[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przodkowie stają się podobni duchom& A przecież byli tacy sami jak my, tyle że my specjalnie
wymyśliliśmy wodociągi i kanalizację, wysypiska i spalarnie śmieci, żeby ukryć przed archeologami
z przyszłości, którzy będą badać nasze losy, prawdę o naszym życiu pełnokrwistą, ale nieładną.
Na szczęście dalej, w miarę jak zagłębialiśmy się w jaskinię, powietrze stawało się coraz
czyściejsze i chłodniejsze. Szliśmy szerokim, ale wciąż zwężającym się korytarzem był bardziej
niski niż wąski i w krótkim czasie dotarliśmy do miejsca, gdzie znowu się rozszerzał. Tam,
zapalone przez majora i żołnierzy silne latarki oświetliły żałosną sypialnię dzikich sterty
wysuszonej trawy i strzępki skór, pełniące rolę pościeli. Tylko jedno z łóżek wyglądało nieco
lepiej leżało na nim kilka skór, widocznie tam odpoczywał wódz plemienia.
Tutaj także czuć było zapach mieszkańców potu, niemytych ciał, resztek jedzenia.
Zatrzymaliśmy się w tym pomieszczeniu major przeszukał je starannie w nadziei na znalezienie
śladów pobytu dyrektora Matura.
Z sypialni dzikich w głąb jaskini prowadziły kolejne dwa przejścia bardzo niskie,
nieprzyjemne.
Major rozejrzał się w poszukiwaniu ochotnika, który zbadałby dalszą drogę i jego wzrok spoczął
na malutkim żołnierzyku, który cały się zjeżył, przeklinając swój los.
Major rozkazał mu sprawdzić prawe przejście. %7łołnierz westchnął, poprawił automat i
oświetlając sobie drogę latarką nachylił się i ruszył przed siebie. Znikł.
Wszyscy schyliliśmy się, zaglądając do przejścia i starając się po ruchu plamy światła zgadnąć,
jak idzie żołnierzowi.
Jak tam? zawołał do niego major.
Idę! odpowiedział żołnierz.
Wydawało mi się, że z każdą chwilą jego ruchy robią się coraz wolniejsze i niezborne.
I jakby w odpowiedzi na moje podejrzenia, ze środka dobiegł głos:
Dalej nie ma przejścia!
Rozejrzyj się dobrze nakazał major, stając na czworakach, żeby lepiej widzieć.
Przysięgam, dalej jest zasypane.
Kumtaton nie czekał na powrót żołnierzyka, tylko wstał i zwrócił się do drugiego żołnierza,
nakazując mu sprawdzić następne przejście.
Tym razem żołnierz zaszedł tak daleko, że straciliśmy go z oczu, a potem, w oddali, błysnęło
światełko wracającej latarki i rozległ się głos:
Chodzcie tutaj! Tu jest dużo miejsca!
Pośpiesznie udaliśmy się do ciasnego i, jak nam się wydawało, niekończącego się przejścia.
Dopiero po długiej podróży, schyleni bo tylko tak dało się przecisnąć i odchylając głowy, by
nie pokaleczyć się o ostre stalaktyty zwisające z sufitu, dotarliśmy do kolejnego pomieszczenia.
Było w nim chłodno, powietrze było czyste i nieruchome. Cicho szumiała woda u naszych stóp
płynął maleńki strumyczek i znikał gdzieś wśród kamieni.
Major nakazał nam nie rozchodzić się, żeby nikt z nas nie wpadł do jakiejś szczeliny albo dołu.
Wszyscy zapaliliśmy latarki i dlatego w podziemnej jaskini nagle zapanowała świąteczna atmosfera
liczne promienie światła przecinały się jak reflektory na festynie, odbijały się od zwisających nad
głowami stalaktytów, od oszlifowanych przez czas i wodę występów na ścianach& Na ten widok
wszystkich opanowała radość, głośno przekrzykiwaliśmy się i śmialiśmy. Pamiętam, jak żołnierzyk
wyłamał ze ściany duży, sześcienny, złoty kryształ i spytał majora co to takiego, a gdy ten
odpowiedział piryt , rozczarowany, ale nie do końca przekonany żołnierzyk schował kryształ do
kieszeni.
Pamiętam, jak Anita Kraszewska w powolnym tańcu poruszała się między stojącymi gęsto
słupami, podtrzymującymi sufit tej sali, a promień latarki tańczył przed nią. Profesor Manguczok
powoli i metodycznie obchodził salę po obwodzie, a ja doradzałem mu, by uważał i nie skręcił
przypadkiem do jakiejś niebezpiecznej odnogi korytarza.
Ojej, coś znalazłam! powiedziała Anita, ale nie zdążyłem do niej podejść, bo profesor
Manguczok zwrócił moją uwagę na złowieszczy w tych okolicznościach przedmiot tuż pod ścianą,
rzucone jak niepotrzebna szmata, walało się dhoti ten sam bawełniany odpowiednik spodni, który
noszą hindusi i w którym po raz ostatni widzieliśmy Matura. Wezwani przez profesora wszyscy
zebraliśmy się wokół tego przedmiotu. Major Kumtaton ostrożnie podniósł dhoti z kamienia i
powiedział:
Nie sądzę, by Hindusi często tu przychodzili. Wszyscy zgodzili się z nim. Chociaż mógł to być
oczywiście zbieg okoliczności. Na świecie zdarzają się różne rzeczy!
Kontynuowaliśmy poszukiwania i niedługo potem żołnierzyk znalazł jeden sandał dyrektora.
Natchnieni znaleziskiem, a jednocześnie poważnie zaniepokojeni tym, co mogło oznaczać
przecież ludzie albo zdejmują ubranie przed snem i kąpielą, albo tracą je razem z życiem
kontynuowaliśmy przeszukanie jaskini, ale po niedługim czasie musieliśmy przyznać, że tylko
sprawiała wrażenie dużej, ze względu na wypełniające ją stalaktyty, stalagmity i słupy powstałe z
połączenia obu tych formacji geologicznych. Po jakichś piętnastu minutach opuściliśmy jaskinię.
Staliśmy pod kamiennym nawisem, mrużąc oczy od słonecznego światła. Nie mieliśmy odwagi
wyjść na zalany słońcem placyk. Patrzyłem na majora, który z obrzydzeniem jak żabę trzymał
fragmenty odzieży zaginionego dyrektora Matura. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Anity, żeby
zapytać jej jak się czuje i wtedy odkryłem, że nie ma jej z nami.
Obok mnie stał major Tilwi Kumtaton, profesor Manguczok i dwóch żołnierzy.
Mniej więcej w tej samej chwili podobna myśl przyszła do głowy majorowi, który zapytał:
A gdzie jest Polka?
Z tym pytaniem zwrócił się do mnie, przy czym pytał surowym tonem, jakbym schował Anitę w
kieszeni.
Nie mam pojęcia! powiedziałem zdecydowanie. Ale za tą odpowiedzią krył się mój
szczery niepokój. Co jeszcze mogło się zdarzyć?
Trudno mi jest teraz przypomnieć sobie, jak długo i uparcie szukaliśmy Anity. Nie mogę mówić o
uczuciach pozostałych, ale ja byłem wprost zrozpaczony, serce krwawiło mi z rozpaczy. Sama,
bezradna, przyzwyczajona do życia w mieście dziewczyna znajduje się& Może ona też wpadła w
ręce dzikich? Ale gdzie? Kiedy?
Trzykrotnie wracaliśmy do wewnętrznego pomieszczenia i przeszukiwaliśmy je, obeszliśmy
wszystkie krzaki wokół jaskini, schodziliśmy nad rzekę w nadziei, że znajdziemy jakieś ślady Anity.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]