[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem. Różnica między Chance'em Walkerem a innymi mężczyznami,
z którymi się do tej pory stykała, była taka, jak między tygrysem w dżun
gli a tygrysem w ogrodzie zoologicznym w Los Angeles: oba należały
do tego samego gatunku, lecz miały zupełnie innego rodzaju doświad
czenie i refleks.
Reba patrzyła w płomienie, starając się uporządkować zagmatwa
ne myśli. Wokół panowała cisza, słychać było tylko stłumiony trzask
ognia i szept wiatru w zaroślach. Nagle uświadomiła sobie, że słońce
zaszło, a Chance gdzieś zniknął.
-Chance!
Z otaczającej ją ciemności nie dobiegał żaden dzwięk.
Reba wstała i rozejrzała się dookoła. W zasięgu wzroku nie było ni
kogo. Podeszła do wylotuCesarzowej Chin. Wejście było zupełnie czarne.
- Chance?! - zawołała.
Cisza, nawet echo nie odpowiedziało.
Reba powróciła do ogniska, przestraszona brakiem towarzystwa
i światła. Płomienie tańczyły i skakały w niemym pozdrowieniu. Od
blaski ognia ślizgały się po lufie strzelby. Reba popatrzyła na niąprze-
ciÄ…gle.
Cisza wokół ogniska była niczym ciemne wody przypływu, ogar
niała ją i groziła zalaniem. Reba przykucnęła przy ogniu ze strzelbą
w zasięgu ręki. W myślach powtarzała wszystkie czynności, których
- 86
nauczył ją Chancc: odbezpieczanie, przeładowywanie i ładowanie
broni. Kiedy znalazła się sama w sercu ciemności, zaczęła traktować
strzelbę jak sprzymierzeńca, a nie jak wroga. Nie zawołała ponownie
Chance'a. Dzwięk głosu, rozbrzmiewający w tej pustce, był bardziej
przerażający niż sama cisza. Wstała zniecierpliwiona. Siedzenie i roz
myślanie nie było w jej stylu. Zbyt dużo zastanawiała się po rozwo
dzie. Podeszła do przenośnej lodówki i dzięki pozostawionej przez
Chance'a latarce zbadała jej zawartość. Chance naładował lodówkę
taką ilością jedzenia, która mogła starczyć na kilka posiłków. Reba
wyjęła klopsiki jagnięce, pomidory, grzyby i sałatę. Nie miała zbyt du
żego doświadczenia w gotowaniu na biwakach, ale w domu miała grill.
Ruszt nad ogniskiem nie mógł się specjalnie różnić.
W kartonie znalazła ryż i ziemniaki oraz mąkę, sól, cukier i inne
sypkie produkty. W innym kartonie znajdowały się: mydło, ręczniki
i naczynia. Doszła do wniosku, że jej umiejętności kulinarne mogą
się okazać niewystarczające do ugotowania ryżu na ognisku. Jednak
ugotowanie ziemniaków to zupełnie inna sprawa. Pogrzebała w kar
tonie z naczyniami, odnalazła mały rondelek i napełniła go wodą
z dwudziestolitrowego kanistra, który Chance zostawił obok przenoś
nej lodówki.
- Nie idzie mi to tak zgrabnie jak jemu - mruknęła do siebie i spoj
rzała z dezaprobatą na wodę, którą zalała sobie buty i spodnie - ale nie
jestem też taka silna jak on. - Roześmiała się krótko.
Umyła ręce w zagłębieniu w skale, gdzie była chłodna woda i za
brała się do przygotowywania obiadu. Wkrótce ziemniaki zaczęły się
gotować, sałata była umyta i osuszona, pomidory i grzyby pokrojone
na plasterki. Nie dysponowała, oczywiście, niczym tak wyszukanym
jak salaterka. Jednak równie dobrze mogła posłużyć się drugim ron-
delkiem. Między garnkami i rondlami odkryła butelkę cabernet sauvi-
gnon. Nie odnalazła jeszcze korkociągu, lecz nie wątpiła, że Chance
pomyślał o wszystkim.
Była zajęta przeszukiwaniem trzeciego kartonu, gdy wyczuła za
plecami czyjąś obecność. Błyskawicznie uskoczyła w bok i chwyciła
za strzelbę. W następnej sekundzie rozpoznała Chance'a.
- Co ja robię? - Reba spojrzała z konsternacją na trzymaną w rę
kach broń.
- Właśnie to, co powinnaś - odparł Chance spokojnie. - Nie chcia
łem cię przestraszyć. Następnym razem zrobię więcej hałasu - dodał.
- 87-
-Więcej hałasu?- prychnęła- Nie zrobiłeś najmniejszego hała
su. - Odstawiła strzelbę i powróciła do przeszukiwania kartonu, ręce
jej się trzęsły. - Byłeś w kopalni?
- Nie, tylko się rozglądałem.
- I ?
- Naprzeciwko kopalni jest zródełko ukryte w zagrodzie dla koni.
Wokół jest mnóstwo śladów rysi i szopów. Podkradają się tam też kró
liki. Jelenie wychodzą z ukrycia, aby się najeść. Na graniach pokazują
się kojoty. Zbliża się pełnia księżyca.
Reba złapała się za głowę i zaczęła śmiać. Chance obserwował ją
z uniesionymi brwiami, w niemym pytaniu.
- Zostaję tu zupełnie sama, śmiertelnie przerażona, wyobrażam so
bie wszystkie najstraszniejsze rzeczy, które mogły ci się przytrafić, a ty
wracasz i wszystko wyglądatakjak w filmie Disneya. -Potrząsnęła gło
wą, śmiejąc się z siebie, choć serce kołatało jej w piersi jak szalone.
- Powiedziałem ci, że się na chwilę oddalę.
- Nie usłyszałam.
- Wiem. O czym tak intensywnie myślałaś?
Odwróciła się i spojrzała na niego, a w jej oczach zamigotało świa
tło ognia.
- O wielu rzeczach - szepnęła.
Chance czekał, lecz Reba powiedziała tylko:
- Mam nadzieję, że lubisz gotowane ziemniaki do klopsików. Nie
mogłam znalezć żadnego sosu do sałatek ani korkociągu.
Chance wyjął z kieszeni scyzoryk, otworzył korkociąg i wyjął z kar
tonu butelkę cabernet sauvignon. Kilka szybkich obrotów, pociągnię
cie i korek odskoczył miękko.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci picie wina z kubków - po
wiedział.
- Będę zachwycona, niezależnie od naczynia, z którego przyjdzie
mi pić. Nie spodziewałam się, że w menu będzie cabernet.
- Nie sądziłaś, że jestem tak cywilizowany.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]