[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oświetlając grupę wychodzących na pas startowy Qasaman. Po chwili tuż przy wyciągniętych
dłoniach pojawiły się błyski światła, a kiedy kilka mojoków poderwało się w powietrze, do uszu
Pyre a doleciały odgłosy strzałów. Czekał wiec cierpliwie, znów zwróciwszy uwagę na stado. Po
kilku następnych chwilach zaczęły pojawiać się tarbiny.
Możliwość naprowadzania na wiele celów równocześnie nie była standardową cechą
wyposażenia wzmacniaczy wzroku Kobr od czasu wojny z Troftami, ale grupa Pyre a została w
nie wyposażona i wprawiała się w ich używaniu przed odlotem na Qasamę, tak że Pyre nauczył
się darzyć dużym szacunkiem nie tylko zalety, ale i wady tych urządzeń. Po uchwyceniu w
celownik jednego lub kilku tarbinów, jego nanokomputer i serwomotory mięśni automatycznie
pilnowały, żeby pierwsze strzały z laserów trafiły w zamierzone cele - i to nawet, gdy w pobliżu
znajdował się jakiś drapieżnik, z którym powinny się rozprawić wcześniej. Pyre od czasu
opuszczenia Dewdrop napotkał co najmniej dwadzieścia takich zwierząt - większość była
podobna do ziemskiego psa albo małpy - ale żadne nie odważyło się go zaatakować. Ryzyko
jednak istniało zawsze i Pyre musiał się z tym pogodzić. Nasłuchując więc, czy nie usłyszy
jakichś podejrzanych dzwięków, uruchomił system naprowadzania na cel i czekał.
Nie musiał czekać długo. Tak jak przedtem, mojoki zaatakowały od góry, bez trudu radząc sobie
z tarbinami, które próbowały uniknąć swojego losu. Tarbiny poderwały się jednak na tyle
wcześnie, że większość nadleciała nad skraj lasu, jeszcze zanim ich mojoki zdążyły się od nich
oderwać. Pyre nastawił celownik na dwa tarbiny, kiedy dopiero zbliżały się do skraju lasu, a
pózniej, tknięty jakimś przekornym impulsem, namierzył także jednego z trzymających je
mojoków. Ptaki zanurkowały między gałęzie drzew, oderwały się od siebie... a Pyre,
wyciągnąwszy ręce, trzykrotnie wystrzelił z laserów małych palców dłoni.
Trzy ptaki spadły na leśne poszycie. Zaszeleściły uschnięte liście. Pyre podskoczył do nich i
schylił się, by je podnieść, a potem szybko odbiegł na bok, nie chcąc dać się stratować
zbliżającemu się stadu. Starając się trzymać przez cały czas z boku, przebiegł wraz z nim kilkaset
metrów. Pózniej, stanąwszy na prawej nodze, uniósł poziomo lewą, zatoczył nią niewielki łuk i
wystrzelił z umieszczonego w niej przeciwpancernego lasera.
Pnie rozbłysły, odbijając światło, a trafiony bololin zwalił się na ziemię. Jego tarbin poderwał się
i poszybował w niebo, ale nie zdążył przelecieć nawet dziesięciu metrów, kiedy trafił go
następny strzał z lasera Pyre a.
Po kilku minutach stado bololinów minęło go i zniknęło w mroku, a pózniej stopniowo nastała
głucha cisza. Podniósłszy ostatniego tarbina, Pyre udał się ze zdobyczą w głąb lasu, gdzie ukrył
składane zamrażarki. Wyciągnął je ze schowka i w środku umieścił zabite ptaki. Po chwili,
kucnąwszy pod pniem jakiegoś dużego drzewa, postanowił zaczekać, nie spuszczając oka z
zabitego przez siebie bololina.
Czekał tak przez godzinę, aż w oddali całkowicie ucichły odgłosy krzątaniny grupy Qasaman,
zbierających zabite zwierzęta. W tym czasie Pyre słyszał także, jak jeden zbliżył się do skraju
lasu i zaczął pogwizdywać, szukając zapewne mojoka, którego zastrzelił Pyre. %7ładen Qasamanin
nie odważył się jednak o tak póznej porze zagłębić między drzewa i żaden nawet nie zbliżył się
do miejsca, w którym czekał Kobra.
W końcu, kiedy wszyscy odeszli, Pyre mógł zająć się przeniesieniem zabitego bololina w
pobliże Dewdrop . Dzięki serwomotorom wspomagającym siłę mięśni nie było to bardzo
trudne, ale aż czterokrotnie próbował uchwycić zwierzę w taki sposób, żeby nie stracić przy tym
równowagi. Trochę czasu zmarnował też, szukając odpowiednio szerokiej ścieżki między
drzewami, i kilkakrotnie się zastanawiał, jak, u diabła, te bestie radzą sobie z tym problemem.
W końcu jednak dotarł do miejsca, w którym zamaskował urządzenie do łączności laserowej.
Włączył je i włożył słuchawki.
- Pyre do Dewdrop - mruknął. - Jest ktoś w domu?
- Tu porucznik Collins - usłyszał prawie natychmiast. - Sądzę, że gubernator Telek i wszyscy
inni są wciąż w świetlicy. Proszę chwilę zaczekać, zaraz pana połączę.
- Zwietnie - odparł Pyre.
Po chwili usłyszał w słuchawkach głos Telek.
- Almo? U ciebie wszystko w porządku?
- Jak najbardziej. Mam tu ze sobą zabitego bololina i dwie zamrażarki pełne mojoków i
tarbinów. Chce pani, żebym rozstawił aparaturę, czy woli pani zaczekać, aż dostarczę je sam na
statek?
- Masz tarbina? To wspaniale! Zapłodnionego czy nie?
- Mam i takiego, i takiego. Właśnie z tego powodu dysponuję nadprogramowym bololinem.
- Aha. Rozumiem. No cóż... sądzę, że powinnam zacząć od bololina, zanim dobierze się do
niego jakiś padlinożerca. Czy umiałbyś podłączyć polowy analizator do urządzenia łączności
laserowej?
- Oczywiście.
Rozstawienie polowego analizatora i podłączenie jego systemu sterowania do gniazda
telemetrycznego urządzenia laserowego zajęło mu tylko kilka minut. W czasie, kiedy był tym
zajęty, Telek włączyła swój pokładowy pulpit kontrolno-sterujący, wyposażony w monitory.
- U mnie wszystko gotowe - powiedziała. - A teraz odsuń się trochę na bok.
Zdalnie sterowany automat analizatora, przypominający trochę dużą, podwójną rozgwiazdę z
wystającymi z przodu licznymi chwytakami i manipulatorami, podpełzł do boku bololina i
zatrzymał się w miejscu, w którym u ziemskich zwierząt znajdowało się zazwyczaj serce. Z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]