[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwilę, o krok za Kelly. Kelly jest bardziej przebojowa z nich dwóch. Kathy jest odrobinę nieśmiała.
Popatrzyła na Steve a, potem na księdza. Kiedy miałam piętnaście lat, złamałam kostkę, jeżdżąc
na łyżwach. To było paskudne złamanie, wymagało poważnej operacji. Pamiętam, że po wybudzeniu
się z narkozy czułam tylko stłumiony ból i pomyślałam, że rekonwalescencja nie będzie taka straszna.
Potem blokada przestała działać i zmieniłam zdanie. Teraz pewnie będzie podobnie. Na razie jeszcze
działa blokada.
Ksiądz Romney czekał, przeczuwając, że Margaret chce go o coś poprosić. Wygląda tak młodo,
tak bezbronnie, myślał. Pewna siebie uśmiechnięta młoda mama, która opowiadała z dumą o
rezygnacji z kariery prawniczej na rzecz pełniejszego przeżywania macierzyństwa, była teraz cieniem
siebie samej. Z pięknych granatowych oczu wyzierała panika i rozpacz. Obok żony siedział Steve ze
zmierzwionymi włosami i oczami zapuchniętymi ze zmęczenia. Potrząsał głową, jakby usiłując
zaprzeczyć temu, co się stało.
Wiem, że powinniśmy zamówić mszę powiedziała Margaret. Moja mama i siostra
przyjeżdżają w przyszłym tygodniu. Ojciec Steve a wynajął pielęgniarkę dla jego mamy, więc sam
też przyjedzie. Wielu, wielu przyjaciół napisało do nas, że pragnęliby tu być z nami. Ale zanim
zamówimy mszę dla ludzi, chciałabym, żeby ksiądz odprawił w intencji Kathy bardzo kameralną
mszę, na której będziemy tylko ja, Kelly, Steve i doktor Harris. Czy to możliwe?
Oczywiście. Mogę ją odprawić jutro rano, przed albo po codziennej. To znaczy przed siódmą
albo po dziewiątej.
To się chyba nazywa Msza Aniołków, kiedy chodzi o takie maleństwo?
To świecki termin, określający mszę w intencji niewinnego dziecka. Wszedł do mowy
potocznej. Wybiorę odpowiednie cytaty.
Kochanie, może po dziewiątej zasugerował Steve. Nie zaszkodzi, jeśli oboje wezmiemy
dziś pigułki nasenne.
Spać, ale nie śnić powiedziała Margaret znużonym głosem.
Ksiądz Romney wstał i pobłogosławił oboje, kładąc dłonie na ich głowach.
O dziesiątej w kościele powiedział.
Patrząc na ich zmienione bólem twarze, przypomniał sobie słowa psalmu De Profundis :
Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, O Panie, słuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
Ku głośnemu błaganiu mojemu!
47
Norman Bond nie był zaskoczony, kiedy agenci FBI zjawili się jego biurze w piątek rano.
Wiedział, że zostali poinformowani, iż zrezygnował z kandydatur trzech świetnie wykwalifikowanych
pracowników C. F. G. &Y. na korzyść Frawleya. Poza tym sposób działania przestępcy wskazywał
na kogoś z zaawansowaną znajomością procedur finansowych, kto wiedział, że niektóre zagraniczne
banki za opłatą przyjmują i przekazują pieniądze z nielegalnych zródeł.
Zanim wydał sekretarce polecenie, by wpuściła agentów, popędził do łazienki i przejrzał się w
dużym lustrze wiszącym na drzwiach. Pierwsze pieniądze, które zarobił w C. F. G. &Y. dwadzieścia
pięć lat temu, wydał na kosztowny zabieg laserowy. Pozbył się dzięki niemu blizn po trądziku.
Zakończył w ten sposób koszmar młodości. Nie pozbył się jednak kompleksów. W swojej wyobrazni
wciąż był pryszczatym nieudacznikiem w grubych rogowych okularach korygujących zez, chociaż
teraz wadę wzroku wyrównywały soczewki kontaktowe, a jasnobłękitne oczy patrzyły prosto i
przenikliwie. Cieszył się, że wciąż ma gęste i mocne włosy, ale nie był pewien, czy dobrze robi, nie
farbując ich. Jak cała reszta rodziny ze strony matki przedwcześnie osiwiał i w wieku czterdziestu
ośmiu lat miał już włosy nawet nie popielate, ale śnieżnobiałe.
Stać go było teraz na klasyczne garnitury zamiast ciuchów z lumpeksu, które nosił w dzieciństwie,
ale i tak wciąż musiał sprawdzać w lustrze, czy nie ma plam na kołnierzyku albo krawacie. Nigdy nie
zapomniał pierwszego dnia pracy w firmie; na oficjalnym obiedzie w obecności szefa użył widelca
sałatkowego do otwarcia ostrygi. Skorupiak wymknął się spod kontroli i wylądował na garniturze
Bonda, rozbryzgując po drodze dressing. Tego samego wieczoru, wciąż płonąc ze wstydu, kupił
poradnik savoir faire oraz kompletną zastawę stołową. Spędził wiele dni, ucząc się w samotności
prawidłowo nakrywać do stołu i używać właściwych sztućców do właściwych potraw.
Widok w lustrze przekonał go wreszcie, że wygląda odpowiednio: dość regularne rysy, dobra
fryzura, śnieżnobiała koszula, błękitny krawat, żadnej biżuterii. Przypomniał sobie, jak rzucił swoją
ślubną obrączkę na tory, pod koła nadjeżdżającego pociągu. Po tylu latach wciąż nie był pewien, czy
zrobił to pod wpływem smutku czy złości. Teraz to już nie miało znaczenia.
Podszedł do biurka i poprosił sekretarkę przez interkom, żeby wpuściła przybyłych. Angusa
Sommersa spotkał już w środę. Dziś towarzyszyła mu kobieta, szczupła trzydziestolatka, którą
przedstawił jako agentkę Ruthanne Scaturro. Inni agenci grasowali po budynku, zadając wszystkim
masę pytań.
Norman Bond przywitał gości skinieniem głowy. Wykonał grzecznościowy gest, jakby zamierzał
wstać, ale szybko z powrotem opadł na fotel. Jego twarz była nieprzenikniona.
Panie Bond zaczął Sommers. Wasz dyrektor finansowy, Gregg Stanford, złożył wczoraj
dobitne oświadczenie dla prasy. Zgadza się pan z nim?
Bond podniósł jedną brew. Długo uczył się tej sztuczki.
Jak pan zapewne wie, agencie Sommers, decyzja rady nadzorczej w sprawie zapłacenia okupu
była jednomyślna. W przeciwieństwie do mego czcigodnego kolegi, poparłem ją z pełnym
przekonaniem. To straszna tragedia, że jedno z dzieci nie przeżyło, ale być może dzięki naszej
pomocy przeżyło drugie. Czy list samobójczy znaleziony w samochodzie nie świadczy o tym, że
śmierć dziewczynki była przypadkowa?
Tak. A zatem nie popiera pan stanowiska pana Stanforda?
Nigdy nie popieram stanowiska Gregga Stanforda. Ujmę to w ten sposób: został dyrektorem
finansowym tylko dlatego, że jego żona jest właścicielką dziesięciu procent akcji firmy. Wie, że nikt
się z nim nie liczy. Nabrał żałosnego przekonania, że poprzez krytykowanie każdego poglądu naszego
przewodniczącego, Roberta Geislera, zyska sobie sprzymierzeńców. Ma chrapkę na fotel prezesa.
Powiem więcej, zrobiłby wszystko, aby go dostać. W sprawie okupu wykorzystał po prostu okazję,
żeby powiedzieć: a nie mówiłem? .
Pana nie interesuje fotel prezesa, panie Bond? spytała agentka Scaturro.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]