[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Musa nie pytał, tylko pracował najszybciej, jak mógł.
John sprawdził wszystkie poprzeczki. śadna się nie poruszała. Pot spływał mu po czole, więc przewiązał
sobie przepaskę nad brwiami.
- Będziemy potrzebowali czegoś miękkiego do podło\enia pułkownikowi pod plecy - powiedział i poszedł
znów miedzy drzewa. Naciął kilka obfitych gałęzi cedru, pokrył nimi nosze i zawlókł je na polanę.
Wycie silników wyraznie się zbli\yło.
- Ta drabina za długi być trochę - rzekł Musa, wskazując na oba końce. - Niewygodny. Ciąć krócej. My
ciągle móc nieść twój przyjaciel.
- Gdybyśmy mieli obaj nieść nosze, nie wynieślibyśmy się stąd wystarczająco szybko.
- My obaj nie nieść nosze?
- Zgadza się.
- Jak...
Rambo podbiegł do swego konia, odwiązał go i podprowadził do noszy. Potem naciął no\em siodło po obu
stronach. Podniósł nosze i wsunął dłu\sze końce w wycięcia w siodle, wyciął jeszcze dwie szczeliny i
dopchnął nosze. Końce drągów wysunęły się przez nowe nacięcia, a wtedy Rambo przywiązał oba uchwyty
noszy do siodła.
Zmigłowce znowu podeszły wy\ej w górę. Klekot ich karabinów nabierał coraz większej siły.
- Musa, idz i wyjrzyj na śmigłowce. Policz sekundy od błysków karabinów maszynowych do odgłosu
strzałów.
- Ale...
- Nie pytaj! Idz!
Musa odbiegł z rezygnacją, a Rambo pognał do jaskini.
81
- I jak, Michelle, gotowy?
- Szwy nie krwawią, serce bije słabo, ale równo. Ciśnienie niskie, ale mogłoby być du\o gorzej.
- Dobra. Wez go za nogi.
Złapał pułkownika pod pachy i razem wynieśli go ostro\nie na słońce. Poło\ył go delikatnie na noszach.
Ugięły się, ale wytrzymały.
Trautman jęknął.
- Przepraszam, pułkowniku. Nie chciałbym panu przeszkadzać, ale musimy uniknąć pewnych
rozgniewanych gości.
Powieki Trautmana drgnęły.
- John?
- Tak, to ja. - Rambo przerzucił linę przez pierś pułkownika i przywiązał go do noszy. Rozło\ył łuk i
pozostałe jeszcze strzały, i wło\ył je do zamocowanych u pasa pokrowców. Potem wsunął swój karabino-
granatnik pod linę na noszach.
- Co ty robisz w Bragg?
- To nie jest Fort Bragg, pułkowniku. To... Niech pan spróbuje się zdrzemnąć.
Odwrócił się na dzwięk kroków Musy.
- Karabin błyskać. Pięć sekund, ja słyszeć strzał.
- Dzwięk leci z szybkością ponad półtora kilometra na sekundę. Są niecałe osiem kilometrów stąd. Poświęcą
trochę czasu na to latanie w tę i z powrotem, będą chcieli mieć pewność, \e zajrzeli w ka\dą dziurę. Ale
ciągle będą się zbli\ać. Ile czasu... - Przerwał mu wybuch gdzieś u podnó\a gór.
Pod wpływem gwałtownego przypływu adrenaliny Rambo złapał le\ący na ziemi koniec noszy. Z przodu
potrzebował metr dwadzieścia wolnej od poprzeczek przestrzeni, \eby nosze mogły swobodnie objąć boki
konia. Ale drugi koniec był przeznaczony dla niego, wystarczyło więc pół metra luzu.
Ugiął kolana, zacisnął dłonie na drewnie i podniósł nosze. Mięśnie nóg, pleców, rąk i ramion zadygotały w
proteście, ale zdołał się wyprostować. Połączona waga Trautmana i gałęzi, z których zrobił nosze,
maltretowała wymęczone palce. Mięśnie bolały. Zcięgna piekły.
- Musa, prowadz konia. Idz tak szybko, jak zdołasz. Michelle, wsiadaj na konia Musy i jedz za nami.
Wypieprzajmy stąd wreszcie!
Podą\ając wzdłu\ stoku, po chwili znikali ju\ między drzewami, ścigani wcią\ głośniejszym rykiem
śmigłowców.
CZZ DZIEWITA
Rozdział 1
Mimo zawiązanej na czole przepaski, oczy Johna zalewał pot. Nosze przesłaniały widok na szlak. Rambo
potknął się o niewidoczną przeszkodę i omal nie upuścił noszy. Przestraszony, szybko poprawił chwyt.
Musa obejrzał się na niego ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Prowadz dalej! - zawołał w odpowiedzi na nie wypowiedziane pytanie John.
Jadąca za nim konno Michelle miała bardzo zatroskany głos.
- Musisz być osłabiony po oddaniu krwi. Nie spałeś. Mało jadłeś. Zostałeś ranny w czasie ataku na fortecę.
Są granice. Twoje ciało nie wytrzyma ju\ więcej.
- Wytrzyma tyle, ile będzie musiało - warknął Rambo, zaciskając palce na drągach, bo zaczęli się wspinać na
bardziej stromy odcinek zalesionego stoku.
- Wykończysz się?
- Nie mam wyboru, do cholery!
Głowa le\ącego przed nim, nieprzytomnego Trautmana podskakiwała za ka\dym szarpnięciem noszy.
Rambo skupił się na stabilnym trzymaniu drągów.
- Dlaczego nie zawiesisz tego końca noszy na moim koniu? - spytała Michelle.
- Ju\ jeden koń to za wielkie ryzyko. Co będzie, jeśli poniosą?
- Mo\na je trzymać tak krótko, \e nie poniosą.
- I tak nic z tego nie będzie. Gdyby dwa konie niosły nosze, byłoby bardzo trudno skręcać, klucząc między
drzewami. Trudno byłoby nimi manewrować. Zamiast pomóc, spowalniałyby nas.
Dotarli na szczyt stoku. Do tej pory szli w kierunku południowym, jak szczep Khalida. Ale tutaj Rambo
spostrzegł na gliniastej ziemi ślady wielu końskich kopyt, prowadzące w lewo, na wschód, do pokrytych
śniegiem gór. To tu więc Mosaed zszedł ze szlaku Khalida i zaczął prowadzić swych ludzi do Pakistanu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]