[ Pobierz całość w formacie PDF ]
– To prawda. – Nicolette uściskała przyjaciółkę
i skierowała się do drzwi.
– Masz jutro wolne, więc czekam z drugim śniada-
niem o jedenastej – powiedział Stephen do siostry.
Stephanie oparła głowę na ramieniu brata, po czym
podniosła ku niemu wzrok.
– A zatem do zobaczenia – rzuciła.
– Nie do wiary, jaka jestem zmęczona – westchnęła
Nicolette, gdy znaleźli się w samochodzie. – Wystar-
czyło, że spojrzałam na zegar i od razu zachciało mi się
spać.
– Twój organizm domaga się odpoczynku – odparł
Stephen. – Ziewanie to normalna reakcja w takiej sy-
tuacji.
– Rzeczywiście normalna. Nie mogę przestać. –
Podniosła rękę, by zasłonić usta.
– Podrzucę cię do domu i przyprowadzę twój samo-
chód.
– Nic mi nie jest, Stephen.
118
LUCY CLARK
– Nie możesz prowadzić. Położysz się do łóżka, a ja
zostawię ci kluczyki w skrzynce na listy.
– Ale nic mi nie jest – zaprotestowała słabo.
– Nicolette, staram się być rycerski. Pozwól mi.
– Och! – Uśmiechnęła się i zamknęła oczy, opiera-
jąc się o zagłówek. W głębi duszy była mu wdzięczna za
tę propozycję. – W takim razie bądź moim rycerzem
w srebrnej zbroi. Mam tylko nadzieję, że pozostaniesz
nim trochę dłużej niż inni.
– Inni? – zdziwił się.
– Ci, których zbroja zaśniedziała, bo szybko wypa-
dli z roli – bełkotała, nie mogąc się powstrzymać.
– Twoi narzeczeni?
– Byli narzeczeni – westchnęła. – Sama nie wiem.
Jakoś nie mam szczęścia w miłości.
– Nie ty jedna.
– Naprawdę? – Otworzyła oczy i zwróciła ku niemu
twarz. – Z iloma kobietami spotykałeś się po zerwaniu
z Simone?
Stephen wstrząsnął się na dźwięk tego imienia.
– Z żadną. Dostatecznie mnie zniechęciła – wyznał.
– Co z nią było nie tak? Abstrahując od tego, że była
osobą dość dominującą.
– To mało? – Roześmiał się niewesoło. – Jak ci
mówiłem, moja matka była umierająca, a Simone była
zazdrosna o każdą moją wolną chwilę. Zresztą nie mia-
łem ich wiele.
– Powiedziałeś, że nie wiedziała o twojej matce.
– Nie wiedziała, że matka jest chora. Wiedziała tyl-
ko, że ją odwiedzam i nie mogła tego znieść. Parę razy
nawet mnie śledziła, żeby sprawdzić, czy jej nie oszuku-
ję, ale nigdy nie rozumiała mojego stosunku do matki.
DZIEWCZYNA Z OBRAZU
119
Co dopiero mówić o moich relacjach ze Steph. Simone
jest kobietą, która może dużo dać mężczyźnie, gdyby
potrzebował jej pomocy. Ale ja nie potrzebowałem.
Gdyby wiedziała, że moja matka jest umierająca, przy-
puszczalnie chciałaby ją poznać. Może nawet by za-
proponowała, że będzie się nią opiekować. Szczerze
mówiąc, za bardzo kochałem matkę, by ją na to narażać.
Simone by nas oboje przytłoczyła, zagłaskała na śmierć.
– A więc z nią zerwałeś.
– Próbowałem inaczej zakończyć nasz związek, ale
ona by tego nie zaakceptowała.
To zgadzało się z tym, co wiedziała Nicolette. Si-
mone starała się za wszelką cenę postawić na swoim,
a kiedy Stephen jej to uniemożliwił, poczuła się ura-
żona.
– W jaki czas po śmierci matki opuściłeś Londyn?
– Gdy tylko ukończyłem dokumentację. Pracowa-
łem wtedy nad pewnym projektem badawczym. Miał on
związek z chorobą matki i ona zgodziła się być obiek-
tem badań. Nie muszę dodawać, że leczenie się nie
powiodło.
– W ogóle? – Nicolette popatrzyła na niego zasko-
czona. Z tego, co wiedziała o Stephenie, nie był typem
mężczyzny, który myli się w swoich kalkulacjach.
– Ofiarowałem jej parę miesięcy życia, ale...
– Ale co?
– Ale nie ma konkretnych dowodów, że leczenie
było skuteczne. Utrzymałem matkę przy życiu, dopóki
Stephanie nie przyjechała do Londynu, żeby się po-
żegnać.
– Byliście przy niej oboje?
– Tak.
120
LUCY CLARK
– To dobrze.
– Też tak myślę.
– A potem zgłosiłeś się do organizacji pomocy hu-
manitarnej – powiedziała Nicolette. – Założę się, że
Stephanie nie była tym uszczęśliwiona.
– Hm... Nie, ale w końcu uznała, że to coś, co jest mi
potrzebne.
– Mówiła, że cię postrzelono.
– To była powierzchowna rana. – Wzruszył ramio-
nami.
Mijali właśnie miejsce wypadku, gdzie nadal praco-
wały ekipy techniczne, żeby droga była przejezdna na-
stępnego dnia.
– Ciekawe, kiedy skończą – mruknęła Nicolette.
– O której masz być w przychodni?
– Wpół do dziewiątej, zapewne będzie dużo pacjen-
tów. Zawsze tak jest po dużych wypadkach. Ludzie,
którzy zostali lekko poszkodowani, zgłaszają się na
kontrolę dopiero następnego dnia. Poza tym zawsze
zjawiają się tacy, którzy po prostu chcą posłuchać plotek.
Stephen skręcił w główną drogę do Blackheath
i skierował się do domu Nicolette.
– Naprawdę, Stephen, dojechałabym sama.
– Mam być rycerzem, zapomniałaś?
– W porządku – ustąpiła.
– A poza tym, ja mogę się jutro wyspać, a ty nie,
więc im wcześniej znajdziesz się w łóżku, tym lepiej.
– Nie jestem pewna, czy rycerze w srebrnej zbroi
powinni wciąż do tego nawiązywać.
– Nie?
– Uważam, że nie. Będę musiała sprawdzić w kode-
ksie rycerskim.
DZIEWCZYNA Z OBRAZU
121
– Czy mógłbym dostać kserokopię? Żeby nie popeł-
niać błędów.
– Tak? Dlaczego ci na tym zależy? – Odpięła pas
i podniosła ku niemu wzrok.
Zawahał się. Żałowała, że jest ciemno i nie może
zobaczyć jego twarzy. Zaczęła się zastanawiać, czy
pocałuje ją na pożegnanie. Rozpaczliwie pragnęła, by to
zrobił.
– Dlaczego? – powtórzył szeptem i dotknął jej wło-
sów. – Bo chcę wiedzieć, gdzie są granice.
Nie była w stanie zrobić żadnego ruchu. Miała wra-
żenie, że serce wyskoczy jej z piersi. On zamierza znów
ją pocałować. Co za radość! Przesunęła językiem po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]