[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rada podjęła decyzję - oznajmiła radośnie.
- Obwieszczą ją o szóstej godzinie. Mężczyzno Latimore, swatki
już czekają na ciebie!
- Czekają na mnie?
Ryan dobrze udawał człowieka, który nie ma pojęcia, o czym
mowa. Mattie przeciągnęła się i wylazła ze śpiwora. Ryan usiadł w
Strona 119 z 143
RS
przeciwległym kącie, na dwóch kocach, co posłużyło mu za łóżko.
- Pora pokazać pieniądze, o których się rozpowiadało - drażniła
go Mattie. - Idę z wami, żeby mieć pewność, że gra jest uczciwa.
- O, nie - odparła poważnym głosem Meriam.
- Nie wolno ci słuchać... dyskusji.
Odeszli pochłonięci beztroską rozmową i Mattie została zupełnie
sama.
- Właśnie mnie licytują - mruczała zbierając rzeczy wokół chaty.
- I nawet nie mogę posłuchać? Też mi system. Ale nie będę się tym
przejmowała!
I nie przejmowała się. Dlaczego nowoczesna kobieta miałaby
zamartwiać się czymś takim? Oczywiście chodziła po klepisku i
wbiegała na wzgórze z zupełnie innego powodu. %7łeby zaczerpnąć
trochę świeżego powietrza, tłumaczyła się przed sobą. Na dole w
wiosce przechadzali się przed budynkiem członkowie rady. Ziewali,
drapali się i składali sobie gratulacje. Pod drzewem zebrała się
ekipa negocjatorów". Wszyscy zaśmiewali się, gadali i ogólnie
niezle się bawili.
- Głupie zwyczaje - powiedziała Mattie do egipskiego sępa nad
głową. Ale nie mogła się powstrzymać od krążenia wokół tego
drzewa.
Kiedy podeszła jeszcze bliżej, usłyszała radosny okrzyk zarówno
tych, co się targowali, jak i członków rady zgromadzonych po
drugiej stronie placu. Ale nikt nie chciał rozmawiać z Mattie.
Powlokła się z powrotem do chaty. Na zewnątrz temperatura
wynosiła jakieś czterdzieści stopni Celsjusza. Mattie czuła, że jej
ciepłota jest o trzydzieści stopni wyższa. Podskoczyła na widok
Ryna.
- No i co? - zagadnęła.
- Ho, ho, aleśmy napastliwi!
- Uważaj, żebym cię nie napadła! - groziła. - Co się wydarzyło?
- Na radzie? - zapytał, żeby ją podrażnić. - Głosowali za zmianą.
I wyobraz sobie, że wódz miał już imiona trzech setek mężczyzn: stu
Strona 120 z 143
RS
na przeszkolenie i dwustu do służby strażniczej. Właśnie o takiej
liczbie myślałem. Jutro wyruszają do El Obeid. Uruchomimy
specjalny pociąg z Kosti, który ich podwiezie. I muszę dać znać
Harry'emu, żeby zajął się programem szkolenia, urządzeniami,
pomieszczeniami. Mam milion rzeczy do zrobienia; gdybym tylko
mógł skontaktować się z bazą.
- Dlaczego nie pogadasz ze znachorem? On wie, gdzie jest
koniec telegrafu w dżungli".
- Naprawdę? Ciekawe, że ty o tym wiesz!
- Kiedyś coś wpadło mi do ucha - mruknęła.
- Wiesz, nawet odczuwam trochę samozadowolenia - myślał na
głos. - Przyjazd tutaj, te nieformalne układy, ruszenie sprawy z
martwego punktu. Wiesz, co powiedział wódz? Przyśniła mu się
odpowiedz! Uwierzyłabyś w coś podobnego?
Mattie miała na końcu języka słowa pogardy, zaprzeczenia i
ironii. Przecież ten układ został w całości wymyślony w kwaterze
kobiet. Mattie Latimore, która kiedyś opuściła Boston,
zaatakowałaby go, zniszczyła jego reputację i poddała jego
osobowość chłodnej analizie. Ale dziewczyna, która stała teraz w
ogrzanej słońcem chacie, była już zupełnie inna.
- Tak - powiedziała łagodnie. - Masz powód, żeby być z siebie
dumny.
- Nie zrobiłbym tego bez twojego wsparcia - ciągnął. - Któregoś
dnia będziesz musiała mi opowiedzieć, co naprawdę stało się w
budynku dla kobiet.
- Któregoś dnia - obiecała bez przekonania. - Albo może
zachowam tę opowieść dla moich wnuczek.
- Zacznij się pakować - Ryan uśmiechnął się.
- Jeżeli uda mi się uzyskać połączenie, każę im przysłać
helikopter. Możemy wyjechać z miasta wozem a potem przerzucimy
się na coś nowocześniejszego.
Mattie skinęła potakująco głową. Przed odejściem pocałował ją w
czubek nosa.
Strona 121 z 143
RS
Patrzyła za nim jak czuła matka odprowadzająca ukochanego
syna w pierwszym dniu szkoły.
- Boże - westchnęła. - Nie wiedziałam, że ta gra w małżeństwo
jest taka ciężka!
Następnego dnia przedarli się przez tłum na wozie zaprzężonym
w woły.
- Ten szary gdzieś przepadł. Założę się, że go zjedli w trakcie
uroczystości. Ale wódz dał nam dodatkowego woła.
- Nie wygląda na to, że dojdzie do El Obeid. - Mamy chyba dużą
odległość do pokonania?
- Z pewnością - zgodził się Ryan. - Ale nie ma się czym
przejmować. Miałaś rację - ten znachor przechowywał w apteczce
nadajnik radiowy i natychmiast skontaktowałem się z Harrym.
Helikopter powinien nas zabrać około piątej w południe. I tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]