[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ca.
Przez całe stulecia snuto przeróżne domysły na temat tego dzieła. Leonardo wyko-
nał kilka szkiców, studia siedzącej Ledy ze spuszczoną głową i dziećmi u boku. Lecz
oryginał robił znacznie silniejsze wrażenie niż wszystkie rysunki. Inaczej niż na pierw-
szym obrazie, Leda siedziała, kompletnie ubrana. Zmysłowe kształty zostały zakryte lub
może zapomniane. Dwaj synowie, pulchni chłopcy, Kastor i Polideukes, stali za nią. Po-
łożyli jej ręce na ramionach, jakby szukali wsparcia albo chronili matkę. Krągłe córeczki
w wieku niemowlęcym, Klitajmestra i Helena, spoczywały na jej kolanach z anielskimi
buziami zwróconymi ku twarzy matki. A Leda? Co wyrażała jej mina? Smutek, zadumę,
tęsknotę czy może niepewną radość? Co widziały te spuszczone oczy? Czy przewidywa-
ła, jaki los czeka jej dzieci? Helena wywoła wojnę, Kastor w niej zginie, a Klitajmestra
straci córkę.
Grace gwałtownie odwróciła wzrok od malowidła. Jeżeli popracuje kilka godzin,
jutro zdoła przedstawić Khalisowi wyniki badań, co umożliwi mu dalsze posunięcia, a jej
opuszczenie Alhaji. I Khalisa. Od tej chwili każde z nich będzie dalej żyć własnym ży-
ciem.
Następnego ranka Khalis obserwował, jak blada i krucha Grace wchodzi do jadalni
na śniadanie. Wyglądała, jakby niewiele spała, lecz robiła wrażenie opanowanej jak zaw-
sze. Włożyła czarną, dopasowaną spódniczkę i białą jedwabną bluzkę i przyniosła tecz-
kę. Khalis bez trudu odgadł jej zamiary. Spodziewał się czegoś takiego po niedokończo-
nym pocałunku poprzedniego wieczora. Rozparł się wygodnie na krześle, pił kawę i cze-
kał, aż przemówi.
- Wykonałam większość wstępnych badań obrazów Leonarda - zagadnęła, kładąc
teczkę na stół. - Analizy pigmentów i drewna wykazały, że użyto ich w tym samym cza-
sie, w którym mistrz przypuszczalnie namalował te obrazy. Wiadomo też...
- Nie potrzebuję wykładu. Przeczytam wyniki.
Grace zamilkła, zaskoczona. Khalis posłał jej uśmiech.
- Zrobiłam wszystko, co mogłam. Teraz naprawdę powinieneś zawiadomić władze.
L R
T
- Oczywiście. Zadbam o to - zapewnił.
Grace popatrzyła na niego badawczo. Czyżby nadal mu nie wierzyła? Wbiła mu
nóż w serce. Lecz zaraz potem powoli skinęła głową, jakby przyjęła jego zapewnienie za
dobrą monetę.
- Doskonale. - Wstała, opuściła ręce. - W takim razie moja rola skończona. Gdybyś
był uprzejmy załatwić...
- Skończyłaś? To doskonale - przerwał jej w pół zdania. Dostrzegł w jej oczach
cień smutku, który zaraz zniknął, ale to wystarczyło, by dać mu zachętę do przedstawie-
nia swojego planu: - W takim razie możesz sobie pozwolić na dzień odpoczynku. Tutaj.
Ze mną.
- Nie...
- Dostałaś tydzień na dokonanie wstępnej ekspertyzy. Wykonałaś zadanie w trzy
dni. Zasłużyłaś na chwilę wytchnienia.
- Już ci mówiłam...
- Przecież to tylko jeden dzień. Nie zaszkodzi ci.
Grace zawahała się, lecz widział w jej oczach tęsknotę. Po raz kolejny zadał sobie
pytanie, co ją powstrzymuje od korzystania z życia.
- Chcesz tego tak samo jak ja - przekonywał z całego serca. - Proszę, Grace.
Grace wciąż się wahała. A Khalis czekał. W końcu posłała mu nieśmiały uśmiech.
- Zgoda.
Khalis nie powstrzymał radosnego uśmiechu.
- Wspaniale. Włóż jakiś strój turystyczny. Spotkamy się w holu za pięć minut.
- Tak szybko?
- Chcę wykorzystać każdą chwilę z tobą.
Policzki Grace zabarwił rumieniec. Odwróciła wzrok.
- Jeden dzień - wymamrotała na odchodnym.
Khalis nie potrafił rozstrzygnąć, czy ostrzegała siebie, czy jego.
Grace nie zabrała turystycznej odzieży. Po chwili poszukiwań wybrała wąskie,
czarne spodnie i dopasowany, biały podkoszulek. Zarzuciła na ramiona grafitowy kardi-
gan, na wypadek gdyby wiał chłodny wiatr od morza.
L R
T
Dokąd zamierzał ją zabrać? Wyspa Alhaja z lotu ptaka nie wyglądała na zbyt dużą.
Prócz twierdzy za murami dostrzegła tylko skrawki plaży i kępę drzew, co nie miało dla
niej żadnego znaczenia. Grunt, że bardzo chciała spędzić z nim ten dzień, nieważne
gdzie. Ten jeden, jedyny dzień nie stanowił zagrożenia dla jej serca ani nie stwarzał ry-
zyka utraty możliwości spotkań z Kateriną. Jeden dzień poza czasem i rzeczywistością,
który będzie wspominać przez długie, samotne dni i noce, które ją czekają.
Khalis już czekał w holu. Założył dżinsy i białą koszulę, rozpiętą pod szyją. Grace
chłonęła wzrokiem jego złocistobrązową skórę. Wreszcie oderwała wzrok i posłała mu
nieśmiały uśmiech.
- Dokąd pojedziemy?
- Tylko na plażę - odparł, lecz wesoły błysk w oku powiedział jej, że coś zaplano-
wał.
Podążyła za nim do odkrytego jeepa stojącego na podjezdzie. Po chwili wyjechali
przez złowrogo wyglądającą bramę na wyboistą drogę, chyba biegnącą dookoła wyspy.
Grace osłoniła oczy, żeby obejrzeć wychodnie skał, złoty pas plaży i lśniącą taflę morza
dookoła.
- Ta wyspa nie jest zbyt duża, prawda? - zapytała.
- Ma trzy kilometry długości i osiemset metrów szerokości.
- Czy czułeś się tu jak w pułapce... kiedy tu mieszkałeś?
- Tak, ale nie z powodu rozmiarów, tylko jej mieszkańców.
- Czyli ojca?
- I brata. Nie żyliśmy ze sobą w zgodzie.
- Dlaczego?
- Ojciec wyznaczył Ammara na dziedzica fortuny. Wychowywał go twardą ręką, o
wiele za surowo. Przypuszczam, że musiał na kimś wyładowywać złość.
- Terroryzował cię? Khalis wzruszył ramionami.
- Z chęcią wyjechałem do szkoły z internatem.
- A siostra?
Khalis milczał przez chwilę. Rysy mu stężały.
L R
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]