[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na kolanach. Isabella, przestraszona, odwróciła głowę.
A jego córeczka przytuliła się do niego i mimo insomnii - którą musiała odziedziczyć po nim, jak
nagle sobie uświadomił - wkrótce zasnęła w jego ramionach, ciepła, spokojna i ufna.
Teraz była już tylko sama przyjemność, sama radość.
Nadeszło Boże Narodzenie.
Rozdział siedemnasty
Rozdawanie prezentów pierwszego dnia świąt odbywało się kameralnie - każda rodzina zbierała się
razem i miała swoją małą uroczystość. Oczywiście pózniej wszyscy mieli się spotkać w salonie, by
wręczyć upominki służbie, wypić drinka, zjeść placek bakaliowy, a potem pośpiewać kolędy.
97
Jacqueline i Marcel przyszli do pokoju Isabelli, wspięli się na jej łóżko i potrząsali nią, podczas gdy
ona udawała, że śpi. Potem, gdy nadal udawała, że nie wie, o co chodzi, wyjaśnili jej, jaki to dzień, i
upomnieli się o prezenty -w każdym razie zrobił to Marcel, podskakując na kolanach na łóżku.
- Prezenty? - Isabella zmarszczyła czoło. - Hm, prezenty. Czy nie zapomniałam ich zabrać z
Londynu? A może były w tej torbie, którą zostawiłam w domu w garderobie i zapomniałam znieść do
powozu?
- Mamo... - Jacqueline uśmiechnęła się i wślizgnęła obok matki pod kołdrę.
- Maman! - Zrozpaczony Marcel aż podskoczył.
- A tak, już sobie przypominam. - Isabella się uśmiechnęła. - Chyba wzięłam tę torbę. Ale gdzie, do
licha, ją położyłam? Nie pamiętam, żebym ją widziała po przyjezdzie.
- Mamo! - Jacqueline się śmiała.
- Maman! - Marcel nie był pewny, czy mama się z nim droczy, czy mówi poważnie, więc nie było mu
do śmiechu.
- Chyba muszę pójść do garderoby i poszukać - rzekła Isabella spuszczając nogi z łóżka.
Wzięła poduszkę i rzuciła nią w Marcela, który znowu zaczął podskakiwać.
Uwielbiała te świąteczne poranki, choć w zeszłym roku Boże Narodzenie było smutne, ponieważ po
raz pierwszy nie było z nimi Maurice'a. Nie znała cudowniejszego uczucia niż to, którego
doświadczała patrząc, jak dzieci, zauroczone, otwierają pudełka i z zachwytem wykrzykują na widok
nowych zabawek, książek i ubranek. Zawsze odpakowywały prezenty po kolei - tylko jeden na raz
-tak by trwało to jak najdłużej.
- Cóż! - Zaśmiała się i spojrzała ponurym wzrokiem na stosy papieru i wstążek po prezentach,
piętrzące się na łóżku i podłodze, kiedy już było po wszystkim. - Nie sądzicie, że należałoby tu
posprzątać?
Jacqueline uklękła na łóżku i zarzuciła mamie ręce na szyję.
- Dziękuję, mamusiu, za lalkę i sukienkę, i mufkę, i książeczki, i wstążki do włosów - rzekła. - Są
śliczne.
Marcel klęczał na łóżku oparty na łokciach, z pupą uniesioną do góry i policzkiem przytkniętym do
pościeli - właśnie wsadzał na konia ołowianego żołnierzyka, podczas gdy inne zabawki poniewierały
się wokół wśród papierów.
Isabella ponownie się roześmiała.
- Teraz szybko pójdę się ubrać - powiedziała - a potem posprzątamy i przeniesiemy się do pokoju
dziecinnego, zgoda?
- Dobrze, mamusiu - odparła Jacqueline, starannie układając swą lalkę w łóżku.
- Naaaprzód! - zawołał Marcel, jego koń zarył w kołdrę, a żołnierzyk poszybował w powietrze.
Pokój dziecinny był pusty - wszystkie dzieci przebywały teraz z rodzicami, a niańki miały wolny
dzień. Marcel nie mógł się doczekać, kiedy zostanie ubrany i będzie mógł wrócić do zabawy w
wojnę. Isabella pochyliła się nad Jacqueline, ubierając ją w nową żółtą sukienkę z falbankami i
szczotkując włosy córeczki, aż stały się jedwabiste i lśniące. Potem przewiązała je także nową żółtą
wstążką, kilkakrotnie poprawiając kokardę, dopóki nie była idealna.
Dziecko Jacka - pomyślała patrząc na lustrzane odbicie córki. Najdroższa pamiątka po tamtym roku
miłości. Rzadko - prawie nigdy - nie myślała tak o Jacqueline. Traktowała ją jak niezależną osobę.
Podobnie jak Marcela. Kiedy nosiła go w łonie, bała się, że nie będzie potrafiła kochać dziecka
Maurice'a tak, jak kochała Jacqueline. Ale jej obawy okazały się płonne. Oboje byli jej dziećmi i
oboje bardzo kochała.
- Mogę pobawić się nową lalką, mamusiu? - zapytała teraz córka.
- Oczywiście, że tak. - Isabella uśmiechnęła się i poszła z Jacqueline w głąb pustego pokoju
98
dziecinnego. Może powinna je zabrać na dół do salonu? Pewnie już wszyscy się tam zebrali - dzieci
mogłyby razem z innymi radować się świątecznym porankiem i prezentami. Egoistycznie jednak
pragnęła spędzić przedpołudnie sama z dziećmi. Jacqueline i Marcel - to był cały jej świat.
 Zapytaj mnie za sto czy dwieście lat, co do ciebie czuję... Kocham cię. Jesteś jedyną kobietą, jaką
kiedykolwiek kochałem i jaką będę kochał".
Nie. To już się skończyło. Jack nie należał już do jej
świata, chociaż kiedyś nim był. To dzieci nadają teraz sens jej życiu. Może po powrocie do Londynu
powinna zacieśnić kontakty towarzyskie z hrabią Helwick? Ale pomyśli o tym jutro. Nie dzisiaj.
Nagle otworzyły się drzwi, więc podniosła głowę. Lecz dzieci były szybsze.
Marcel wydał radosny okrzyk i pobiegł do drzwi.
- Proszę wejść i zobaczyć! - zapiszczał z podnieceniem. - Niech pan zobaczy, co dostałem! Jeśli
pan chce, może się pan pobawić moimi żołnierzykami!
Nawet Jacqueline pospieszyła w kierunku przybysza z niezwykłą dla niej dziecięcą wylewnością.
- To nowa sukienka - rzekła. - I nowa wstążka. W moim ulubionym kolorze. Mam też nową lalkę.
Nagle jednak dzieci zatrzymały się, patrząc zaintrygowane na Jacka, który wyjął coś zza pleców.
- Prezenty! - wykrzyknął Marcel. - Dla nas? Jack zrobił grymas.
- Dlaczego miałbym wam dawać prezenty? - zapytał.
- Bo jest Boże Narodzenie - odparła Jacqueline, a kiedy Jack przeniósł na nią wzrok, jego uśmiech
złagodniał.
Serce Isabelli skurczyło się boleśnie. Nie powinien tu przyjść. Powinien być z Julianą. Albo z matką i
dziadkami. Albo z siostrą i jej dziećmi. W każdym razie nie tutaj. Lecz Jacqueline to jego córka, a on
przez osiem lat był pozbawiony ojcowskich radości.
Jack spojrzał z daleka na Isabellę, ciągle się uśmiechając.
- Wesołych świąt - powiedział.
- Wesołych świąt. - Nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu.
- Która paczka jest dla mnie? - Marcel znowu zaczął podskakiwać, tym razem po podłodze. -
Proszę mi dać!
- Marcel - upomniała go zmieszana Isabella. Ale Jack się tylko śmiał.
- Ta duża jest dla ciebie - odparł - a ta mała dla Jacqueline. Chodzmy do mamy i tam otworzymy
prezenty.
Sam zachowuje się jak mały chłopczyk - pomyślała z bólem Isabella, widząc, że jego oczy błyszczą
z radości.
Kij i piłeczka do krykieta nie były na tę porę roku -wyjaśnił Jack, gdy malec otworzył paczkę i
wykrzyknął z zachwytem. Nie były też nowe.
- Należały do mnie, kiedy byłem mały - powiedział. - Zostały schowane na strychu. Poszedłem tam
zeszłej nocy, znalazłem je i trochę nad nimi popracowałem, by wyglądały na nowsze. - Zmierzwił
Marcelowi włosy. -Wiosną ktoś musi cię nauczyć tej angielskiej gry.
- Pan? - zapytał chłopczyk.
- Może ja - odparł Jack.
Musiał się bardzo napracować - pomyślała Isabella. Zarówno piłeczka, jak i kij były czyste i
wyglądały jak nowe. Przez całe lato Marcel zamęczał ją o zestaw do gry w krykieta. Mówiła wtedy,
że może kupi mu w przyszłym roku - typowa wymówka rodziców.
Tymczasem przyszła kolej na Jacqueline. Dziewczynka stała cierpliwie z paczuszką w rękach, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl