[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdradzić swojej obecności. Uniósł tarczę rolexa ku księżycowi. Fosforyzujące wskazówki
wskazywały północ. Przypuszczał, że o tej porze będą pogrążeni we śnie. Zrzucił z pleców
tobołek i ukrył go w krzakach w pobliżu ścieżki. Przez chwilę ważył na dłoniach karabin M-
16. Nie zamierzał zaczynać walki z kanibalami. Złożył broń obok tobołka i kiedy to robił,
zdawało mu się, że słyszy głos ojca, który go ostrzega. Michael oznaczył miejsce, układając
sporą gałąz w poprzek ścieżki. Teraz nic nie krępowało jego ruchów w gąszczu.
Był pewny siebie. Czuł, że dopóki ma przy sobie rewolwery nic złego mu się nie
przytrafi. Na wszelki wypadek naniósł na mapę punkt, gdzie się znajdował. Bezszelestnie
zatopił się w ciemności. Miękkie podłoże tłumiło odgłos jego kroków. Szedł szybko. Od
czasu do czasu zatrzymywał się i nadsłuchiwał. %7ładen głos nie mącił ciszy. Michael słyszał
tylko własny oddech. Chmury sunęły wolno po niebie, ale wiatr wiejący w górach nie
docierał w doliny. Michael odgadł, że wkrótce ma zacząć padać śnieg.
Nagle coś poruszyło się w ciszy. W świetle księżyca majaczył jakiś kształt, który
kołysał się lekko na boku. Wyciągnął stolkera z kabury i zaczął skradać się w kierunku jasnej
plamy. W miarę jak zbliżał się, owa sylwetka zdawała się wspinać do góry. Stanął pod
drzewem. Odetchnął z ulgą, to tylko nerwy, złudzenie. Michael uniósł rękę i dotknął
syntetycznej tkaniny zaczepionej na gałęziach. Ręka zaplątała mu się w linki. Znał nazwę
przedmiotu, który znalazł. Widział podobne na wideo. Na drzewie wisiał spadochron. Patrząc
ku górze, Michael zauważył, że czasza zlewa się w jedno z nadciągającymi chmurami. Nagły
podmuch wiatru szarpnął spadochronem. Teraz Michael miał pewność, że tamtej nocy widział
na niebie światła samolotu. Wyjął z kieszeni zapalniczkę. Oświetlił czaszę i przebiegł
wzrokiem wzdłuż linek nośnych. Były ucięte równo na tej samej wysokości. Skoczek musiał
posłużyć się nożem. Więc żył, kiedy wylądował - pomyślał Michael. Pod drzewem leżała
uprząż. Wrak samolotu musiał być gdzieś w pobliżu. Michael pod wpływem nagłej nadziei
zaczął rozglądać się za pilotem. Zaraz jednak ochłonął. Minęło przecież osiem dni od skoku.
Schylił się i zaczął przeszukiwać po omacku ziemię dookoła sosny. Nie chciał wypalać gazu
w zapalniczce, bo było go niewiele. Przejechał ręką po trawie i natrafił na coś twardego.
Poświecił zapalniczką. Z ziemi wystawała rękojeść sprężynowego noża. Michael wyciągnął
go i odczytał napis na ostrzu: Rostfrei Solingen' . Nie było wątpliwości, że nóż został
wyprodukowany w dwudziestym wieku. Zachował się w idealnym stanie. Michael zwolnił
blokadę i zamknął sprężynowiec. Schował go do kieszeni i szukał dalej. W promieniu
kilkunastu metrów nie znalazł niczego. Usiadł na ziemi. Próbował zebrać myśli. Sygnał
radiowy został nadany z samolotu. Niewykluczone, że przed pięcioma laty nadawał go ten
sam pilot. Nie był to typowy sygnał S.O.S. Oznaczało to, że pilot usiłował nawiązać łączność
ze swoją bazą, nie mógł bowiem wiedzieć o istnieniu Schronu. Poza tym radiostacja ojca nie
była przystosowana do odbioru sygnału o takiej częstotliwości. Lotnik musiał liczyć na czyjąś
pomoc w razie konieczności katapultowania się. Stąd wniosek, że w górach musiał się
znajdować drugi schron, o którym nie wiedział ojciec Michaela. Michael wahał się przez
chwilę. Wniosek wydawał się mu niewiarygodny, lecz wszystko wskazywało na to, że ma
rację; pilot katapultował się niedługo po nadaniu swoich współrzędnych do bazy. Wiatr
zaniósł go nad las. Spadochron zaczepił się w gałęziach. Pilot zawisł na wysokości zaledwie
sześciu stóp nad ziemią. Zdołał przeciąć linki nośne. Prawdopodobnie został ranny podczas
lądowania, inaczej nie porzuciłby noża. Chyba że musiałby ratować się przed kanibalami.
Michael wykluczył możliwość tego, że lotnik stracił przytomność i zwisał przez dłuższy czas
na uprzęży, chociaż zwiększyłoby to szansę odnalezienia lotnika. Usiłował wyobrazić sobie
siebie w analogicznej sytuacji. W żadnym wypadku nie porzuciłby noża. Musiało się stać coś,
czego nie potrafił się domyśleć. Wstał i rozejrzał się dookoła. Tak czy inaczej, pilot zdołał
oddalić się o własnych siłach z miejsca lądowania. Michael nigdzie nie zauważył śladów
krwi, ale było ciemno i mógł się pomylić. Stanął w miejscu, gdzie pilot upadł, kiedy odciął się
od czaszy spadochronu. Gdyby to Michael był na jego miejscu, ranny i osaczony, ukryłby się
w gąszczu. Michael obrócił się w prawo i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Teren w tym
miejscu obniżał się. Tędy byłoby łatwiej iść rannemu. Zcieżka prowadziła w mroczny, gęsty
las i była częściowo zarośnięta.
Michael potknął się o coś. Przykucnął i oświetlił przedmiot zapalniczką, osłaniając
ręką płomień. Przed nim leżał mały, plastikowy pojemnik. Był pusty i nie miał przykrywki.
Michael powąchał wewnętrzną krawędz pojemnika. Ten zapach przywodził mu na myśl jakąś
potrawę, ale teraz nie wiedział, jaką. Płomień zapalniczki zaczął maleć. Kończył się gaz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]