[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemal jakby czegoś się od niego domagając. W zakłopotaniu zmarszczył ciemne brwi.
- To tu... a jednak nie... - W jego głosie zabrzmiała płaczliwa nuta. - Jak może coś być
i nie być zarazem? Przecież to nie wzięło się z czczej legendy, przecież stoję na ziemi
Zarsthora!
Młodzieniec wciąż patrzył na Briksję wilkiem.
- Widzisz? - rzucił natarczywie. - Szedł tu dniem i nocą, jakby pamiętał tę okolicę
równie dobrze, jak kiedyś Eggarsdale. Teraz wygląda na to, że szuka jakiegoś dobrze sobie
znanego miejsca - ale nie powie mi jakiego!
Uta, opuściwszy dziewczynę, pomknęła w stronę jeziora. Jego brzegi pozbawione
były roślinności. Rysowała się jedynie wyrazista linia piasku, jak okiem sięgnąć otaczająca
taflę pierścieniem; przypominało to owalny zielononiebieski klejnot osadzony w nienaturalnie
odznaczającej się oprawie ze zmatowiałego srebra.
Kotka obróciła głowę i spojrzała na całą trójkę. Wykwintna w ruchach, jak gdyby
nalegając, żeby obserwowano jej poczynania, wysunąwszy łapę, zamoczyła ją z widoczną
niechęcią w jeziorze, marszcząc przy tym jego spokojną powierzchnię. Nic bowiem dotąd nie
burzyło zwierciadła wody. Nie było ślizgających się owadów ani wydobywających się z
głębiny pęcherzyków powietrza.
Briksja kuśtykając okrążyła młodzieńca i podeszła z boku do kotki. Upuściła włócznię
i przyklęknęła, żeby się przejrzeć w wodnym lustrze. Nie było tam jednak żadnego odbicia.
Na pierwszy rzut oka jezioro wydawało się wezbrane, a woda w nim - nieprzejrzysta.
Nie było zamulone, ponieważ nie miało ani brązowego, ani żółtego koloru. Briksja ostrożnie
wyciągnęła rękę i poczuła, jak lekko ciepła woda obmywa jej palce. Szybko je cofnęła i
przyjrzała się im. Na ogorzałej skórze nie było żadnych plam. Co więcej, kiedy dziewczyna
przytknęła dłoń do nosa, nie wyczuła żadnego zapachu.
Jednak wedle pojęć mieszkańca Krainy Dolin, jezioro, choć było gładkie, nie
wyglądało zwyczajnie. Kiedy dziewczyna ponownie się nachyliła próbując zobaczyć, co
właściwie znajduje się pod powierzchnią, zza koszuli wypadł jej pąk. Mimo że błyskawicznie
wyciągnęła ręce, zdążył odpłynąć poza ich zasięg.
Z trudem podniosła włócznię, żeby go do siebie z powrotem przysunąć. Wtedy
młodzieniec krzyknął:
- Co... co się dzieje?
Albowiem wyglądało na to, że unoszący się na wódzie pąk nie dryfował na ślepo.
Przeciwnie, trzymając się jednego kierunku niezmiennym tempem oddalał się od brzegu,
płynąc po spirali. Zaraz za nim woda stawała się przejrzysta. Jej barwa pozostawała ta sama,
ale była teraz widoczna głębia.
Pod przezroczystą powierzchnią wznosiły się mury i budowle. W zagłębieniu jeziora
leżało, jakby schwytane w pułapkę, jakieś osiedle albo może jedynie pojedynczy, rozległy
gmach o dziwnych kształtach.
Pąk, wirując tu i tam, odsłaniał coraz to nowe rzeczy. Na zatopionych murach
widniały rzezby, a ponadto, przytłumione przez barwę wody, przebłyskiwały rozmaite kolory.
Dalej w stronę środka jeziora budowla rozszerzała się. Co więcej, nie widać było żadnych
śladów ruin albo niszczycielskiego działania wody.
- An-Yak!
Briksja, przestraszona tym okrzykiem, uniknęła upadku w objęcia jeziora tylko
dlatego, że chwyciła się wysokiej trawy.
- Panie!
Marbon przesunął się obok niej dając jeden wielki krok i zatrzymał się dopiero wtedy,
gdy woda doszła mu do pasa. Wyciągnął ręce ku czemuś, co było poza ich zasięgiem.
Młodzieniec skoczył za nim rozbryzgując wodę i usiłując wywlec go z powrotem na brzeg.
- Nie, panie!
Marbon mocował się z nim, chcąc brnąć dalej i głębiej. Nawet nie spojrzał na swojego
towarzysza; cała jego uwaga skupiona była na tym, co ujawniał unoszący się na powierzchni
pąk.
- Puść mnie! - Gwałtownym ruchem odepchnął młodzieńca. Ale Briksja, która już
odzyskała równowagę, zdołała zajść mężczyznę od tyłu i schwycić go za ramiona. Chociaż
się wyrywał, nie zwolniła uścisku do chwili, kiedy z pomocą przyszedł jej młodzieniec.
Jakoś wyciągnęli Marbona z jeziora. Upadał, więc musieli podtrzymywać go z obu
stron za ręce i w ten sposób doprowadzić do ogniska. Stojąc nad leżącym teraz bezwładnie
mężczyzną, Briksja zwróciła się do młodzieńca:
- Daliśmy mu radę tylko dlatego, że jest osłabiony - zauważyła. - Wątpię, czy zdołamy
zmusić go, żeby stąd odszedł.
Młodzieniec przyklęknął, żeby dotknąć twarzy swego pana.
- Wiem... On... on jest zaczarowany! Co to było, co wrzuciłaś do wody? To właśnie
sprawiło...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]