[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a drugim j¹ wnet wypuSci³a. Nic w tym nie dostrzeg³a ciekawego.
Suszy³a zêby do m³odego Pruszaka i chichota³a z nim o czymS tam ich w³asnym.
Stary b³ysn¹³ rozz³oszczon¹ xrenic¹ i zacich³ wynioSle. Wiedzia³ przecie, co mówi i do kogo.
Chcia³ uczyæ tych oto m³odych walki z diab³em, jak sam z nim mocowa³ siê za ¿ycia. Ma³o¿
to Z³y wyla³ na drogi jego dawne z³oSci i zdrady! Ile¿ to krzywd zada³! Kto móg³ zliczyæ
straszne podstêpy i znêcanie siê Smêtka, gdy siê nie spodzieæ - uderzenia piêSci¹ miêdzy oczy
w godzinie przecudnych wzruszeñ - krwawe zapasy, nêkania, przyduszenia, podbicia kolan,
osaczenia tak przemySlne, i¿ tylko ³aska Boga mog³a z obie¿y tych wybawiæ.
Wspomina³. Wspomina³ wszystko. Uszed³ w swój Swiat i zapomnia³, ¿e s¹ obok niego dzie-
ci, wnuczka, s³udzy, otroki, parobcy i dziewczyny. Widzia³ smugi krwawych bojów swych,
szturmy kuszami machin i m³otem nieulêk³ym pod os³on¹ matki-tarczy w krainie pruskich
apostatów i pogan, w che³miñskiej ziemi. Jako sny sunê³y przed nim nakielskie i sartawickie
dzie³a, szatañskie poczynania Zakonu. A gdy wspomnieniem dociera³ do m³odych, Swianto-
po³kowych dni, znowu d³oñ jego maca³a po lewym boku, a nie znalaz³szy szuka³a za pasem
rêkojeSci.
Oto widzenie drugiej wojny krzy¿ackiej: Swiantopo³k straci³ Nak³o, a marsza³ek prowincji
pruskiej Teodoryk von Bernheim pustoszy Kaszuby a¿ do Pucka. Ksi¹¿ê pan mi³oSciwy tu
w tych Scianach ojcowych nad wod¹ PiaSnicy szuka snu i schronienia. Przep³ywa³y w pamiê-
ci s³awne pora¿enia mistrza prowincji Berlewina, gdy w zwi¹zku z powstañcami sudawskimi
wojsko pomorskie wyciê³o Krzy¿aków w pieñ i trupami ich zas³a³o pola. Ile¿ bojów, ile noc-
nych podejSæ, Wis³¹ na czó³nie pod krzy¿acki Toruñ, pod krzy¿ackie Che³mno! W pogoñ
wieczn¹ za nimi, po tropach ksiêcia Mestwina, którego jak szatany wydzieraj¹ z r¹k ojcu
i wodz¹ omamem z miejsca na miejsce! Pora¿ki, ucieczki, ucieczki b³otem i lasem, spanie
w Sniegu, w wiklach, w szuwarze. NapaSci nocne, podejScia ranne, czyhanie w wid³ach No-
gatu na statki ich, ci¹gnione w stronê Elbl¹ga i Balgi. Uczta owa nocna w ziemiañskim pod
Kwidzynem domu, noc radosna w lasach, wSród Spiewów, pijatyki, rozpasania i drwin z owe-
go tchórza, co siê wci¹¿ Krzy¿aków lêka³ i wszêdzie ich widzia³. AliSci - rozwieraj¹ siê drzwi
i czarne knechty w oknach wywalanych m³otem! Ej, ty walko potê¿na! A owe¿ bitwy na
³odziach z Fryderykiem von Wiede...
Wspomnia³ Smieræ ksiêcia i dzieje Mestwinowe. Owia³o go ciep³o radoSci, gdy patrza³ na
zastêp Polochów z poznañskim ksiêciem przebiegaj¹cy te drogi. A potem wieSæ o Rogoxnie...
Wnet w drzemaniu prêdkim wszystko zmêtnia³o. Przygas³o. Nie umia³by teraz powiedzieæ,
czy to sen o owym wielkim polskim królu, co tu z pradziadem przyszed³ ku morzu, czy to
82
widzenie prawdy prze¿ytej. Gdy siê ockn¹³, sam ju¿ by³ pod lipami. Rozbiegli siê do roboty
wszyscy. Widaæ by³o, jak dwaj m³odzi, brataniec i ten z Gdañska przyb³êda, we dwie pary
koni orz¹ pochy³¹ niwê. Jeszcze tu na pó³nocy - choæ maj sta³ w pe³ni - ziemia by³a ch³odna.
Ledwo-ledwo niedawny zamróz z niej wytchn¹³. Skiby pod soch¹ wyrobion¹ z klêka jesiono-
wego, okut¹ ¿elazem klepanym, odk³ada³y siê na bok ciemne i lSni¹ce z wilgoci. Ostre trzó-
s³o kraja³o zesz³oroczn¹ caliznê starego Scierniska. Powa¿ne wrony kroczy³y za ka¿dym z ora-
czów, a warble, przyjaciele strzechy, stadem sfruwa³y z ga³êzi lipowych dla wydziobywania
pêdraków. Zagony dymi¹ce siê pod s³oñcem odk³ada³y siê d³ugimi pasami, smuga za smug¹,
zni¿aj¹c siê w stronê jeziora.
Na ten widok najistotniejsze wzruszenie ogarnê³o starca. Uczu³ w g³êbi duszy swej szczêSli-
woSæ spokoju. Kocha³ pracê na roli. Mi³owa³ j¹ bardziej ni¿ s³awê wojenn¹, ni¿ zwyciêstwo
i tryumf. Nie ba³ siê wcale, i¿ wkrótce nadejdzie ów poranek, kiedy mu siê oczy ze snu nie
odemkn¹, kiedy nie bêdzie ju¿ widzia³ ani tych d³ugich, brunatnych zagonów, ani m³odych,
¿Ã³³tawych liSci olchy nad wod¹, ani wielkiej g³adzizny jeziora. Wiedzia³ na pewno, i¿ ów sen
bêdzie dobrem najwy¿szym, czymS jeszcze lepszym ni¿ spokój chwili obecnej. Odst¹pi¹
wówczas od starego cia³a troski i trwogi, niemoce i strachy, poszturchniêcia i upadki, nêdzni
poganiacze starego serca i krwi zleniwia³ej.
Ale nim owa chwila wieczna mia³a nast¹piæ, Wyszka cieszy³ siê wszystkim, co widzia³ oczy-
ma, tym bardziej nienasycenie, im mniej mu dni zostawa³o do ostatniej uczty ¿ywota. Brzmia-
³y w nim - nie w uchu, lecz w g³êbi duszy - g³osy dzieci. Nie tych, które dziS s¹ jako doros³e
osoby - ¿ywych g³osy istotne - lecz okrzyki i wo³ania tamtych ma³ych, co ich ju¿ wcale nie
ma. Rmia³y siê w nim chichotem najradoSniejszym niewinne dziewczyneczki, anio³y za ma³e
ludki poprzebierane, do których szatan ¿adnej jeszcze nie ma racji i prawa. Zanadto jeszcze
przeczyste s¹ w sobie, ¿eby w nich coS dla siebie odnalaz³. Igraj¹ na brzegu jeziora, k¹pi¹ siê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]