[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sztywne, wzmocnione fiszbinami płótno. Potem obrócił ją znowu twarzą do siebie, a ona
skwapliwie weszła w jego objęcia.
Miała teraz na sobie tylko koszulę i pantalony, bo Dougal szybko rozluznił wiązadła
satynowej spódnicy i pozwolił, by opadła na podłogę. Meg czuła się od stóp do głów
zmysłowa i swobodna. Splotła mu ręce na karku i wtuliła się w niego, a on całował ją tak
namiętnie, że chwiała się na nogach i pojękiwała zadyszana.
Opuścił się z nią na gruby, niebiesko-złoty dywan, który przypominał jej plażę na Caransay,
za niebieską, wypchaną końskim włosiem sofę. Leżeli obok siebie, jedwabiście puszysty
kobierzec z Aubusson chronił plecy Meg.
Całowała Dougala do utraty tchu, a on przesuwał po muszelce jej ucha wargami i czubkiem
języka. Palce Meg zakrzątnęły się zwinnie przy guzikach jego koszuli. Pociągnęła za materiał,
rozchyliła poły i wreszcie mogła dotknąć dłońmi nagiego torsu ukochanego. Uniosła głowę,
przylgnęła wargami do ciepłej skóry, poczuła lekki posmak soli. Obsypał pocałunkami jej
policzek, potem łuk szyi, aż dotarł ustami do piersi.
228
Meg wyrwał się cichutki gardłowy okrzyk, wplotła palce w jego gęste włosy. Dougal pieścił
ją palcami i ustami, aż cała spazmatycznie drgała. Delikatny złoty łańcuszek przesunął się i
poczuła na szyi leciutki nacisk złotego medalionu, jak przypomnienie.
Trzeba się powstrzymać, powtarzała sobie półprzytomnie, trzeba przerwać te pieszczoty i
odmówić sobie tego, czego tak bardzo pragnęła. Pozostały między nimi niedomówienia, a nie
do końca ujawnione tajemnice paliły ją żywym ogniem. Uczciwa, tak kiedyś o niej
powiedział. Poważna i czysta.
Musi mu wyznać prawdę. Ale dotyk dłoni i warg Dougala tak kusił, żeby zaczekała. Jeszcze
tylko jeden pocałunek, jeszcze tylko raz go dotknie, jeszcze tylko raz pogładzi... pieściła uko-
chanego z narastającą śmiałością. Wsunęła dłonie pod wełnę, pod płótna, objęła palcami jego
męskość, poznawała i gładziła ciepły aksamit kryjący rozpaloną stał. Dougal gwałtownie we-
ssał powietrze i jęknął z wargami tuż przy jej ustach.
A potem nie mogła się już powstrzymać, bo on też ją odnalazł, odkrył te wrażliwe miejsca,
których nikt poza nim nie dotykał, tę słodką, czekającą na niego gładkość. Zdzierała ubrania z
Dougala, tarzając się z nim po jedwabistym dywanie, potem zbliżyła się do niego jak morska
fala i ogarnęła go sobą. Namiętność rozkołysała ich jak morze, narastała, pieniąc się i wypię-
trzając, aż w chwili, kiedy ją sobą wypełnił, zadziałał czar i stopili się razem w jedno.
- Tędy - wyszeptała i pociągnęła go za rękę. Meg miała znowu na sobie kompletny strój,
krynolina szeleściła i kołysała się, delikatnie ocierając się o okryte spodniami nogi
podążającego za nią Dougala.
Wprowadziła go do niewielkiego gabinetu, sąsiadującego z przestronną biblioteką,
przytulnego, wyłożonego ciemną, lśniącą drewnianą boazerią, z dużym mahoniowym
biurkiem, skórzanymi fotelami koloru sherry i dywanami w odcieniach czerwieni i złota. Na
półkach od podłogi po sufit poupychano pełno książek. Kominek był zimny i ciemny, lecz
cały pokój tchnął męską elegancją, w której było aż nadto ognia i charakteru.
- To był gabinet mojego dziadka - wyjaśniła Meg. - Lubił ten pokój najbardziej ze wszystkich
na zamku; zresztą w pozostałych swoich domach też.
Podeszła do niewielkiej szafki, bogato zdobionej czarną laką i złotem, i otworzywszy
drzwiczki wyjęła pięknie inkrustowaną szkatułkę. Postawiła ją na biurku i otworzyła, a wtedy
z wnętrza wypłynął egzotyczny zapach sandałowego drewna. Meg wyjęła ze szkatułki dwa
grube pliki listów, przewiązanych białą wstążeczką.
- Jak tylko zostałam dziedziczką dziadka i przyjechałam na zamek Strathlin, by tu zamieszkać
- ciągnęła - zaczęliśmy szperać z panem Hamiltonem po gabinecie w poszukiwaniu pewnych
ważnych dokumentów. I wtedy znalazłam to.
229
-Musiał je przysłać ktoś bardzo wyjątkowy, że zostały tu przechowane - powiedział Dougal.
- One są wszystkie ode mnie - szepnęła. - Pisywałam do dziadka przez lata. Odwiedzałam go
każdej zimy na kilka tygodni. Większość tego czasu spędzałam z nauczycielami. Mój dziadek
był już wtedy wdowcem, a jego synowie dorośli. Przywoziła mnie do niego z wizytą moja
matka, jego jedyna córka.
Przypomniał sobie, co mówiła o swoich rodzicach.
- Wydawało mi się, że lord Strathlin nie aprobował jej małżeństwa z hebrydyjskim rybakiem.
- Nie aprobował, ale ona pozostała lojalną córką i mimo wszystko przyjeżdżała do niego,
zabierając mnie ze sobą. Kiedy odeszła, przez kilka lat przyjeżdżałam do Strathlin sama,
dopóki mój dziadek żył. I pisałam do niego często.
Podniosła paczuszkę listów i, nie rozwiązując wstążeczek, rozłożyła je jak wachlarz.
- Opowiadałam mu w nich o Caransay - mówiła. - Opisywałam wyspę i kwiaty na machair,
muszle na plaży, ptaki i foki na Sgeir Caran. Pisałam o pływaniu łodzią i łowieniu ryb z
dziadkiem Norrie, i o tym jak bawiłam się na plażach i pływałam w morzu, jak wspinałam się
na pagórki i na cypei I rysowałam dla niego, bardzo dużo rysowałam. - Dotknęła pakieciku. -
To wszystko jest tutaj.
Dougal poczuł zdumienie, uświadomiwszy sobie, jakie to dla niej ważne.
- Twoje szkicowniki miały swój początek w tych dziecin
nych listach - zrozumiał. Przytaknęła.
- Nigdy mi nie odpisywał. Przychodziło tylko od niego rok w rok zaproszenie, żebym
przyjechała do zamku Strathlin. Miałam tam pobierać nauki, dopasowywano też na mnie
nową garderobę. Poza tym nigdy nie pisał, nigdy słowem nie wspomniał
o listach, które wysyłałam. Ale mimo to wysyłałam je często.
- Musiał wysoko ocenić twoją lojalność - zauważył Dougal. I cieszyć się, wiedząc, że jesteś
do niego przywiązana.
Zgodziła się.
- Chociaż był szorstki w obejściu, kochałam go. I było mi go żal - dodała. - Wydawało mi się,
że czuje się tu samotny. Nie rozumiałam wtedy, ile miał pracy przy budowie swojego impe-
rium spedycyjnego i bankowego. Byłam dzieckiem i prawie nic nie wiedziałam o Banku
Mathesona.
Obeszła wielkie mahoniowe biurko, przesuwając po nim palcami.
- Siedział tu i pracował, i nie zwracał na mnie uwagi, kiedy przebywałam na zamku. Matka
przyprowadzała mnie jako malutką dziewczynkę, żebym z nim porozmawiała, a wtedy opo-
230
wiadałam mu o szczeniaczkach z Caransay albo pokazywałam moje rysunki. Dziadek pisał
albo czytał, a ja paplałam. A potem mówił mi, żebym już sobie poszła.
Wzruszyła ramionami.
- Myślałam, że mnie nie kocha, że toleruje mnie z obowiązku, zwłaszcza po śmierci matki.
- Ale potem wszystko ci zostawił. Jego synowie zmarli. Nie
został nikt inny z rodu, komu mógłby majątek zapisać? Potrząsnęła głową.
- Oprócz nas byli już tylko kuzyni. A on mianował swoją dziedziczką mnie. Nawet o tym nie
wiedziałam. Lecz kiedy przyjechałam, żeby tu zamieszkać, już po jego śmierci, odkryłam tę
szkatułkę.
Dougal pokiwał głową.
- Zachował twoje listy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]