[ Pobierz całość w formacie PDF ]
albo pałał do niego ogromną nienawiścią z jakichś
powodów osobistych.
Dlaczego ten starzec tak mnie nienawidzi?
zastanawiał się Barth. Przecież nawet go nie znam.
Uznał, że stary nienawidził go, bo Barth był tłusty i
miękki, podczas gdy starzec żylasty i kościsty, a na
jego twarzy odcisnęły się lata spędzone pod palącym
słońcem. Jednak nienawiść starego ani trochę nie
zmalała, gdy tłuszcz Bartha stopił się w znoju i palącym
słońcu kartofliska.
Usłyszał świst i poczuł piekącą smugę na plecach.
Chwilę potem przeszył mu mięśnie potworny ból. Zbyt
długo odpoczywał. Stary człowiek przyszedł do niego z
batem.
Starzec milczał. Uniósł jedynie bat, gotów zadać
kolejne uderzenie. Barth podniósł z ziemi motykę,
zamierzając wrócić do pracy. Pomyślał, jak setki razy
przedtem, że motyka ma taki sam zasięg jak bat.
Jednak, jak setki razy przedtem, spojrzał w oczy starca
i powstrzymało go to, co w nich ujrzał, choć to, co
ujrzał, było zupełnie niepojęte. Nie potrafił oddać
starcowi. Mógł jedynie znosić swój los.
Bat nie spadł ponownie na jego plecy. Zamiast tego
Barth i starzec znowu spojrzeli sobie w oczy. Słońce
piekło go w ranę na grzbiecie. Słyszał bzyczenie much.
Nawet nie próbował ich odganiać.
Wreszcie starzec przerwał ciszę:
H powiedział. Barth milczał. Czekał.
Przyszli po ciebie. Zaczynasz pierwszą pracę.
Pierwsza praca. Dopiero po pewnej chwili Barth
zrozumiał, co to znaczy. Koniec z ziemniakami. Koniec
z piekącym słońcem. Koniec ze starcem i jego batem.
Koniec samotności, a w każdym razie nudy.
Bogu dzięki powiedział. Poczuł suchość w
gardle.
Idz się umyć nakazał starzec.
Barth odniósł motykę do szopy. Przypomniał sobie,
jak ciężka wydała mu się pierwszego dnia, gdy przybył
na pole. Mdlał po dziesięciu minutach spędzonych na
słońcu. Jednak doprowadzano go do przytomności, a
stary człowiek mówił:
Odnieś motykę.
Odnosił więc ciężką motykę i czuł się jak Chrystus
dzwigający krzyż. Wkrótce inni odeszli i został sam ze
starym człowiekiem, lecz związany z motyką rytuał
trwał nadal. W szopie starzec zabierał motykę i
zamykał ją w komórce, żeby Barth nie mógł dostać się
do niej w nocy i zabić go.
Weszli do domu, gdzie Barth umył się, sycząc z
bólu, a starzec polał mu plecy piekącym płynem do
odkażania. Barth dawno już zapomniał o istnieniu
środków przeciwbólowych. Stary nigdy ich nie
stosował.
Czyste rzeczy. Kilka minut oczekiwania. Helikopter.
Z helikoptera wyszedł młody człowiek o wyglądzie
biznesmena, na pierwszy rzut oka bardzo znajomy,
choć Barth nie wiedział, dlaczego. Przypominał
wszystkich młodych ludzi interesu, z którymi Barth miał
w życiu do czynienia. Młody człowiek zbliżył się do
niego.
H? zapytał z uśmiechem.
Barth skinął głową. To było jedyne imię, jakim się do
niego zwracano.
Jest dla ciebie zajęcie.
Jakie? spytał Barth.
Młody człowiek nie odpowiedział.
Powiedzą ci w swoim czasie wyszeptał starzec.
A wtedy pożałujesz, że nie jesteś na kartoflisku.
Będziesz się modlił, żeby znowu pleć kartofle.
Jednak Barth w to wątpił. W ciągu dwóch lat
spędzonych na polu nie zaznał ani chwili przyjemności.
Nie widywał żadnych kobiet i na ogół był zbyt
zmęczony, żeby myśleć o przyjemnościach. Ciągle
tylko ogromny ból, praca ponad siły i samotność. Teraz
miał to wszystko zostawić. Wszystko wydawało się
lepsze od kartofliska. Dosłownie wszystko.
Jednak twoje zadanie dodał starzec nie będzie
gorsze od tego, które mnie wyznaczono.
Barth chciał zapytać, co mu wyznaczono, lecz ton
głosu starca nie zachęcał do zadawania pytań. Poza
tym, biorąc pod uwagę ich dotychczasowe stosunki,
takie pytanie nie było niczym uzasadnione. Wobec tego
obaj milczeli, a młody mężczyzna pomógł wysiąść z
helikoptera jakiemuś człowiekowi. Pasażerem był
niezmiernie tłusty, zupełnie nagi mężczyzna, o ciele
białym jak obrany kartofel. Sprawiał wrażenie
przerażonego. Stary człowiek podszedł do niego
zdecydowanym krokiem.
Witaj, I powiedział.
Nazywam się Barth odparł otyły mężczyzna z
rozdrażnieniem w głosie.
Starzec zdzielił go w twarz tak mocno, że grubasowi
pękła warga i spłynęła krwią.
I powtórzył. Nazywasz się I.
Grubas żałośnie skinął głową, lecz Barth H nie
miał dla niego litości. Tym razem dwa lata. Tylko dwa
lata i znowu doprowadził się do takiego stanu. Barth
trochę jeszcze pamiętał, jak bardzo był kiedyś dumy,
że zrobił z siebie górę sadła. Teraz jednak czuł jedynie
pogardę. Chciał podejść do grubasa i wrzasnąć mu
prosto w twarz:
Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego znowu to
zrobiłeś?!
Ale wykonałby tylko gest bez znaczenia. Dla I, tak
jak dla H, to był pierwszy raz, pierwsza zdrada. W jego
pamięci nie zapisały się poprzednie.
Starzec wetknął motykę w dłoń grubasa i zagnał go
na pole. Z helikoptera wysiedli jeszcze dwaj młodzi
mężczyzni. Barth wiedział, co teraz zrobią, wyobrażał
sobie, jak przez kilka dni pomagają grubasowi, aż w
końcu ten zrozumie beznadziejność swego położenia i
bezsensowność wszelkich prób biernego oporu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]