[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tańczące nildory rozpoczęły obrzędy rytualne. Zaczęły coś wykrzykiwać i w koń-
cu zorientowałem się, o co chodzi. Czy wiesz kim były te wymalowane bestie?
Byli to grzesznicy, nildory, które utraciły łaskę! Było to miejsce pokuty i uro-
czystość oczyszczenia. Każdy nildor, który splamił się w ciągu roku, musiał tu
przyjść i oczyścić się. Gundy, czy wiesz jakie to grzechy popełniały? Piły jad,
który dawał im Kurtz! Stara zabawa na stacji wężów dać się napić nildorom,
samemu pociągnąć łyk i czekać, aż się pojawią halucynacje. Te wszystkie nildo-
ry zostały sprowadzone przez Kurtza z drogi cnoty. Ich dusze zostały zbrukane.
Ziemski diabeł odnalazł ich czułe miejsce. Wiedział, jakiej pokusie nie zdołają
się oprzeć. No i znalazły się tu, żeby się oczyścić. Płaskowyż centralny to czy-
ściec nildorów. Nie mieszkają tam, bo to miejsce potrzebne im do obrządków.
Tańczyły, Gundy, godzinami, ale to jeszcze nie był właściwy rytuał pokuty. To
było dopiero preludium. Tańczyły godzinami tak, że mnie kręciło się w głowie od
patrzenia: czerwone cielska, czarne paski, tupotanie nóg. A potem, kiedy zaszły
księżyce i nadchodził świt, zaczęła się właściwa ceremonia. Patrzyłem i wtedy
dopiero miałem możność wejrzenia w prawdziwą, ciemną duszę nildorów. Dwa
stare nildory zbliżyły się do zagrody i zaczęły kopać w bramę. Kiedy wejście
miało już jakieś dziesięć metrów szerokości, odsunęły się, a uwięzione zwierzęta
zaczęły w popłochu wybiegać na równinę. Zwierzęta były przerażone całym tym
hałasem, tańcami i tym, że były uwięzione. Biegały wkoło nie wiedząc dokąd
uciekać. Wtedy nildory zaatakowały je. Wyobrażasz sobie? Tratowały, nadzie-
wały na kły, chwytały trąbami i waliły o drzewa. Zrobiło mi się niedobrze. Jaką
potworną śmiercionośną maszyną może być taki nildor: ten ciężar, kły, trąba, te
ogromne nogi w dzikim szale mordowania, pozbawiony wszelkich hamulców!
Niektórym zwierzętom udało się oczywiście zbiec, większość jednak nie unik-
nęła okrutnego losu. Wszędzie zmiażdżone ciała, rzeki krwi. Z lasu wychodziły
drapieżniki by ucztować, choć jeszcze trwało zabijanie. Oto jak pokutują nildory:
grzech za grzech. W ten sposób oczyszczają się. To właśnie na tym płaskowy-
żu, Gundy. rozładowują swą agresję. Odrzucają wszelkie hamulce i ujawnia się
tkwiące w nich bestialstwo. Nigdy w życiu nie czułem takiego przerażenia, jak
wtedy, gdy oczyszczały swoje dusze. Wiesz, jaki miałem zawsze szacunek dla
nildorów. I wciąż jeszcze mam. Ale zobaczyć coś takiego, taką masakrę, obraz
piekła Gundy, zdrętwiałem z rozpaczy. Nie wydawało się, by to mordowanie
cieszyło nildory, ale też nie wahały się przed zabijaniem i zabijały, bo po prostu
trzeba było to robić, bo taka była forma ceremonii i nie zastanawiały się nad tym
bardziej, niż Sokrates nad jagnięciem składanym Zeusowi w ofierze. Horror, do-
104
prawdy horror. Patrzyłem, jak nildory niszczyły życie ze względu na dobro swych
dusz i czułem, że otwarła się pode mną jakaś zapadnia i że znalazłem się w in-
nym świecie, którego istnienia nawet nie podejrzewałem. Potem nadszedł świt
mówił dalej Cullen. Wstało słońce, ciepłe, złote promienie padały na strato-
wane zwłoki. Nildory leżały spokojnie pośród tego pobojowiska, odpoczywały,
ukojone, oczyszczone, wolne od wewnętrznego wzburzenia. Wokół rozlewał się
zdumiewający spokój. Stoczyły walkę ze swymi demonami i zwyciężyły. Przeszły
przez nocny koszmar i były nie wiem jak, ale rzeczywiście były oczyszczo-
ne, pozbawione zmazy. Nie potrafię powiedzieć, jak można osiągnąć zbawienie
poprzez przemoc i zniszczenie. Obce jest to moim poglądom i twoim pewnie też.
Kurtz jednak to pojmował. Wybrał tę samą drogę, co nildory. Brnął w zło co-
raz głębiej i głębiej, radował się zepsuciem, chwalił znieprawieniem, a mimo to
w końcu był w stanie osądzić się, uznać niegodnym i oderwać od tej ciemności,
którą odkrył w sobie. I dlatego poszedł szukać odrodzenia i przez to wykazał, że
anioł będący w nim jest jeszcze żywy. Tę kwestię będziesz sam musiał w sobie
przetrawić, Gundy. Ja ci w tym pomóc nie jestem w stanie. Mogę ci tylko prze-
kazać, co widziałem tamtego ranka, o wschodzie słońca na brzegu morza krwi.
Spojrzałem w otchłań. Dane mi było uchylić zasłonę i zobaczyłem, dokąd po-
szedł Kurtz, dokąd idą te wszystkie nildory i dokąd, być może, pójdziesz i ty. Ja
nie mogłem.
O mało co, byliby mnie wtedy schwytali głos chorego człowieka był
coraz słabszy. Wpadli na mój trop, poczuli mój zapach. Gdy byli opanowani
tym szaleństwem, nie mogli jak sądzę, nic zauważyć, tym bardziej, że cuchnę-
ły setki zwierząt w zagrodzie. Ale potem zaczęli niuchać: trąby podnosiły się do
góry i poruszały się niczym peryskopy. W powietrzu unosił się odór świętokradz-
twa, smród szpiegującego bluznierczo Ziemianina. Pięć, dziesięć minut pociągały
nozdrzami, a ja stałem w krzakach jak sparaliżowany tym, co widziałem i nie
zdawałem sobie sprawy, że łapią właśnie mój zapach. Potem nagle rozjaśniło mi
się w głowie. Odwróciłem się i zacząłem umykać przez las, a one puściły się za
mną. Dziesiątki. Czy możesz sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy ściga cię w dżun-
gli stado wściekłych nildorów? Starałem się wybierać wąskie przejścia, w które
one nie mogły się zmieścić, prześlizgiwałem się wśród drzew, krzewów i kamieni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]