[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niezależnie od tego, jak głęboki jest dół, w który się spada, kiedyś w końcu trzeba sięgnąć dna.
Dno Joanny przybrało postać kleszcza. Nagle dotarło do niej, że żyjąc w formie przetrwalnikowej,
wcale nie była poczwarką motyla, lecz kleszczem, czekającym na swoją ofiarę, którą wyczuła bez-
błędnie, skoczyła na niego całą siłą wygłodzonej duszy, wpiła się w niego, wgryzła całą głową, nie
dawała mu się od siebie uwolnić i piła go, karmiła się nim, zapychała nim ssącą dziurę, syciła swój
zgłodniały odwłok, wypełniała się nim, bo oprócz niego nic nie miała na świecie, nie szkodzi, że
był nieszczęśliwy, nie szkodzi, bo dzięki niemu ona rosła, napełniała swój nienasycony brzuch,
pęczniała, wmawiając sobie i jemu, że jest motylem, choć on dobrze wiedział, że nie jest, ale nie
umiał się przed nią obronić, więc pożerała go kawałek po kawałku, a teraz będzie go trawić i trawić
do końca, do ostatniego wspomnienia, do wspomnienia wspomnienia, do wyblakłego śladu, który
już nie boli.
Joanna myśli o sobie ze wstrętem, chciałaby się strzepnąć z obrzydzeniem, chciałaby się strzą-
snąć i rozdeptać, spuścić w kiblu, spalić w ogniu świecy, rozpuścić w kwasie solnym, drapie odnó-
żami twardą ziemię, przegryza mocne sploty darni, na samym dnie wykopuje dół, by się pogrzebać.
Od tygodnia nie wstaje z barłogu, nie chce niczego, tylko zetrzeć siebie z powierzchni ziemi.
Wybacz mi, że byłam prosi, choć wie, że tego nie sposób wybaczyć.
94
W końcu budzi się z odrętwienia, musi wyjść po papierosy, zwleka się z trudem, w przedpokoju
miga sobie w lustrze, o Boże, nie dziwi się jemu, nie dziwi się nikomu, niczemu się nie dziwi, musi
kupić papierosy, przemyka się jak pod ostrzałem, na plecach czuje oddech wroga, nie podnosi
oczu, pewnie na każdym dachu snajper, dopada kiosku, szybki odwrót, zamyka drzwi, opiera się o
nie plecami, z trudem łapie oddech.
Jak kleszcz na ciepło poruszającego się ciała, tak ona zareagowała na te oczy, w których do-
strzegła bezbronność, na ten pokój, z którego nie mógł przez tyle lat znalezć wyjścia, na swoją
zgubę opowiedział jej o nim pierwszego wieczoru, kto inny w pierwszy wieczór by to opowiadał?
Siedzi na wersalce i ogląda je uważnie jedna, druga, trzecia, wszystkie gotowe, patrzą na nie-
go niewinnie lub śmiało, uśmiechają się zachęcająco, są nagie lub półnagie, nogi szeroko rozłożone
lub wypięta pupa, znów przewraca kartkę, następna i jeszcze jedna, i jeszcze jedna, nabite ciało,
prowokacyjna poza, tak, ta podoba mu się najbardziej, rozpina spodnie, bierze go do ręki, jest
twardy i gorący, patrzy na nią i wykonuje szybkie ruchy, niemal czuje ją przy sobie, słyszy jej od-
dech, jej szept, czuje, jak delikatnie gryzie go w ucho, zamyka oczy, wyobraża sobie, co z nią robi,
jest brutalny i czuły, nie zważa na jej protesty, wie, że tak naprawdę ona lubi to, co z nią robi, do
tego jest stworzona, niech krzyczy, jeśli chce, wbija się w nią gwałtownie, do końca, ona jęczy, ale
już nie protestuje, ulega mu, poddaje się, on robi wszystko, co może sobie wyobrazić, wyobraznia
podsuwa mu coraz to nowe pomysły, czuje jej rozkosz, zatapia się w tym, ale nie do końca, w każ-
dej chwili do pokoju może wejść matka, wchodzi nieczęsto, ale bez pukania, więc cały czas nasłu-
chuje, czy się nie zbliża, patrzy na nią znowu, ręka pracuje coraz szybciej, czuje swoją rozkosz,
słyszy swój jęk, ciepły płyn wycieka mu na rękę, na spodnie, chwilę odpoczywa, wyciera się chus-
teczką, zapina spodnie i idzie się umyć, wyznanie samotności, którego nikt inny nie ofiarowałby w
pierwszy wieczór. Po co opowiadał jej to wszystko, jeśli nie chciał, by go pokochała?
Czy kleszcz kocha swoją ofiarę? Syci się nią, napełnia, buduje z niej siebie, dzięki niej żyje, nie
odstępuje jej na krok, dla kleszcza nie istnieją inne formy miłości.
Sprawdzał każdą jej propozycję. Oglądał ją na wszystkie strony. Ostrożnie się do niej ustosun-
kowywał.
Czego tak się boisz? pyta Joanna.
%7łe mnie pochłoniesz, tak mało wiem, czego chcę, nie mogę tego zatracić.
Nie bój się, nie zrobię ci nic złego zapewnia go z przekonaniem, przeżuwając jego kolejny
kawałek.
Trzymała go w słonecznym salonie, dała mu fotel, by się wygodnie umościł, i nie wypuszczała
stamtąd ani na chwilę, karmiła i poiła, okrywała, by było mu ciepło, a on bladł, szarzał, zanikał,
stawał się coraz bardziej nieobecny, nie mogła się nadziwić dlaczego, przecież tak go kocha, tańczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]