[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bliżej i delikatnie wziął ją za ramię. - Dianne, może naprawdę
przez te parę dni wszystko u ciebie było w najlepszym porządku.
Ale ja jestem wrakiem człowieka.
- Naprawdę? - Miała uczucie, że za chwilę utonie w jego oczach.
A kiedy się uśmiechnął, ledwo powstrzymała łzy.
- W życiu nie spotkałem bardziej upartej kobiety.
- Jestem okropna. - Zarumieniła się. - Wiem.
- Może... - spojrzał z nadzieją - może usiądziemy gdzieś i
porozmawiamy?
- To... to chyba dobry pomysł. - W tej chwili niewielu rzeczy
potrafiłaby mu odmówić. Do tej pory nie wiedziała, co począć ze
sobą i całą sytuacją. Teraz odpowiedz stawała się jasna.
- Może powinnaś uprzedzić Jasona i Jill?
- A tak, rzeczywiście. - Jak mogła zapomnieć o własnych
dzieciach? Ruszyła do budynku.
Steve zatrzymał ją, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nie martw się. Już to załatwiłem. Nawiasem mówiąc,
dzwoniłem też do twojej matki. Już jedzie do ciebie. Przygotuje
dzieciakom kolację - przerwał na moment. - Miałem nadzieję, że
przyjmiesz moje zaproszenie. Podobno U Walkera" podają
doskonałą morską sałatkę.
Jeśli przyjmie jego zaproszenie? Miała ochotę się rozpłakać.
Steve Creighton był najsłodszym, najlepszym,
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. A przy tym
patrzył na nią tak, jakby to on miał powody, by uważać się za
szczęściarza.
Bez trudu otworzył zamek w drzwiach jej samochodu.
- Kupię ci magnetyczny breloczek do kluczy. Będziesz mogła
trzymać zapasowy komplet pod zderzakiem i w przyszłości
unikniesz takich przypadków.
- Kupisz?
- Tak. W przeciwnym razie ciągle będę się o ciebie martwił.
Nikt nigdy się o nią nie martwił, z wyjątkiem najbliższej rodziny.
Zawsze sama dawała sobie radę. Cieknące rury, zgubione czeki,
nieszczelny dach - nic nie zdołało jej pokonać. Nawet Jack nie
potrafił. Ale wystarczył jeden uśmiech Steve'a, a zmieniła się w
istny kłębek nerwów. Zamrugała, by usunąć łzy spod powiek, i
zaczęła mu dziękować. Słowa pędziły jedno za drugim.
- Dianne!
Przerwała i przygryzła wargę.
- Tak?
- Albo natychmiast pójdziemy do restauracji
i porozmawiamy spokojnie, albo pocałuję cię od razu, na
parkingu.
Mimo wszystko zdołała się uśmiechnąć.
- Nie pierwszy raz.
- Nie. Ale wątpię, żeby jeden pocałunek mi wystarczył.
Spuściła wzrok. Mnie chyba także nie, pomyślała.
- Spotkamy się w restauracji.
Droga zajęła nie więcej niż pięć minut. Jechał za nią przez miasto
i zaparkował tuż obok. W restauracji zajęli stolik przy oknie z
widokiem na zatokę Sinclair.
- Chciałbym opowiedzieć ci pewną historię -oświadczył Steve,
gdy Dianne otworzyła menu.
- Dobrze - zgodziła się. Rozmowa była ważniejsza niż decyzja, co
zamówić.
- To historia o kobiecie, która dwa miesiące temu, w Centrum
Kultury, zwróciła na siebie uwagę pewnego mężczyzny.
Dianne podniosła szklankę wody, upiła trochę. Ich oczy spotkały
się.
- Mów dalej.
- Ta dama nie zdawała sobie sprawy z pewnych faktów...
- Na przykład?
- Przede wszystkim wyraznie nie wiedziała, jak bardzo jest
atrakcyjna i jak podziwia ją ten człowiek. Robił wszystko, niemal
stawał na głowie, by zwrócić jej uwagę. Bez skutku.
- A co konkretnie robił?
- Zjawiał się tam w tych samych porach, co ona, dzwigał
ciężary... i znakomicie wyglądał w koszulce i spodenkach.
- A dlaczego nie próbował powiedzieć o tym... tej kobiecie?
Steve parsknął.
- Widzisz, przyzwyczajony był do kobiet, które chętnie darzyły
go względami. Ignorując go, ta osoba poważnie naruszyła jego
dumę. Potem się rozzłościł. A w końcu przyszło mu do głowy, że
ona nie lekceważy go świadomie. Po prostu go nie zauważa.
- Mam wrażenie, że ten mężczyzna był dość zarozumiały.
- Nie mogę odmówić ci słuszności.
- Nie? - zdziwiła się Dianne.
- Uznał, że w morzu jest całe mnóstwo ryb i wcale nie potrzebuje
ślicznej rozwódki z dwójką dzieci... popytał wśród znajomych,
więc tyle już o niej wiedział.
Dianne wygładziła na kolanach lnianą serwetkę.
- I co dalej?
- Pewnego wieczoru siedział w swoim biurze. To był pracowity
dzień, jeden z ludzi zachorował, więc nasz bohater całe
popołudnie spędził za kierownicą. Marzył o domu i gorącej
kąpieli. Wtedy zadzwonił telefon. Odebrała nocna telefonistka.
To był autoklub. Okazało się, że pewna dama zatrzasnęła
kluczyki w wozie, na parkingu obok Centrum Kultury. Ktoś
musiał jej pomóc.
- I postanowiłeś sam jechać? To znaczy, ten mężczyzna
postanowił.
- Właśnie tak. Chociaż w najśmielszych snach nie przewidział, że
ona praktycznie rzuci mu się
w ramiona. I to nie dlatego, że otworzył jej samochód. Po prostu
rozpaczliwie potrzebowała kogoś, kto by ją zabrał na bankiet w
dniu św. Walentego.
- Ten fragment o padaniu ci w ramiona jest odrobinę przesadzony
- z poczucia obowiązku zaznaczyła Dianne.
- Może i tak, ale po raz pierwszy w życiu otrzymał propozycję
zapłaty za randkę. I to najzabawniejsza część tej historyjki. Przez
całe tygodnie usiłował zainteresować sobą tę kobietę, za-
imponować jej dzwiganiem morderczych ciężarów. Miał
wrażenie, że wszystkie kobiety w mieście patrzą na niego z
zachwytem. Z wyjątkiem tej jednej, która się liczyła.
- Czy pomyślałeś kiedyś, że pewnie z tego powodu wydała mu się
tak atrakcyjna? Ignorowała go, więc uznał to za rodzaj wyzwania.
- Tak, zastanawiał się nad tym. Ale kiedy ją poznał i pocałował,
od razu zrozumiał, że instynkt go nie zawiódł. Musiał pokochać
tę kobietę.
- I co? - głos Dianne był tylko chrapliwym szeptem.
- To druga część historii.
- Druga? - nie zrozumiała Dianne.
- Po tytułem: i żyli długo i szczęśliwie". Dianne otarła serwetką
łzy, które nagle stanęły
jej w oczach.
- Nie mógł o tym wiedzieć.
Steve błysnął swym cudownym, beztroskim uśmiechem
wagabundy - uśmiechem, który nieodmiennie poprawiał jej
nastrój.
- Błąd. Wiedział już od dawna. Musiał ją tylko do tego
przekonać.
Dianne pociągnęła nosem.
- Mam dziwne przeczucie, że ta kobieta nie potrafiła od razu
rozpoznać księcia, którego spotkała na drodze. Przez większą
część życia musiała się zadowolić opieką nad żabą.
- A teraz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]