[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdrowy, a mój umysł bez problemu przyswajał wiedzę.
37
Skazani na zagładę
-9-
1 WRZEZNIA 1939
Oby moja głowa zamieniła się
w wodę, a moje oczy w zródło łez,
abym dniem i nocą mógł opłakiwać
pobitych córki mojego ludu!
Księga Jeremiasza 8:23
DZIEC 1 WRZEZNIA 1939 ROKU W WARSZAWIE z pozoru nie różnił się od innych. Mieliśmy
tego lata prawdziwą złotą polską jesień było ciepło i słonecznie, powietrze było świeże i
rześkie. W ostatnich dniach doświadczyłem wyjątkowej bliskości Boga w modlitwie i
szczególnego błogosławieństwa w służbie nauczania moich czterech młodszych przyjaciół.
Miałem przywilej oglądać ich duchowy wzrost i moje serce przepełniała radość.
Nagle zawyły syreny, a ludzie w popłochu zaczęli szukać schronienia. Inni, którzy tak, jak ja
sądzili, że to tylko kolejny sprawdzian urządzeń alarmowych, spokojnie zajmowali się dalej
swoimi sprawami. Idąc w kierunku dzielnicy żydowskiej mijałem właśnie park Krasińskiego,
gdy zaczęły spadać pierwsze bomby. Schowałem się w bramie jednego z pobliskich domów i
szczęśliwie przeczekałem nalot. Kiedy na chwilę odwołano alarm, wróciłem na Ogrodową.
Wkrótce przekonaliśmy się, że wojna jest rzeczywistością. Pan Sendyk, szef naszej misji,
włączył radio i usłyszeliśmy ponure wieści. Po chwili przyszedł jeszcze jeden znajomy i w
trójkę zaczęliśmy rozważać naszą sytuację. Jeśli opuścimy Warszawę, to dokąd pójdziemy?
Poszliśmy na targ, żeby zaopatrzyć się w żywność, ale prawie wszystko było już wykupione.
Bombardowania nasilały się z każdym dniem. Musieliśmy wstawać przed świtem, żeby zająć
miejsce w kolejce do piekarni, ale tylko raz udało nam się kupić bochenek chleba. Nasze wątłe
zapasy wkrótce zniknęły. Sieć elektryczna i gazowa zostały uszkodzone, podobnie było z
wodociągiem i kanalizacją. Podczas krótkich przerw w bombardowaniach wychodziliśmy na
ulicę, żeby poszukać jakiegoś zabitego konia i zdobyć w ten sposób trochę mięsa.
Ryzykowaliśmy życiem, przynosząc do domu wiadro wody, zaczerpniętej z Wisły lub kawałki
drewna z ruin sąsiednich domów.
W mieście odczuwało się ogromne napięcie. Naród polski został upokorzony i tak, jak każdy
inny, poszukiwał teraz kozła ofiarnego. Sąsiedzi z naszej czynszówki zaczęli narzekać: Tacy
młodzi, silni mężczyzni siedzą tu jak tchórze, zamiast przyłączyć się do ochotników broniących
miasta. Obawialiśmy się ich i wiedzieliśmy, że powinniśmy zgłosić się jako ochotnicy. Nie
mieliśmy już żywności i przez całą dobę żyliśmy w ciągłym strachu przed kolejnym
bombardowaniem.
Trzech z nas, w wieku dziewiętnastu i dwudziestu lat, poszło do punktu poborowego.
Dostaliśmy mundury i karabiny, a pewien protestancki duchowny odebrał od nas przysięgę.
38
Skazani na zagładę
Otrzymaliśmy także dokumenty potwierdzające, że należymy do Ochotniczego Batalionu
Obrońców Warszawy. Szkolenie było szybkie i bardzo pobieżne. Jakiś oficer przyszedł do nas
na kilka minut i pokazał, jak używać karabinu i rzucać granatem w taki sposób, żeby nie
wybuchł nam w rękach. Co kilka minut musieliśmy chować się do schronu, bo Niemcy śledzili
każdy nasz ruch.
Powiedziałem oficerowi o moich przekonaniach i o tym, że wolałbym wykonywać takie
zadania, które nie wiązałyby się z koniecznością zabijania ludzi. Od tej pory moje obowiązki
polegały na opiece nad końmi i wozem, którym jezdziłem pod gradem pocisków, dostarczając
prowiant żołnierzom walczącym na linii frontu. Próbowałem także wyciągać, co się dało z
płonących sklepów i zawozić do magazynu. W jakiś cudowny sposób udało mi się uniknąć
poważnych zranień, a konie nie połamały nóg na ulicach podziurawionych jak sito w wyniku
nieustających bombardowań. Słowa z Psalmu 91 stały się dla mnie tak prawdziwe, jak nigdy
dotąd:
Kto mieszka pod osłoną Najwyższego,
Kto przebywa w cieniu Wszechmocnego,
Ten mówi do Pana: Ucieczko moja i twierdzo moja,
Boże mój, któremu ufam.
Bo On wybawi cię z sidła ptasznika
I od zgubnej zarazy.
Piórami swymi okryje cię.
I pod skrzydłami jego znajdziesz schronienie.
Wierność jego jest tarczą i puklerzem.
Nie ulękniesz się strachu nocnego
Ani strzały lecącej za dnia,
Ani zarazy, która grasuje w ciemności,
Ani moru, który poraża w południe.
Chociaż padnie u boku twego tysiąc,
A dziesięć tysięcy po prawicy twojej,
Ciebie to jednak nie dotknie.
Owszem, na własne oczy ujrzysz
I będziesz oglądał odpłatę na bezbożnych.
Dlatego, że Pan jest ucieczką twoją,
Najwyższego zaś uczyniłeś ostoją swoją,
Nie dosięgnie cię nic złego
I plaga nie zbliży się do namiotu twego,
Albowiem aniołom swoim polecił,
Aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich.
Na rękach nosić cię będą,
Byś nie uraził o kamień nogi swojej.
Będziesz stąpał po lwie i po żmii,
39
Skazani na zagładę
Lwiątko i potwora rozdepczesz.
Ponieważ mnie umiłował, wyratuję go,
Wywyższę go, bo zna imię moje.
Wzywać mnie będzie, a Ja go wysłucham,
Będę z nim w niedoli,
Wyrwę go i czcią obdarzę,
Długim życiem nasycę go
I ukażę mu zbawienie moje.
Pewnego smutnego dnia strzelanina ustała i stało się jasne, że Warszawa została zdobyta.
Otrzymaliśmy od naszego dowództwa po kilka puszek z żywnością, cywilne ubrania, trochę
pieniędzy i wróciliśmy do domów. Mój kolega Jonasz Kukawka i ja wyszliśmy z bitwy o
Warszawę cali i zdrowi. Tylko jeden człowiek z naszej grupy został ranny i trafił do niewoli, ale
gdy tylko wyzdrowiał, Niemcy wypuścili go na wolność razem z innymi żołnierzami
narodowości żydowskiej.
Uznali, że nie jesteśmy godni zostać jeńcami wojennymi.
Pózniej zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie był to jedyny powód darowania wolności naszym
rodakom. Hitlerowcy zrobili to, żeby nie pogwałcić Konwencji Genewskiej zabraniającej
zabijania jeńców wojennych, gdy przyjdzie czas na wymordowanie %7łydów. Co za perfidia! Ale
póki co, byliśmy szczęśliwi z powrotu do domu.
W mieście nie miałem już nic do roboty. Okazało się, że moje rzeczy pozostawione w misji
zostały sprzedane. Przyjaciele musieli bardzo głodować i pewnie nabrali przekonania, że
zginąłem. Nasz pastor, pan Fester, przeprowadził się do mieszkania w budynku misji po
zniszczeniu swojego domu przez bomby. Przedyskutowałem z nim moją sytuację i poprosiłem
o świadectwo chrztu, które mogło okazać się pomocne. Zdecydowałem, że wyjadę z
głodującego miasta i udam się na wieś, gdzie będę mógł mieszkać i zarabiać na życie.
Udałem się na północ, z biegiem Wisły, by dotrzeć w okolice Płocka. Było tam kilka wiosek
zamieszkałych w części przez protestantów. Kiedyś pracowałem w jednym z tamtejszych
gospodarstw, a w czasie wojny jezdziłem tam z prowiantem dla żołnierzy. Wydawało mi się, że
to będzie dobre miejsce schronienia na czas okupacji.
Spakowałem cały dobytek do jednego plecaka i wyruszyłem w drogę, w nadziei odnalezienia
ludzi, wśród których otrzymałbym fizyczne i duchowe wsparcie. Przejście przez płonącą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]