[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciastem domowym.
Amerykańscy rabini pachną płynem after shave, żadnym potem czy ciastami.
Rabin ze starannie przystrzyżoną brodą, pachnący płynem after shave, słuchał króciutkich historii
kobiet z Węgrowa i Zamościa.
- Pochodzę z Konina. Ukrywałam się na wsi, a rodzice z ośmioma innymi %7łydami schowali się w
zamurowanej kryjówce. Był z nimi %7łyd, którego żona mieszkała po aryjskiej stronie. Kochał się
w niej Polak, pan Leszek. Był zazdrosny o tego żydowskiego męża i zadenuncjował go razem z
całą kryjówką. Moja mama zobaczyła Niemców i pana Leszka przez wizjer w drzwiach i uciekła
kuchennymi schodami do sąsiadów. Słyszała strzały. Człowiek, u którego schowała się,
powiedział, że jeden z %7łydów wyrzucił przez okno Niemca i sam wyskoczył, leży na podwórku,
już przyjechało gestapo i polska policja. Mama domyśliła się, że to tatuś wyrzucił Niemca i leży
na podwórku. Zbiegła na dół i powiedziała przodownikowi policji: to jest mój mąż, niech mnie
pan od razu zastrzeli. Policjant wepchnął mamusię do śmietnika, wieczorem zabrał ją do swojego
domu i dał dokumenty. Obie przeżyłyśmy.
- Urodziłam się w Garwolinie, w roku czterdziestym trzecim. Miałam ładną mamę, wysoką
blondynkę, bardzo elegancką. Ja byłam niska i czarna i mama miała o to do mnie żal. Miała rację,
bo w ogóle nie pasowałyśmy do siebie. W osiemdziesiątym szóstym roku mama miała wylew i
przestała mówić. Zaczynała zdanie, które po pani słowach przechodziło w bełkot. Zaczynała
zawsze tak samo: Baśka, my mamy sprawę... Próbowałam jej podpowiedzieć jaką to sprawę
mamy: remont? kłopoty finansowe? zmartwienie, bo jesteś chora? Mama potrząsała głową, że
nie. Umarła po sześciu tygodniach, nie powiedziawszy jaką mamy sprawę. Po pogrzebie wzięłam
jej notes i pod wszystkie adresy, jakie znalazłam, napisałam jednakowe listy: Moja matka,
Leokadia Kujawiak, zmarła w Warszawie dnia..." Pierwszego stycznia zadzwoniła jakaś pani ze
Szwecji. Złożyła mi życzenia noworoczne i powiedziała: Lodzia nie była twoją matką, kiedy
indziej opowiem ci..." i odłożyła słuchawkę. Potem nadeszła koperta z Izraela. W kopercie nie
było do mnie słowa, tylko kopia listu mojej mamy sprzed piętnastu lat. Poznałam Jej pismo. Czy
ja nie za długo już mówię?
Rabin potrząsnął głową, że nie.
- W liście moja mama pisała, że wzięła mnie ze szpitala w Garwolinie.^ Byłam żydowskim
dzieckiem. Nie wiem kim była adresatka jej listu. Nil nigdy więcej do mnie się nie odezwał. To
wszystko.
Rabin poprosił następną kobietę.
3.
Nazajutrz na Manhattanie, w hotelu Mariott rozpoczęło się międzynarodowe spotkanie ludzi,
którzy podczas drugiej wojny światowej byli ukrywany] żydowskimi dziećmi. The First
International Gathering of Hidden Children During World War II", Przyszło ze dwa tysiące osób
- w zbliżonym wieku, koło pięćdziesiątki. Mężczyzni swobodni, kobiety szczupłe, w jedwabnych
sukienkach, wszyscy wyraznie succesful.
- Wychowaliśmy się pod obcymi nazwiskami i w obcej religii - powiedziała kobieta, która
otworzyła spotkanie. - Do dzisiaj nie wiemy jak nazywamy się naprawdę. Bardzo chcieliśmy być
tacy jak inni, więc milczeliśmy. Odnieśliśmy sukcesy zawodowe i założyliśmy rodziny. Nigdy
nie skarżyliśmy się, zresztą przed kim mieliśmy się użalić...?
Dwa lata temu gazeta w Los Angeles wydrukowała list. Czytelniczka pisz że wyniesiono ją jako
niemowlę z getta, ukrywała ją polska rodzina, wie kim jest, nigdy nikomu nie mówiła o tym.
nawet mężowi. Jest ciekawa, czy istnieją ludzie o podobnym losie. Jeśli tak, prosi ich o telefon.
W ciągu pierwszego tygodnia zadzwoniło sześćdziesiąt osób ze Stanów Zjednoczonych. Byli
%7łydami, ukrywanymi w dzieciństwie przez chrześcijan - Polaków, Czechów, Jugosłowian,
Francuzów i Belgów. Po nich zgłosił się ludzie z Europy. Wymienili adresy...
- Postanowiliśmy spotkać się i przemówić - zakończyła kobieta, która otworzyła spotkanie w
hotelu Mariott. - Pierwsze słowo zwracam do tych,] którzy uratowali nas: DZIKUJ. Thank
you. Merci. Spasiba. Dankuwel...
4.
W hollu hotelowym pojawiła się tablica z karteczkami. Przybywało ich z każdą godziną, a
wszystkie zaczynały się od Szukam". Dalej następowały strzępy informacji - imiona bez
nazwisk i daty ze znakami zapytania. '
Córka Leokadii Kujawiak przypięła kartkę: Szukam matki E.A. Zajdler z domu Szapiro". Oba
nazwiska i E.A." znalazła w liście matki, który dostała w kopercie z Izraela. (W liście matki -
Leokadii Kujawiak). Miała pokusę, żeby przypiąć do tablicy cały list, ale rozumiała, że jest za
długi.
Szanowna Pani - pisała Leokadia K. - Skąd Pani mnie odnalazła? To jest bardzo dawna historia
sprzed dwudziestu ośmiu lat, z 1943 roku. Tę historię znam tylko ja, nieżyjący już lekarz i sama
Pani Zajdler, którą widziałam raz jedyny jak przyszła i pocałowała dziecko. Ja leżałam w szpitalu
w Garwolinie. W dniu 26 XII 1943urodziłam córkę, która zaraz zmarła. Byłam bliska obłędu,
ponieważ lekarz powiedział, że już więcej dzieci nie będę mogła mieć, szalałam, rozpacz moja
nie miała granic. Wtedy lekarz przyniósł mi dziecię do piersi, powiedział, bym je karmiła, bo
matka nie ma pokarmu.. Na czwarty dzień, lekarz, to był staruszek, poprosił mnie do swego
pokoju i powiedział czy chcę wziąć tą małą... Powiedział mi, że jest to rodzina żydowska, ale
bardzo porządna i zacni ludzie. Naturalnie natychmiast się zgodziłam...Przyszła Pani Zajdler,
ucałowała dziecko i mnie, prosząc, bym chowała jak swoje... Prosiła, by dziecko miało imię
Basia i dała mi karteczkę, na której były litery E.A. Zajdler z domu Szapiro. Była czarną, drobną,
przystojną kobietą. Błagała, bym wzięła jedyną pamiątkę jaką ma przy sobie, to jest zegarek
damski Cyma w złotej kopercie. Werk jeszcze leży, zdaje się, że córki ten mały się nim bawi, a z
koperty kazałam zrobić dla Basi pierścionek. Córka została ochrzczona na mnie. Nic o tym nie
wie. Jeżeli to może Pani jest Panią Zajdler to bardzo proszę o możliwie dyskretne skontaktowanie
się ze mną a uradzimy jak sprawę załatwić, bo rozumiem serce matki, którą widziałam, ale
proszę zrozumieć i mnie jako też matkę. Ja zawsze byłam tej nadziei, że Pani Zajdler nie żyje, a
ja gdy będę umierała dopiero opowiem córce. Z poważaniem Kujawiak Leokadia",
Przed wyjazdem do Nowego Jorku Barbara Kujawiak poszła do %7łydowskiego Instytutu
Historycznego. W kartotece ocalonych wśród więzniów z Bergen Belsen znalazła Esterę Zajdler.
Zastanawiała się czy nie napisać do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o adres.
Mąż spytał: Czy masz prawo burzyć spokój starej kobiety? Przyznała mu rację, ale otworzyła
warszawską książkę telefoniczną i znalazła sześciu Zajdlerów. Zadzwoniła do wszystkich i sześć
razy opowiedziała swoją historię. Ludzie słuchali przez chwilę, potem przerywali, mówili: Nie,
nie, my nie mamy z tym nic wspólnego - i odkładali słuchawkę.
Zaczęła analizować swoje życie.
Kiedy zachorowała na raka, matka kupiła sobie czarną sukienkę. Mówiła sąsiadkom: Bo jakby
coś z Baśką miało się stać, to gdzie ja będę szukała czegoś czarnego... Zastanawiała się czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]