[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poziomymi korytarzami, w których człowiek bez technicznego zabezpieczenia nie ma co
liczyć na 90-minutowe spacerki...
Możemy też kontynuować rozważania na temat wątpliwości, co do tego, czy Slavek i
jego przodkowie zbadali jaskinię do tego poziomu, jak to uczynił Hork. Ludzie z tego okresu
36
nie mieli ani odwagi ani czasu na drobiazgową penetrację jaskiń, zwiedzanie niebezpiecznego
świata podziemi, z czego nie mieli żadnego pożytku, w których według ich legend i podań
miały mieszkać potwory i smoki demony z piekła rodem i trujące gazy... Gdyby Slavek
wiedział o Księżycowej Jaskini, to przekazałby swą wiedzę potomnym, a nie wziął tajemnicę
do grobu. Hork zaś liczył na to, że Slavek nie ma syna, a córki wydadzą się w okolicznych
wioskach. Potomkowie Slavka dzisiaj by dobrze wiedzieli, co zrobić z tą tajemnicą i jak ją
wykorzystać.
Uważamy jednak, że ten wniosek jest zbyt pośpieszny, jako że ludzie gór penetrowali
wszelkie jaskinie w Tatrach i okolicznych pasmach górskich w poszukiwaniu skarbów i
kruszców oraz szlachetnych i półszlachetnych gem. Wszak istniała cała gałąz literatury
opisująca podziemne światy Tatr, Karkonoszy, Beskidów i nawet Gór Zwiętokrzyskich tzw.
spiski z których można się było dowiedzieć, gdzie znajdują się skarby czy kruszce i jak je
można odkopać czy wydobyć... Potomkowie Slavka na pewno nie ogłosiliby, że znają
lokalizację Księżycowej Jaskini, to nie ten gatunek ludzi, którzy dla sensacji straciliby
schronienie chociażby na wypadek wojny... To nie ta mentalność.
Jest prawdopodobne, że Hork nie życzył sobie, by jaskinia ta została odkryta bez
niego. Dowodzą tego zagadkowe słowa z jego dziennika:
Ten dowód położyłem potem do >>szybu w kształcie półksiężyca
pochodni. Być może zostaną one tam długo, aż do czasu, kiedy ta zagadkowa struktura
zniknie całkowicie za zasłoną stalaktytów i stalagmitów. Slavek nie ma syna, któremu by
powierzył tajemnicę jaskini, jego córki jej nie poznają, a przecież i tak pójdą za mąż do
innych wsi. A zatem jak nie wrócę zbadać tej jaskini, za parę dziesięcioleci już jej nikt nie
zobaczy.
Hmmm... jest w tych słowach coś nielogicznego, przecież córki były w
Księżycowej Jaskini, więc musiały zapamiętać drogę do niej! I przekazać wiedzę swym
dzieciom, albo mógł to zrobić Slavek, który przecież też mógł przekazać rodzinny sekret nie
synowi, bo go nie miał, ale wnukom, których mieć mógł... No, chyba, że znów obu córkom
urodziły się tylko córki?...
Autor jakby wiedział, że do tego zagadkowego szybu już nie wróci. Ale jak to mógł
w t e d y wiedzieć? Wszak był on kapitanem i miał swe bojowe zasługi, co mogło mu robić
nadzieje na to, że po wojnie mógł się jeszcze przydać republice, w której mógłby zostać i
przydać się do czegoś światu nauki odkrywając dlań ten zagadkowy artefakt. Ale z punktu
widzenia odkrywcy to nie ma logiki, bo każdy odkrywca zrobiłby wszystko, by powrócić do
swego odkrycia. Ale na odwrót, gdyby kpt. Hork był kolaborantem hitlerowców czy
tisowców, to mógłby rozważać możliwości swego powrotu na Słowację tak sceptycznie.
Nawet jeżeli swe zapiski napisał czy odtworzył w roku 1965, to jest to dziwne, że nie ufał w
to, iż do jaskini wrócą jego potomkowie.
Załóżmy, że Hork ma rację i taki artefakt w słowackich górach rzeczywiście istnieje.
W takim przypadku znalezienie Księżycowej Jaskini według jego danych jest po prostu
niemożliwe. Czego zatem należy szukać? Przede wszystkim należy szukać informacji o
tożsamości i przeszłości Horka, bo jest to jedyna realna postać z całego wydarzenia. Jest to
jedyna sensowna rzecz, która może wieść do konkretnego punktu. I można powiedzieć, że to
się udało. Każdy badacz wykonał kawał dobrej roboty. Jak dotąd nie znaleziono nawet śladu
po powstańczym kapitanie Horku w archiwach wojskowych na całym terytorium
Czechosłowacji, podobnie rzecz się ma z bacą Slavkiem i jego dwoma córkami, Jurkiem i
Martinem. Walter Pavlia jest najbliżej rozwiązania zagadki, bowiem wpadł na ślad potomków
Horka i dostał od nich sporo ciekawych informacji. I dalsze jeszcze może zyskać od nich,
które to informacje mógł im ojciec zostawić w spadku.
Wróćmy jeszcze do zagadkowego sobowtóra kpt. Horka Ernesta Hniga
obywatela słowackiego, pochodzenia żydowskiego, który już na początku wojny zmienił swe
37
nazwisko z powodów rasowych. W Mniszku nad Popradem miał on swój tartak, zaś na krótko
po wejściu wojsk niemieckich ukrywał się w lesie nad Medzibrodem, gdzie miał doskonale
zamaskowaną kryjówkę, skąd kierował swoją działalnością przemysłową i partyzancką . Te
akcje nie były jednak tożsame z celami i zamiarami Ruchu Oporu, bo t e n Hork robił to,
co mu się podobało. W nocy był partyzantem w górach, zaś w dzień gestapowskim
konfidentem. Należał do tego gatunku partyzantów, którzy okradali i zabijali każdego, kto im
wszedł w drogę. Jak widać, jest to postać wyjątkowo ciemna, i dość dokładnie przecząca
stereotypowi biednego, prześladowanego %7łyda, a raczej odpowiadająca wizerunkowi
pospolitego bandyty! Nie wiadomo, jakie jeszcze grzechy miał on na sumieniu. Poza tym
wszystkim, miał on w Mniszku nad Popradem nieślubne dziecko. Właśnie ten fakt jest dla
wątpiących dowodem na jego egzystencję. Ukrywał się on do wejścia wojsk radzieckich,
czyli do końca stycznia 1945 roku, przed którymi uciekł do Palestyny. Musiał mieć sporo na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]