[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łatwiej, prawda?
- Przypomniałeś sobie.
- Tak. Zaraz po przebudzeniu.
Wpatrywali się w siebie, a odległość, która ich dzieliła, wydawała się ogromna. Dotąd miała
nad nim przewagę - teraz szanse się wyrównały.
- Myślałam ... że śpisz.
- Tego właśnie chciałem.
- Wiedziałeś, że zamierzam odejść?
- Uciekanie weszło ci w krew, co?
Twarz miała kredowobiałą w świetle kuchennej lampy.
Obronnym gestem tuliła Kevina do piersi. A może próbowała użyć dziecka jako tarczy
obronnej, gdyby chciał jej zadać fizyczny ból. Wściekły, rzeczywiście poczuł taką pokusę, ale
sięgnął tylko po rewolwer zostawiony na kuchennym stole i wsunął go za gumkę szortów, które
naciągnął, zanim wyszedł z sypialni.
- Co cię skłoniło do zostawienia mi broni?
- Pomyślałam, że możesz jej potrzebować.
- Niezwykle uprzejmie z twojej strony. - Podparłszy się na kuli, wyciągnął krzesło za stołu i
podsunął w jej stronę. -Siadaj.
- John, może byś mnie wysłuchał...
- Siadaj! - krzyknął.
Obserwując go podejrzliwie, podeszła do krzesła i szybko usiadła.
- Wszystko pamiętasz?
- Wszystko - powiedział. - Całe moje życie przed utratą pamięci i to, co się zdarzyło potem.
John McGrath. Drugie imię Leland, tak jak panieńskie nazwisko matki. Urodzony dwudziestego
trzeciego maja tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego drugiego roku w Raleigh, w Karolinie
Północnej.
Osiemnaście lat pózniej ukończyłem tam szkołę średnią. W siedemdziesiątym dziewiątym
zrobiłem doktorat z psychologi.
- Psychologi? Jesteś psychologiem? Zignorował jej pytanie.
- Moja praca doktorska dotyczyła syndromu opóznionej reakcji na stres i poprzedziły ją lata
praktyki w Bethesda. Dlatego właśnie zwrócił na mnie uwagę agent Jim Pepperdyne i
zwerbował do drużyn specjalnych. Często razem pracowaliśmy. Dwa lata temu odszedłem ze
stanowego biura FBI i zacząłem pracę w biurze szeryfa. - Po krótkiej, wymownej pauzie
oświadczył: - Zostałem uprowadzony dwunastego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
czwartego roku. Ale przecież to już wiesz, prawda?
- John, mogę to wyjaśnić.
- Jestem cholernie pewny, że możesz. I zrobisz to. Najpierw jednak zajmij się Kevinem.
Dziecko niepokoiło się. John nie chciał, by im cokolwiek przeszkadzało w rozmowie. A
jeszcze bardziej nie chciał, by maleństwu coś doskwierało.
- Ma mokro. Przewinę go. - Wstała, zamierzając przejść obok Johna, ale złapał ją za ramię.
- Niezła wymówka, ale to nie zagra. Przewiń go tutaj.
- Na kuchennym stole?
- Nie będziemy już więcej na nim jedli.
Rozwinęła kocyk i wyjęła mokrą pieluszkę. - Czyste mam w samochodzie.
- To idz po nie.
- Nie boisz się, że ucieknę? - spytała szyderczo.
- Nie bez Kevina. A on zostaje ze mną. Pośpiesz się.
Spojrzała najpierw na dziecko, potem na niego.
- Albo przyniesiesz te pieluszki z samochodu, albo Kevin będzie leżał golutki. Nie wygląda,
by mu to sprawiało jakąś różnicę, a mnie już na pewno żadnej.
Nie zamknęła za sobą drzwi od kuchni; pozwoliła, by zatrzasnęły się same.
Rozbudził się w momencie, gdy wstawała z łóżka. Czekał, aż zacznie realizować punkt numer
dwa swego planu, nieistotne zresztą jaki. Nie zdziwiło go oczywiście, że znowu próbuje uciec,
zaskoczyło natomiast, jak boleśnie on sam czuje się urażony. Był wściekły nie tylko dlatego, że
chciała odejść, ale i dlatego, że to go tak zraniło.
Nie powinien pozwalać sobie na osobiste odczucia, zaciemniające osąd sytuacji. Musi okazać
pragmatyczne, całkowicie pozbawione emocji, bezstronne, profesjonalne podejście. Na tym
polegała jego praca i złamał wszystkie reguły, począwszy od momentu, gdy nie zawiadamiając
nikogo powziął decyzję o pojechaniu objazdem, a skończywszy na tym, że dwie godziny temu
kochał się z powierzonym jego opiece świadkiem.
Wróciła z paczką pieluch i szybko przewinęła dziecko. Potem ułożyła sobie synka na
piersiach i usiadła z powrotem na krześle.
- Tak więc, szeryfie McGrath, zostałam osadzona w areszcie domowym, o chlebie i wodzie,
jak sądzę. - Nie dowcipkuj, Kendall. W nic tu nie gramy. To wcale nie jest zabawa.
Gdybyś mi nie ukradła kajdanek, przykułbym cię do tego krzesła. Pewnie zabrałaś mi je
wtedy, gdy uwalniałaś mnie od ciężaru rewolweru.
- Nie mogłam pozwolić, żebyś w szpitalu wymachiwał bronią, prawda?
- Pewnie nie. Wywołałoby to pytania, na które nie umiałabyś odpowiedzieć.
Więc uprościłaś całą historię. - Starałam się. - Kiedy zdecydowałaś się podawać mnie za
swojego męża? W karetce?
- Nie. Wtedy zupełnie nie wiedziałam, co im powiem. Ale kiedy lekarz w szpitalu zapytał,
kim jesteś, nagle nasunęła mi się odpowiedz. Całkiem wiarygodna. Noworodek, wspólna
podróż, odpowiadamy sobie wiekiem. - Wzruszyła ramionami, jakby podkreślając oczywistość
konieczności kłamstwa.
- No i ja nie mogłem tego zakwestionować.
- Właśnie. .
- Jako moja żona kontrolowałaś wszystko ...
- Takie było generalne założenie.
- Co im powiedziałaś o szeryf Fordham?
- %7łe jest twoją siostrą. - Hiszpanka ... ?
- Nie wiedzieli o tym.
- Ano tak, prawda. Nie mogli dotrzeć do samochodu z powodu powodzi.
- To też działało na moją korzyść.
- Ta ... wszystko szło po twojej myśli. Fajnie, że szeryf Fordham nie żyła, co?
- To ohydne, co mówisz! - krzyknęła.
- A nie żyła?
- Co takiego?
- Nie żyła, gdy auto osunęło się do wody?
Odwróciła głowę i zapatrzyła się w ścianę. Widział, że jest wściekła. W oczach miała łzy
złości, kiedy znów odwróciła do niego twarz.
- Pieprzę cię.
- Fakt - odpalił równie pogardliwym tonem. - Zdarzyło się parę razy. - Ich płonące oczy się
spotkały. - Pozwoliłaś, żeby Ruthie Fordham utonęła?
Milczała.
- Odpowiedz mi, do cholery! - wrzasnął. - Nie żyła, kiedy ...
- Tak! Tak! Zginęła w zderzeniu. Raport koronera z pewnością to potwierdzi.
Chciał jej wierzyć. Wydawało mu się, że mówi prawdę. Miał nadzieję, że mówi prawdę, ale z
profesjonalnego punktu widzenia nie dowierzał jej.
Cholernie dobrze umiała kłamać.
- Dlaczego nie zostawiłaś mnie w samochodzie, żebym się utopił? - spytał.
- Mogłaś spokojnie odejść. Minęłoby wiele dni, zanim odnaleziono by nasze ciała. O całe
mile w dół rzeki od miejsca wypadku. Sporo czasu upłynęłoby, nim by nas zidentyfikowano.
Miałabyś szansę zniknąć bez śladu. Dlaczego mnie wyciągnęłaś?
Oblizała kącik ust, w który spłynęła łza. Nie wyglądała już na rozzłoszczoną. W jej oczach
pojawiły się łzy żalu.
- Spałeś przy mnie, kochałeś się ze mną i pytasz, dlaczego uratowałam ci życie? Dlaczego
ratowałabym każde życie? Naprawdę myślisz, że jestem zdolna odejść i pozwolić, by ktoś rany
umarł? Nie znasz mnie na tyle?
- W ogóle cię nie znam. - Pochylił się ku niej. - Jesteś mi tak samo nieznajoma jak wtedy na
tym podwórku w Denver, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy w życiu.
Potrząsnęła głową, protestując przeciwko temu, co powiedział.
- Wymyśliłaś tyle kłamstw, ułożyłaś tyle historyjek, Kendall, że już nie wiem, co jest prawdą,
a co fikcją. - Kevin chce jeść.
- Co? - Gwałtownie odsunął się od niej. Dziecko szarpało przez bluzkę pierś Kendal1.
Zupełnie go to rozbroiło. - Och! No to go nakarm.
Nie tak dawno się z nią kochał. Pieścił jej ciało ustami, dłońmi. Mimo to nie był w stanie
patrzeć, jak odpina bluzkę i podaje głodnemu niemowlęciu pierś. Czuł się winy, niczym
klęczący koło konfesjonału nastolatek, doznający mimowolnej erekcji przy wyznawaniu grzechu
cudzołóstwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]