[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokoił.
Jechał jednak i jechał, a %7ładrina wciąż nie było
widać; las ciągnął się bez końca. Władimir z prz-
erażeniem ujrzał, że zajechał do nieznajomego la-
su. i Ogarnęła go rozpacz. Popędził konia; biedne
zwierzę pobiegło kłusem, lecz wkrótce zaczęło iść
wolniej, a po kwadransie, pomimo wysiłków
nieszczęsnego Władimira, znowu wlokło się stę-
pa.
Zwolna drzewa zaczęły rzednąć i Władimir
wyjechał z lasu; %7ładrina nie było widać. Było już
zapewne koło północy. Azy trysnęły mu z oczu;
ruszył na oślep. Zamieć ścichła, chmury zaczęły
się rozpraszać, przed Władimirem leżała równina
101/220
zasłana białym falistym dywanem. Noc była dość
jasna. Ujrzał w pobliżu wioskę składającą się z
czterech czy pięciu zagród. Władimir skierował się
ku niej. Przy pierwszej zaraz chacie wyskoczył z
sań, podbiegł do okna i zaczął stukać. Po kilku
minutach uniosła się drewniana okiennica i
wyjrzał starzec z siwą brodą. Czego potrzeba?
Czy daleko stąd do %7ładrina? Czy do %7ładrina
daleko? Tak, tak! Daleko? Niedaleko, będzie
jakie dziesięć wiorst. Na tę odpowiedz Władimir
chwycił się za włosy i zastygł bez ruchu, jak
człowiek, który otrzymał wyrok śmierci.
A skądeś ty? mówił dalej starzec.
Władimir nie był w stanie odpowiadać na pytania.
Czy możesz mi, starcze rzekł dostać koni
do %7ładrina? Jakie tam u nas konie
odpowiedział chłop. A czy nie mogę dostać
choć przewodnika? Zapłacę, ile zechce.
Zaczekaj odparł starzec opuszczając okiennicę
przyślę ci syna, on cię odprowadzi. Władimir
zaczął czekać. Nie minęła jednak minuta, gdy
znów zapukał. Okiennica uniosła się, ukazała się
broda. Czego chcesz? Jak tam twój syn?
Zaraz wyjdzie, buty wkłada. Może przemarzłeś?
Wejdz, ogrzejesz się. Dziękuję, przyślij jak na-
jprędzej syna.
102/220
Wrota zaskrzypiały; wyszedł parobek z
drągiem i poszedł naprzód to wskazując, to znów
wyszukując zasypaną zwałami śniegu drogę.
Która godzina? zapytał go Władimir. A już
wkrótce będzie świtać odrzekł parobek.
Władimir nie wyrzekł ani słowa więcej.
Piały już koguty i rozwidniło się, gdy dotarli
do %7ładrina. Cerkiew była zamknięta. Władimir za-
płacił przewodnikowi i pojechał do popa. Na
podgórzu, nie było jego trójki. Cóż za wieść go
oczekiwała!
Wróćmy jednak do dobrych właścicieli Nien-
aradowa i popatrzmy, co się u nich dzieje.;
A no nic.
Starzy obudzili się i wyszli do bawialni.
Gawryła Gawryłowicz nosił szlafmycę i bajową
kurtkę, Praskowia Pietrowna watowany szlafrok.
Podano samowar i Gawryła Gawryłowicz posłał do
Marii Gawryłójwny dziewczynę z zapytaniem jak
się czuje i jak spała. Dziewczyna wróciła oznajmi-
ając, że panienka spała zle, że teraz czuje się lep-
iej i że zaraz przyjdzie do bawialni. Rzeczywiście
drzwi się otworzyły i Maria Gawryłowna podeszła
przywitać się z tatusiem i mamusią.
Jak tam twoja głowa, Masza? zapytał
Gawryła Gawryłowicz. Lepiej, tatusiu
103/220
odpowiedziała Masza. Na pewno,. Masza, wczo-
raj zaczadziałaś rzekła Praskowia Pietrowna.
Być może, mamusiu odpowiedziała Masza.
Dzień minął pomyślnie, ale w nocy Masza za-
chorowała. Posłano do miasta po lekarza. Przy-
jechał pod wieczór i zastał chorą w malignie. Zjaw-
iła się silna gorączka i nieszczęśliwa chora przez
dwa tygodnie walczyła ze śmiercią.
Nikt w domu nie wiedział o planowanej
ucieczce. Listy, które uprzednio napisała, zostały
spalone; pokojówka nie mówiła nic nikomu w
obawie przed gniewem państwa. Pop,
dymisjonowany podchorąży, wąsaty geometra i
mały ułan byli skromni, i to nie bez przyczyny.
Stangret Tereszka nigdy niepotrzebnie z niczym
się nie wygadał, nawet po pijanemu. W ten sposób
przeszło pół tuzina spiskowców zachowało tajem-
nicę. Ale Maria Gawryłowna sama bez ustanku
wyznawała swą tajemnicę w malignie. Jednakże
słowa jej były tak nieprawdopodobne, że matka,
która nie odstępowała od jej łoża, zdołała zrozu-
mieć z nich tylko to, że córka jej była śmiertelnie
zakochana we Władimirze Nikołajewiczu, i że za-
pewne miłość ta była przyczyną choroby.
Praskowia Pietrowna naradzała się z mężem i z
niektórymi sąsiadami i wszyscy wreszcie
jednogłośnie doszli do wniosku, że widać tak już
104/220
było pisane Marii Gawryłownie, że nie człowiek
rządzi losem, ale los człowiekiem, że bieda nie
hańbi, że wychodzi się za mąż nie za majątek,
ale za człowieka i temu podobne. Przypowiastki
moralne bywają zadziwiająco pożyteczne w tych
wypadkach, gdy sami niewiele możemy
powiedzieć na swoje usprawiedliwienie.
Tymczasem panna zaczęła przychodzić do
zdrowia. Władimir już od dawna nie zjawiał się
w domu Gawryły Gawryłowicza. Odstraszało go
przyjęcie, jakiego zwykle doznawał. Postanowiono
posłać po niego i oznajmić mu niezwykle szczęśli-
wą wiadomość: zgodę na małżeństwo. Lecz jakież
było zdumienie dziedziców Nienaradowa, gdy w
odpowiedzi na swoje zaproszenie otrzymali od
Władimira na wpół zwariowany Ust! Oświadczył w
nim, że noga jego nie stanie nigdy w ich domu
i prosił, aby zapomniano o nieszczęśliwym, dla
którego jedynie śmierć może być wybawieniem.
Po kilku dniach przyszła wiadomość, że Władimir
zaciągnął się do wojska. Działo się to w 1812
roku.
Długo nie śmieli powiedzieć o tym powraca-
jącej do zdrowia Maszy, która nigdy zresztą nie
wspominała o Władimirze. Po kilku miesiącach,
gdy znalazła jego nazwisko w spisie tych, którzy
się odznaczyli i zostali ciężko ranni pod
105/220
Borodinem, padła zemdlona i rodzice obawiali się
powrotu gorączki. Jednakże, dzięki Bogu,
skończyło się na omdleniu.
Nawiedził ją inny z kolei smutek: zmarł
Gawryła Gawryłowicz, pozostawiając jej w dziedz-
ictwie cały majątek. Spadek jednak nie pocieszył
jej; szczerze dzieliła ból z biedną Praskowią Pi-
etrowną, przysięgała, że nigdy się z nią nie rozs-
tanie; obie opuściły Nienaradowo, miejsce smut-
nych wspomnień, i zamieszkały w majątku ***-
skim.
Zalotnicy krążyli i tu wokoło miłej i bogatej
panny, lecz ona nikomu nie dawała nawet cienia
nadziei. Matka niekiedy namawiała ją, aby
wybrała sobie towarzysza życia; Maria Gawryłow-
na kręciła tylko głową i wpadała w zamyślenie.
Władimira nie było już na świecie: umarł w
Moskwie tuż przed wejściem Francuzów. Pamięć
o nim wydawała się być dla Maszy święta; w
każdym razie skrzętnie przechowywała wszystko,
co go przypominało: książki, które niegdyś
przeczytał, jego rysunki, nuty i przepisane dla niej
własnoręcznie wiersze. Sąsiedzi, dowiedziawszy
się o wszystkim, podziwiali jej stałość i z cieka-
wością oczekiwali bohatera, który by wreszcie za-
triumfował nad smutną wiernością tej dziewiczej
Artemidy.
106/220
Tymczasem wojna została chwalebnie zakońc-
zona. Nasze pułki wracały z zagranicy. Lud biegł
im na spotkanie. Muzyka grała zdobyte pieśni:
Vive Henri Quatre, walce tyrolskie i arie z Gio-
condy. Oficerowie, którzy poszli na wojnę prawie
jako wyrostki, powracali teraz obwieszeni krzyża-
mi, zmężniali w atmosferze walk. %7łołnierze we-
soło rozmawiali, co chwila wtrącając słowa
niemieckie i francuskie. Niezapomniane to czasy!
Czasy sławy i zachwytu! Jak mocno biły serca
rosyjskie na dzwięk wyrazu Ojczyzna! Jak słodkie
były łzy powitania! Jak zgodnie łączyliśmy uczucie
dumy narodowej z miłością do panującego! A dla
niego . cóż to była za chwila!
Kobiety, rosyjskie kobiety, były wówczas
niezrównane. Znikł gdzieś ich zwykły chłód. Zach-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]