[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hordę starych ludzi. Myślałem, że wiedzmy dadzą broń. Ale nie dawały. Ukarałem
twoją hordę i wziąłem żelazo. Ale za mało! Puszczę was wolno, żebyście przynieśli mi
żelazo. Mnóstwo żelaza. Dam wam miejsce do polowania i będę was bronił. Nie
chciałem cię zabijać i Jeana nie chciałem zabijać! Wcale bym was nie rzucił rybie!
Trochę bym tylko postraszył. A potem bym powiedział: idzcie do siebie i przynieście
mnóstwo żelaza wielkiemu wodzowi Oktinowi Haszowi.
Szaman gwałtownie kiwał głową, podziwiając każde słowo mądrego wodza.
Powiedz mu powiedział Andrew że się zastanowimy.
Ten bandyta i tak ma już dość broni burknął Jean.
Twoja mądrość mnie powala powiedział Andrew. Chcesz, żeby rekin schrupał
cię na śniadanie? Ja nie. Mamy całkowitą swobodę wyboru.
Rozumiem powiedział Jean ale i tak to jest paskudne.
Skoro rozumiesz, to przetłumacz mu, że się zastanowimy. Jeśli zrobi nam coś
złego, to nic nie dostanie.
Oktin Hasz nie ukrywał triumfalnej radości.
Jesteś moim przyjacielem powiedział do Andrewa. Będziemy razem galo
pować po stepie.
Musi nam dać konie i Białkę powiedział Andrew. Oktin Hasz klepnął się z
zadowoleniem po biodrach.
On mówi, że sam nam będzie rozkazywał, ile mamy dać żelaza, i mamy mu też dać
92
łuki strzelające ogniem.
Obiecaj mu bombę atomową powiedział Andrew. A co on mówi o Białce?
Powiedział, żebyś sam jej szukał. On jej nie potrzebuje.
Gdzie ona jest? niemal krzyknął Andrew.
Kutaradż rozłożył ręce Oktin Hasz. Andrew pamiętał to słowo.
Nie zabili jej?
Odezwał się szaman. Jean wysłuchał go i, po nieznośnej dla Andrewa pauzie,
przetłumaczył:
Białki tu nie ma. Uciekła. Jest dzika jak zwierzę. Nie potrzebują jej. Wygląda na to,
że nie kłamią.
Oktin Hasz klasnął w dłonie. Wszedł wartownik, któremu wódz wydał jakieś rozkazy.
Andrew czuł w sobie wielką, bezdenną pustkę.
On mówi, żebyśmy się nie spieszyli. Ma zupę. Chce nas nakarmić, bo wie, że
jesteśmy głodni.
Możesz się pożywić ożył nagle Andrew a ja muszę jeszcze coś zrobić, i nie
odwracając się wyszedł z namiotu.
Sądzisz, że nie zatrują zupy? zdążył go jeszcze zapytać Jean. Głodny jestem
jak wilk.
Nie zatrują. On potrzebuje żelaza. Jest bardzo z siebie dumny, a zwycięzcy nie
trują zwyciężonych, tylko po prostu tańczą na ich kościach.
Na dworze było już widno. Obozowisko tętniło życiem.
Daleko idziesz? Jean wyjrzał z namiotu.
Kiedy zjesz, czekaj na mnie z końmi na wschód od obozowiska. Za kozią zagrodą.
Gdzie tu jest wschód?
Wschód wszędzie jest tam, gdzie wschodzi słońce.
* * *
Andrew szybko wydostał się na skraj obozowiska, gdzie zaczynało się podejście na
urwisko. Krzaki były mokre od rosy. Zaaferowany ostatnimi wydarzeniami jakoś
zapomniał o dziwactwach planety i kiedy zapikował na niego niewielki pterozaur,
przewrócił się ze strachu. Pterozaur szczęknął mu zębami nad samym uchem i
natychmiast poderwał się do góry.
W połowie zbocza Andrew obejrzał się za siebie. Jezioro pokrywała mgła. Czarne
namioty wystawały z gęstego tumanu niczym czubki głów płynących krytą żabką
ludzi. Słychać było tupoczące w zagrodzie kozy. Dlaczego u diabła nie powiedziałem
Jeanowi, żeby wziął dla mnie trochę zupy? Królestwo za łyk gorącej polewki!
93
Zakasał poły peleryny i zaczął wdrapywać się na stromiznę. Pomysł był
beznadziejny, ale nie należało z niego rezygnować.
Wyszedł na płaskowyż dość daleko od miejsca, w którym spędził ubiegły dzień, ale
niemal natychmiast odnalazł wzrokiem drzewo z ułamanym wierzchołkiem.
Białka siedziała pod nim zwinięta w kłębek. Było jej zimno. Widocznie spała i
usłyszała kroki Andrewa, gdy był już o parę metrów od niej.
Rozłożyła szeroko długie, smagłe ręce i rzuciła się w jego stronę.
Zabiłeś czarną wiedzmę! głos jej dzwięczał z zachwytu i przerażenia. A ja
myślałam, że one cię zabiły!
Skoczyła z rozbiegu w szeroko otwarte objęcia Andrewa, owinęła go rękami i
nogami jak małpa. Była mokra od rosy i gorąca. Patrzyła mu z bliska w oczy i
powtarzała jak we śnie:
Ja i tak na ciebie czekałam. Uciekłam od nich i czekałam. Czekałabym na ciebie do
końca. Dopóki bym nie umarła. Wierzysz?
Wierzę, Białko, wierzę! Dlatego tu przyszedłem. Oktin Hasz powiedział, że uciekłaś
od niego, więc od razu tu przyszedłem.
Po co mówiłeś z Oktinem Haszem? Nie wolno mu wierzyć.
Wiem, ale nic nam nie zrobi. Nawet dał nam konie.
Heeh! wykrzyknęła Białka. Potrzebuje żelaza? Zabił starych ludzi, zabił twoich
ludzi, zabił moich braci, a żelaza mu brakuje. Dobrze mówię?
Białka ześlizgnęła się na ziemię i stała ciasno przytulona do Andrewa. Tak
zmarznięty wędrowiec tuli się do gorącego pieca. Głowę miała odrzuconą do tyłu i w
jej oczach odbijało się błękitne, poranne niebo.
Jean z końmi czeka na nas przy zagrodzie.
No to idzmy szybciej, bo Oktin Hasz może się rozmyślić. Powie sobie: niech lepiej
oni będą u mnie, to wymienię ich na żelazo& Zgodziłeś się dać im żelazo?
Zgodziłbym się na wszystko, byle się tylko od niego wydostać.
Słusznie! ucieszyła się Białka. Będziesz dawał żelazo mojej hordzie i wybijemy
wszystkich wojowników Oktina Hasza!
Zaczęli schodzić po piarżysku i mokrej trawie. Potem Białka zatrzymała się, kazała
Andrewowi poczekać, pomknęła z powrotem i wróciła ze skórzaną torbą, z której
wyjęła kawałek suszonego mięsa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]