[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ponura i Johnny zacząłby wreszcie cieszyć się otaczającą
ich przyrodą, gdyby przez cały czas nie męczyła go myśl,
że jest to ostatnie spotkanie z Lacy i że czas, jaki im
pozostał, upływa z przerażającą szybkością.
Lacy siedziała sztywno na kocu, który rozłożyła na
trawie. Nie patrzyła w stronę Johnny'ego. Udawała, że
obserwuje chłopców grających w piłkę. Niebieskie, poły­
skujące w promieniach słońca bezkresne wody zatoki
przecinały pływające po niej żaglówki. Johnny przy­
glądał się Lacy. W milczeniu jadła kanapki, które z sobą
przywiozła, i piła kawę. Potem wstała, żeby wyprostować
nogi. Odeszła kawałek, pomagając jakiemuś dziecku
uporać się z latawcem. Po jakimś czasie, bardziej rozluź­
niona, wróciła na koc.
- Uwielbiam to miasto - stwierdziła. Podniosła wzrok
i obserwowała ciemne chmury gromadzące się na niebie.
- Przed laty było mi tu źle. Chciałam wyjechać. Teraz już
87
Serce tłukło mu się w piersi jak
88
SZALEŃSTWO LACY
wiem, że byłam wówczas znacznie szczęśliwsza niż
w późniejszym życiu.
- Ja też - powiedział Johnny dość ostrym tonem.
Był szczęśliwy z Lacy. Aż do chwili rozstania,
uzmysłowił sobie.
Nie musiał tego mówić. Świetnie wiedziała, co miał na
myśli.
Znów zapadło milczenie.
Późne popołudniowe słońce stało już nisko na niebie.
Na ziemię padały długie cienie.
Lacy podniosła się z koca.
Johnny zobaczył, że lekko zadrżała. Było jej chłod­
no. Zdjął skórzaną kurtkę i narzucił jej na plecy. Przez
krótką chwilę trzymał Lacy w objęciach. Poczuł przy­
pływ pożądania.
oszalałe.
Nie zdołał się opanować. Po chwili jego wargi spoczę­
ły na ustach Lacy. Objął ją mocno ramieniem.
I tak trwali, rozkoszując się chwilą.
Pierwsza oprzytomniała Lacy. Wyrwała się z objęć
Johnny'ego i zaczęła biec w stronę samochodu.
- Chyba... chyba obejrzeliśmy w tej okolicy wszystkie
najładniejsze miejsca - powiedziała, nie patrząc na
Johnny'ego, kiedy dogonił ją na parkingu i otworzył przed
nią drzwi wozu. - To był wspaniały dzień. Zapamiętam
go... Na zawsze.
Po krótkim czasie znaleźli się znów na szosie. Słońce
zakryła ogromna czarna chmura.
- Masz rację. Było przyjemnie. Ale się skończyło
- cierpkim tonem podsumował Johnny.
- Miłe chwile zawsze mają swój kres. Szczególnie te,
które przeżywałam.
- Mogę powiedzieć to samo o sobie - warknął.
Znikło światło słońca. Wokół wszystko stało się szare
89
i bezbarwne. Pogorszyły się też nastroje pasażerów
samochodu.
Johnny pogrążył się w ponurych rozmyślaniach.
Lacy prowadziła samochód w milczeniu. Jechali
w stronę sanatorium.
- Masz jeszcze jakieś życzenia? - zapytała zmęczo­
nym głosem. - Chcesz jeszcze coś obejrzeć?
- Tak. Chcę.
Na twarzy Lacy odbiło się zaniepokojenie.
- Co? - spytała drżącymi wargami, nie odrywając
wzroku od szosy. Wiedziała już, co Johnny ma na myśli.
- Naszą dawną dzielnicę.
- Och, nie! - wyrwało się Lacy.
- Czyżby ten pomysł ci się nie podobał? Jeśli tak, to po
co w ogóle mnie pytałaś, czy chcę jeszcze coś obejrzeć?
- W żadnym razie nie powinniśmy jechać tam. To
niebezpieczna dzielnica. Gdy dotrzemy na miejsce, zrobi
się już ciemno.
- Niebezpieczna? Dla kogo? - padło pytanie.
Nie odpowiedziała.
- Mała, przecież tam się wychowaliśmy. Oboje. Aha,
już wiem, o co ci chodzi. Chcesz wymazać z pamięci
dawne czasy.
- Nie - odparła niepewnym głosem. - Muszę uważać,
żeby nikt nie ukradł ani nie zdemolował samochodu Joshui.
- Nie martw się. Nic złego się nie stanie. Przecież w tej
dzielnicy pracuje Honey. Uczy w lokalnej szkole. Joshua
jeździ po nią prawie codziennie. Wszyscy znają ten wóz
i nikt go nie ruszy.
- Ale... - Zdesperowana Lacy zagryzła dolną wargę.
- Przestań wreszcie protestować. - Johnny pochylił się
w jej stronę i schwycił za kierownicę. Tak silnie szarpnął
ją w lewo, że samochód, jadąc na dwóch kołach,
w wariackim tempie zmienił kierunek jazdy.
SZALEŃSTWO LACY
SZALEŃSTWO LACY
O mało nie zderzyli się z autobusem.
Rozzłoszczony kierowca włączył klakson.
- Jak mogłeś, Johnny! - wykrzyknęła przerażona
Lacy.
- Przestań się ze mną kłócić. Trafisz sama czy mam
wskazać ci drogę?
- Wiem, jak jechać - odparła. Zacisnęła kurczowo
palce na kierownicy.
Johnny cofnął rękę i odruchowo spojrzał za siebie.
Zobaczył, jak nieduży niebieski samochód robi identycz­
ny, niebezpieczny manewr,
Zbieg okoliczności? Być może. A jeśli nie?
Kiedy minęli jakieś dziesięć przecznic, nieznacznym
ruchem tak ustawił boczne lusterko od strony pasażera, że
mógł obserwować, co dzieje się z tyłu. Niebieski samo­
chód nadal jechał za nimi, trzymając się w sporej, lecz
stałej odległości. Kiedy skręcili, tamten kierowca zrobił
to samo.
A więc ktoś ich śledzi! Johnny zaklął pod nosem.
Rzucił okiem na Lacy. Na szczęście niczego nie zauważy­
ła i nadal spokojnie prowadziła wóz.
Zapadał zmierzch, gdy dotarli na miejsce. Niewiele się
tu zmieniło. Zamiast barów z roznegliżowanymi dziew­
czynami pojawiły się sklepy. Domy, w których niegdyś
mieszkali, były okropnie zdewastowane.
- Zatrzymaj się - powiedział nagle Johnny.
90
- Po co?
- Chcę wysiąść. Mam ochotę na mały spacerek
naszym dawnym, pamiętnym szlakiem...
- Johnny, nie... - słabym głosem zaprotestowała Lacy.
- Co to? Jakieś opory? Czyżbym znów usiłował
złamać jedną z tych twoich cholernych zasad? - zapytał
ze złością.
- Nie chciałam tu przyjeżdżać.
SZALEŃSTWO LACY
91
- To wypuść mnie z wozu i spływaj.
- Nie mogę odjechać bez ciebie.
- To twój problem, mała. Nie mój - odparł brutalnie.
Lacy zatrzymała samochód przed domem, w którym
niegdyś mieszkała. Nawet na niego nie popatrzyła. Obok
samochodu kręcili się jacyś chłopcy. Grali w piłkę.
Zamknęła oczy i oparła czoło na dłoniach.
Do diabła, dlaczego tak bardzo się nad nią znęcam?
zastanawiał się Johnny. Przy okazji torturował także
siebie. Zacisnął mocno pięści, lecz po chwili rozwarł
dłonie. Wyciągnął rękę i położył na ramieniu Lacy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl