[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pernika jeszcze wtedy tu nie dotarły. - Matt objął Mo
ramieniem. - Dochodzi czwarta. Obserwuj, co się będzie
działo, kiedy wybije tę godzinę.
Mo wpatrywała się w zegar szeroko otwartymi oczami
dziecka, które znalazło się na pokazie czarodziejskich
sztuczek. Na dźwięk dzwonka rozwarły się drzwi i poja-
wiły się w nich drewniane statuetki. Szkielet wyobrażają-
cy śmierć pociągał za dzwon. Powyżej kroczyło dwunastu
apostołów. Piał kogut. Wszystkie figury poruszały się
w zaprogramowanym, mechanicznym tańcu.
- Kojarzy mi się to z moralitetem - powiedziała Mo.
- Śmierć ostrzega, że wszystko ma swój kres, a kogut
symbolizuje życie. Inne postaci przypominają o tym, że
czas płynie nieubłaganie.
- Chyba masz rację. Powiadają, że mistrzowi, który
wykonał ten zegar, zazdrośni radni miasta wyłupili oczy,
by nie mógł już dla nikogo wykonać podobnego arcy-
dzieła.
- Nie ma co! W tamtych czasach nieźle umiano zapo-
biegać konkurencji!
Matt zachichotał.
- Mistrz przed śmiercią zdążył jeszcze się zemścić. Tak
skutecznie uszkodził zegarowy mechanizm, że zegar za-
milkł na długo. Dopiero po osiemdziesięciu latach udało
się go naprawić.
Mo kątem oka dostrzegła jakiegoś wysokiego, chudego
mężczyznę, który zbliżał się do nich zdecydowanym kro-
kiem. Na jego twarzy malował się taki smutek, jakby
dźwigał na barkach nieszczęścia całego globu.
- Państwo Viningowie? - spytał głębokim basem. -
Nazywam się Janusz Kapek. Będę robił państwu zdjęcia.
Mo uznała, że takim głosem informuje się kogoś o na-
głej śmierci najbliższych. Pan Kapek sfotografował ich na
tle kilkunastu budowli. Kiedy poprosił, by ustawili się do
zdjęcia mającego ilustrować „szczęście młodej pary", Mo
objęła Matta w pasie.
- Czy wiesz, że to pierwsze takie zdjęcie od czasu,
kiedy... kiedy spędziliśmy razem noc?
- Wiem. Postarajmy się zatem, by było świetne.
Mo zarzuciła mu ręce na szyję i dotknęła ustami jego
warg. Odpowiedział natychmiast na tę pieszczotę z dzi-
kim, niepohamowanym zapamiętaniem. Całowali się, za-
pominając o całym świecie.
Jakiś gwizd przerwał ich pocałunek. Oszołomiona Mo
rozejrzała się dokoła, nie bardzo wiedząc, gdzie się znaj-
duje. Z płonącymi policzkami popatrzyła na fotografa
i uśmiechnęła się niepewnie.
- Świetne zdjęcia. Dziękuję państwu bardzo.
Kiedy Janusz Kapek oddalił się, Mo zerknęła na Matta.
Znała go już na tyle dobrze, by wyczuć, że coś jest nie
w porządku. W jego pocałunku nie było radości, lecz głę-
boka, bolesna desperacja, jakby za wszelką cenę próbował
wyrzucić z siebie jakieś dręczące go uczucia.
- Co się z tobą dzieje, Matt? - spytała z troską.
- Nic takiego. Pomyślałem tylko, że byłoby cudownie,
gdyby kobieta i mężczyzna umieli na zawsze trwać w ta-
kiej euforii, jakiej zaznaliśmy w Wenecji. Ale to przecież
niemożliwe. Temperatura uczuć musi kiedyś opaść. Za-
wsze tak się dzieje.
Czyżby Matt dawał jej do zrozumienia, że ich baśń się
kończy? Mo postanowiła nie zwracać uwagi na jego sło-
wa. Mógł je wypowiedzieć pod wpływem chwili, bez
głębszego zastanowienia. Ona sama nie była gotowa co-
kolwiek kończyć.
- Wiesz, co najlepiej poprawia nastrój? - zapytała
z przekornym uśmiechem. - Słodycze.
Siedzieli w kawiarni „Europa" przy kawie i ciastkach
z kremem. Wystrój lokalu nie zmienił się od początków
jego istnienia, czyli od roku tysiąc dziewięćset dwunaste-
go. Atmosferę gasnącej świetności znakomicie podkreślał
pamiętający lepsze czasy kwartet smyczkowy, przygry-
wający na niewielkiej scenie usytuowanej w rogu ka-
wiarni.
- Czuję się jak bohaterka jednego z tych czarno-bia-
łych filmów - zauważyła Mo - w których znudzone panie
w obcisłych sukniach, z platynowymi włosami ułożonymi
w fale oraz równie znudzeni panowie w smokingach prze-
siadują w podobnych jak ten lokalach i pustym wzrokiem
omiatają ściany. Tyle że ja nawet nie mam obcisłej sukni,
a ty nie jesteś ubrany w smoking.
- Nie wziąłem go ze sobą.
- Ale na pewno masz smoking. I założę się, że wyglą-
dasz w nim wspaniale. - Mo potrząsnęła głową. - Chyba
jesteś pierwszym mężczyzną, jakiego znam, który posiada
smoking.
- Ściśle mówiąc, dwa.
- Na Boga, dlaczego aż tyle?
- Miałem taki kaprys. Nie umiałem się zdecydować,
który bardziej mi odpowiada, więc kupiłem oba. W ten
sposób uczciłem podpisanie kontraktu na prowadzenie ra-
diowego programu.
- Dziwny sposób świętowania takich okazji. - Mo
wzruszyła ramionami.
- A co ty byś zrobiła w podobnej sytuacji?
Mo zastanowiła się przez chwilę.
- Kupiłabym prezenty całej rodzinie i znajomym. So-
bie zaś nowy samochód albo przynajmniej używany w le-
pszym stanie niż mój, który nadaje się już tylko do muze-
um. Co jeszcze? No jasne, wybrałabym się na wycieczkę
do Europy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]