krowy, lisy, łasice...
i wrony. . .
- Za jakimi zaroślami? - dopytywał się Chłopiec.
- Tego nie wiem! - prawie krzyknęła Arietta.Trzeba iść wzdłuż rur gazowych - to pole nazywa się tak
jakoÅ›... Nad Potokiem.
Wytarła energicznie nos i oświadczyła:
- Idę już do domu.
- Nie odchodz - poprosił Chłopiec - jeszcze nie!
- Pójdę już - uparła się Arietta.
Chłopiec zaczerwienił się i rzekł błagalnie:
- Pozwól mi tylko skoczyć do domu po książkę.
- Ani myślę teraz czytać ci na głos - oznajmiła Arietta wyniośle. - Dlaczego?
Spojrzała na niego ze złością.
- Bo mi siÄ™ nie chce.
- Posłuchaj - rzekł Chłopiec - ja pójdę na to pole.
Pójdę i odszukam twego wuja Henryka. I twoich kuzynów.
I tę ciotkę, nie pamiętam, jak się nazywa. I opowiem
ci wszystko o nich, jeśli znajdę ich żywych. Co ty na to? Możesz napisać do nich list, a ja wrzucę go do tej
ich
jamy...
- Naprawdę chcesz to zrobić? - ożywiła się Arietta.
- Tak, zrobię to. Naprawdę. No, a teraz mogę iść po
książkę? Pójdę bocznymi drzwiami.
- Dobrze - zgodziła się Arietta.
Myśl jej zajęta była czymś innym, a oczy błyszczały.
- Kiedy mogę ci dać ten list? - zapytała.
- Kiedy chcesz - odparł, stając nad nią. - Gdzie wy
właściwie mieszkacie?
- Tam zaczęła Arietta i urwała.
Dlaczego znów poczuła jakiś dziwny chłód? Czy to dlatego, że padł na nią jego cień przesłaniający
słońce?... - Położę ten list gdziekolwiek - rzekła śpiesznie.Najlepiej pod matą w hallu. - Pod którą? Przy
drzwiach frontowych?
- Tak, tam właśnie.
Chłopiec odszedł. Arietta stała sama, po ramiona zanurzona w trawie, oblana blaskiem słonecznym. To,
co się jej przydarzyło, przerastało jej zdolności myślenia, nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się
naprawdę: nie tylko była widziana, ale jeszcze rozmawiała; nie tylko rozmawiała, ale i... - Arietto! -
usłyszała wołanie. Obejrzała się zdziwiona i zobaczyła ojca. Strączek stał na ścieżce i patrzył na nią. -
Chodz prędzej! - zawołał.
Arietta spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Jaką okrągłą ma twarz, niby
księżycjaką miłą, jaką bliską! - Chodzże! - zawołał, przynaglając córkę.
Arietta posłusznie zbiegła z nasypu, trzymając prymulkę jak parasol nad głową. - Rzuć to - rzekł ojciec
surowo, gdy stanęła wreszcie
obok niego na ścieżce. - Nie powinnaś zrywać takich
dużych kwiatów, musisz przecież nosić worek. I co ty z tym będziesz robiła? - gderał, gdy wracali. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]