[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drżały. Płakała. Na ten widok serce ścisnęło mu się z bólu.
Chyba w życiu nie zrobił nic podlejszego. Nie zastanawiał się,
jak Tess to przyjmie, odruchowo podniósł ją z podłogi, przytulił
do siebie, kołysał delikatnie.
Początkowo zesztywniała, opierała się, ale po kilku
sekundach zmiękła, przywarła do niego. Ciągle płakała, choć już
nie tak gwałtownie.
- Przepraszam - mruknął. - Bardzo przepraszam.
Skinęła głową wtuloną w jego ramię.
- Ja też. Nie chciałam cię urazić, Jack, naprawdę.
- Wiem, wiem... - Gładził ją po włosach i starał się nie
myśleć, jak dobrze mieć ją w ramionach. Tak blisko. Miał
wrażenie, że Tess wypełniła szczelnie dotkliwą pustkę, którą
czuł od dawna. Uczucie ulgi przerażało, bo wiedział, że za
chwilę powróci pustka. Pustka, o której teraz nie zdoła
zapomnieć.
- Chodz - poprosił. - Zostaw na razie lodówkę. Usiądzmy.
Posłusznie poszła z nim do salonu. Usiedli na kanapie.
Powinien ją puścić, ale nie mógł się na to zdobyć, więc nadal
otaczał ją ramieniem. Ku jego zdumieniu, nie protestowała. Ba,
znowu oparła mu głowę na ramieniu.
173
- Nie wiem, co mnie ugryzło -zaczęła. Mówiła
niewyraznie, ale nie płakała już. - Zawsze sobie dokuczaliśmy,
ale nigdy nie byłam taka okropna, prawda?
- Oboje byliśmy okropni. Nasz sposób komunikowania się
jest do kitu, mówiąc krótko.
Westchnęła ciężko.
- Niestety.
- Ale do tej pory wiedzieliśmy, kiedy przestać. Teraz jest
inaczej.
- Dlaczego?
Spojrzał na nią i napotkał jej spojrzenie.
- Nie wiem - odparł szczerze. - Może przez to wszystko.
Najpierw martwiliśmy się o rodziców, potem huragan, dom
pełen obcych. Chyba jesteśmy zmęczeni.
- Może. - Zamknęła oczy i przysunęła się bliżej. - Czy
możemy dać sobie spokój do jutra?
- Tak. Poganiałem tylko dlatego, że nie mogę się
doczekać, kiedy powiem im, co o tym myślę. Ale do jutra
możemy poczekać...
Znowu westchnęła.
- Przepraszam, że nazwałam cię plażowym obibokiem.
- A co miałaś myśleć? Przecież nie chciałem powiedzieć,
czym się zajmuję. - Umilkł, czekając napytanie. Nie zadała go, a
on poczuł się jeszcze gorzej, że do tej pory trzymał to w
tajemnicy. Z westchnieniem przeczesał włosy palcami i podjął
decyzję.
- Pracuję dla rządu - powiedział w końcu. To ją
zainteresowało.
- Tak? A w jakim urzędzie?
- DEA.
- Więc czemu robisz z tego taki sekret... - Dopiero teraz
zaskoczyła. -Boże drogi! - Wyprostowała się, spojrzała na
niego. - Jesteś agentem.
- Zgadza się.
- Nie pracujesz za biurkiem.
174
- Raczej nie.
- Aha.
Czekał, nie wiedząc, jakiej reakcji się spodziewa. Złości?
Podziwu?
Obojętności? Nie, nie podziwu. Tess nie jest taka.
- Pracujesz w terenie? - zapytała w końcu.
- Tak. - Odpowiedział z wahaniem, w obawie, że od tego
zależy jej reakcja. - Więc nie mów nikomu, czym się zajmuję,
dobrze?
- Boże, skądże! To takie niebezpieczne!
Nagle złapała go za koszulkę.
- Nie możesz tego robić! - wyrzuciła z siebie gwałtownie.
- Czego? - Chyba czegoś nie rozumiał.
- Pracować w terenie.
- Mała, robię to od prawie piętnastu lat. Zamrugała
szybko. Niebieskie oczy były chyba jeszcze większe niż zwykle.
- Masz szczęście.
Wzruszył ramionami.
- Może.
- Wiesz, że tak. Agenci DEA ciągle giną. To wojna.
- Czasami - przyznał. Kiedy puści jego koszulę? - I
dlatego nikomu nie powiesz, prawda?
- A ten Ernesto? Wsadziłeś go za narkotyki? Boże, jak
mogłeś wpuścić go do domu? A gdyby cię zabił?
Jack zaczynał się poważnie zastanawiać, czy Tess nie ma
przypadkiem gorączki. Za bardzo się tym przejmuje.
Zdecydowanie za bardzo.
- Ernesto? Nie - zapewnił. - Miał szczęście, wsadziłem go
za posiadanie narkotyków. Dostał tylko po łapach w zamian za
informacje.
- Powiedziałeś, że poszedł siedzieć!
- Na krótko. Nie na tyle, żeby chciał spieprzyć sobie resztę
życia, mszcząc się na mnie. Zresztą, znam go. Tchórz do potęgi.
Bałby się nawet pomyśleć o zemście.
175
Nie puszczała jego koszulki, a nawet szarpnęła mocniej,
jakby chciała zwrócić jego uwagę.
- Nie możesz, Jack!
- Czego nie mogę?
- Dalej tak pracować. Mogliby cię zabić. Boże, czy ty nie
wiesz, jakie to niebezpieczne?
- Ee, no tak, ale... - plątał się, szukając odpowiedzi. -
Jestem w tym dobry, Tess. Lata praktyki.
- Praktyka nie powstrzyma kuli. Zbyt długo kusiłeś los.
Do licha, Jack, coś ci się może stać!
- To niewykluczone.
- Boże! - Puściła w końcu jego koszulę i zerwała się na
równe nogi. -Jesteś szalony.
Nie oponował, choć jego zdaniem to ona była szalona. On,
jakby nie było, pracuje w swoim fachu już od dawna.
- Nie mogę uwierzyć... - Urwała, spojrzała w bok, po
chwili znowu podniosła na niego wzrok. - To dlatego mama
mówi, że kiedyś zapłacisz za ciągłe ryzyko.
- Naprawdę tak mówi? Teraz rozumiem, czemu miałaś o
mnie złe zdanie. Gapiła się na niego.
- Ale ty naprawdę ryzykujesz!
- Nie tak bardzo.
- Doprawdy? - Oparła ręce na biodrach. - A jak bardzo?
Określ to, proszę. Nie tak, że kiedyś przyjdzie ci za to zapłacić?
- Jezu, Tess, to moja praca. Jestem w tym dobry.
Cholernie dobry.
- Cóż.. - Głęboko zaczerpnęła tchu. - Chyba tak. Jeszcze
żyjesz.
- No właśnie.
- Ale - pogroziła mu palcem - ciągle ryzykujesz.
- Co ty o tym możesz wiedzieć? Siedzisz za biurkiem.
- Coś wiem. Przez pewien czas umawiałam się z agentem
FBI.
Uniósł brew.
176
- A co FBI ma z tym wspólnego? Zresztą, chyba sobie ze
mnie żartujesz. Ty? Umawiałaś się?
Złapała poduszkę z kanapy i cisnęła w niego.
- Owszem - odparła wyniośle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl