[ Pobierz całość w formacie PDF ]
informatyków, lecz oni są tak dobrzy nie dlatego, że oddychają polskim powietrzem,
tylko dlatego, że mieli dobrych nauczycieli. Tradycje albo się kultywuje, albo zamierają.
Z kieszeni podatnika finansujemy szkoły i uczelnie oraz dofinansowujemy projekty
badawcze, co owocuje publikacjami i stopniami naukowymi, niemniej w mizernym
stopniu przynosi efekty gospodarcze: nowoczesne technologie, produkty, nowe
przedsiębiorstwa (start-upy). W systemie finansowania zrównaliśmy naukowca z
dydaktykiem i wynalazcą. Jednak nie każdy naukowiec musi być wynalazcą. Nie każdy
wynalazek jest bazą atrakcyjnego rynkowo produktu lub usługi.
Polem minowym są zasady, na jakich sektor prywatny mógłby korzystać z wiedzy
finansowanej z kieszeni publicznej. Zrodowisko akademickie nie ceni
przedsiębiorczości. Odejście od czystej nauki do brudnego biznesu traktuje się
zwykłe jak zdradę ideałów. Zbyt łatwy dostęp do dotacji i grantów usypia pracowników
polskich uczelni, zniechęca do ryzyka w innowacyjnym start-upie. Przedsiębiorcy nie
chcą finansować publikacji czy doktoratów; chcą zapłacić za produkt, a tego uczelnie nie
potrafią dostarczyć od ręki. Wyważamy często otwarte drzwi, dotując projekty, których
efektem jest coś, co inni dawno zbudowali i sprzedają. Wiele laboratoriów na polskich
uczelniach i w instytutach badawczych zostało w ostatnich latach wyposażonych w
nowoczesny sprzęt. Często stoi niewykorzystany.
Istnieją u nas gniazda obiecujących pomysłów. Szans na skalę europejską fundusze
podwyższonego ryzyka upatrują głównie w czystej żywności, technologiach medycznych,
biotechnologii i nanotechnologii.
Gdy przy pączkach od Bliklego pytam kilkunastu bywałych w świecie młodych (28-
35 łat) Polaków o ich rejestr naszych grzechów głównych, zdumiewa mnie
jednomyślność. W różnej kolejności i nie zawsze tymi samymi słowami, proponują
niemal identyczne listy. Grzech pierwszy to bezinteresowna zawiść. Grzech drugi to
nieustanne oglądanie się wstecz i rozdrapywanie ran przeszłości. I grzech trzeci,
najciekawszy, to bolesne rozdarcie między przekonaniem o naszej wyższości i o tym, że
nam się od losu należy zadośćuczynienie za krzywdy, a poczuciem niższości wobec
narodów, które los potraktował łaskawiej.
Pracować tak jak Grecy i żyć tak jak Szwedzi byłoby może przyjemnie, ale na
dłuższą metę to się nie sprawdza. W Polsce udział pracujących w całości populacji w
wieku od 20 do 64 lat jest znacznie poniżej średniej unijnej. Niższy od naszego mają
Rumuni, Bułgarzy, Węgrzy, Chorwaci, Grecy, Hiszpanie, Włosi, Maltańczycy i
przejściowo - ze względu na głęboki kryzys - Irlandczycy. Przypominamy zatem bardziej
pod tym względem Europę Południową, a nie Centralną i Północną, do której standardów
aspirujemy.
*
W swoim domu w Kalifornii remontowałem łazienkę. Zatrudniłem ekipę polskiego
inżyniera z Kielc. Chciałem, aby skopiował to, co zrobił sąsiad - Szwed. Zrobimy
lepiej, szybciej i taniej , powiedział przy podpisywaniu kontraktu. Trwało trzy razy
dłużej, kosztowało dwa i pół raza więcej i chciał się ze mną procesować, twierdząc, że
dołożył do tego interesu. Nie sądzę, że dołożył, ale wierzę, że zarobił mniej, niż
przypuszczał. Dlaczego? Nie miał pojęcia o organizacji projektu. Zciągał ekipę
instalatorów, zanim ustawił ścianę. Malował, zanim przeprowadził kable, etc. Byliśmy
zawsze mistrzami improwizacji. Euro 2012 pokazało, że potrafimy świetnie
organizować, lecz to wciąż nie reguła. Bawić się wolę z Włochami albo Rosjanami, a
gdy przychodzi do organizowania dalekiej wyprawy, bardziej polegam na Duńczyku lub
Holendrze.
Podglądanie innych to nie sposób na Nobla z literatury ani na patent w farmacji, ale
to niezły sposób, aby nauczyć się, jak porządnie budować drogi i koleje, finansować
budownictwo czynszowe bądz wspierać innowacje.
Jeśli zaczniemy bardziej cenić porządek niż improwizację, pozbędziemy się odruchu
wymiotnego na samą myśl, żeby kogoś skopiować, spytać o radę albo skorzystać z
cudzych doświadczeń, nauczymy się cieszyć, a nie chorować z powodu sukcesu
blizniego, Polska roku 2040 mogłaby z grubsza wyglądać tak:
W 2040 roku będziemy mieli solidną infrastrukturę: dobrze utrzymane autostrady i
drogi, po których nie strach jezdzić. Trasa z Krakowa do Zakopanego zajmie niespełna
godzinę. Nasze koleje dorównają standardem kolejom niemieckim. Ponieważ wiedeńska
opera pozostanie lepsza niż warszawska, i samochodem, i pociągiem będzie tam można
dotrzeć z Krakowa w kilka godzin, jak sto lat temu, za Franciszka Józefa.
Z czego będziemy żyć? Co będziemy produkować?
Skoro nasi młodzi programiści regularnie wygrywają konkursy w Ameryce, to nie
dlatego, że kochają tam Kościuszkę i Pułaskiego, ale dlatego, że nasi są dobrzy. Jeśli nie
przegramy batalii o talenty i ci programiści nie wyjadą masowo z kraju, nie będziemy
wprawdzie Doliną Krzemową Europy - żaden kraj nią nie będzie, bo nie ma takiej
potrzeby ale staniemy się ważnym ośrodkiem produkcji oprogramowania i rozwiązań,
w których oprogramowanie będzie kluczowym elementem. Dobre pieniądze będziemy
zarabiać na produkcji czystej żywności. Nie podejmiemy produkcji własnego samochodu
osobowego, ale na krajowy rynek i na eksport będziemy produkować autobusy.
Zaczniemy się liczyć na europejskim rynku turystyki. Nie, nie ocieplimy Bałtyku ani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]