[ Pobierz całość w formacie PDF ]
motelu wydał mi się szczytem dekadencji. Aazienka z
natryskiem i wanną, dywan gruby na cal, łoże jak arka, okryte
złotą kapą. Naprawdę złotą. Rozgościłam się szeroko i
wygodnie, rozwiesiłam ciuchy w szafie, wywaliłam papiery na
biurko, buty zostawiłam beztrosko na środku dywanu -
jednym słowem dość skromnymi środkami udało mi się
zaprowadzić swojski bajzel. No i oczywiście napuściłam pełną
wannę wody. Muszę przyznać ze wstydem, że na widok
prawdziwej łazienki chińskie zabiegi higieniczne wydały mi
się dalece niewystarczające. Leżąc w kąpieli, zastanawiałam
się, co robić dalej i czy w ogóle coś robić.
Natychmiast po załatwieniu formalności związanych z
wynajęciem pokoju i odjezdzie Stefana zrzuciłam tu plecak i
pognałam do proboszcza. Już mi to ganianie do proboszcza
weszło w nałóg. Przeryliśmy wspólnie księgę z czterdziestego
szóstego roku, ale ani w lutym, ani w żadnym innym miesiącu
tego roku nie znalezliśmy zapisu o pogrzebie Moniki. Już
byłam skłonna przyjąć, że brak zapisu świadczy o tym, że
Monika jednak przeżyła, ale ksiądz ostudził mój entuzjazm.
- Ta kobieta mogła ją pochować w innej parafii albo w
ogóle pochować bez księdza. Sama pani mówiła, że nie była
wzorową parafianką. Mogła też odmówić zabrania ciała. A
mnie ten zapis doktora zdaje się bardzo wiarygodny.
Tak, i mnie ten zapis w kalendarzu doktora Cichockiego
wydawał się wiarygodny. Chyba dlatego, że był świadectwem
spisanym ad hoc, a nie odbiciem zdarzeń przechowywanym w
ułomnej ludzkiej pamięci. Teraz, leżąc w wannie,
zastanawiałam się, co mogło się stać z ciałem Moniki, jeśli
Pragłowska odmówiła jego odebrania. Nie miałam pojęcia, co
robi się z takim niechcianym ciałem. Pogrzeb na koszt
państwa? Muszę zapytać doktora Cichockiego.
A może ksiądz miał rację, doradzając mi zostawienie
spraw takimi, jakie są"? Co mi przyjdzie z tego, że dowiem
się, co się stało z ciałem Moniki? A jeśli została spalona wraz
z amputowanymi kończynami i zużytymi opatrunkami? Czy
na pewno chcę dowiedzieć się czegoś takiego? Co z tym mogę
zrobić teraz? Cień upływających lat położył się gęstą warstwą
na tamtych wydarzeniach - i może tak jest lepiej? Tamte czasy
były podłe, tego, co się wtedy działo, moje pokolenie nie
rozumie i nie chce rozumieć. I może rzeczywiście tak ma być,
bo oni tego właśnie chcieli". Chyba najrozsądniej zostawić
już przeszłość w spokoju, pozwolić umarłym pogrzebać
swoich umarłych i zająć się żywymi.
Sobą.
Wieczorem byłam umówiona ze Stefanem i jego kumplem
z podstawówki, rzeczoznawcą. Pal diabli kumpla z
podstawówki, ale Stefana miałam zamiar oczarować. To był
mój święty obowiązek wobec siebie samej. Wobec mojej
przyszłości. Jak dotąd widział mnie rozczochraną, zmęczoną,
nieumalowaną, nawet niedomytą, nawet gołą, a co gorsza,
słyszał mnie chrapiącą. To tak, jakby zacząć od końca -
zamiast wstępować z wolna w sferę niedbałej zażyłości,
odwalić wszystko na początku. Pokazać się z najgorszej
strony. A przecież wiadomo, że wszelkie wysiłki podjęte
celem oczarowania mężczyzny zaletami umysłu i charakteru
pozostaną daremne, jeżeli nie będzie miał na czym oprzeć oka.
Trzeba odrobić straty. Z żalem pomyślałam o kolekcji
odlotowych ciuchów, kolekcji, którą zostawiłam w domu,
przekonana, że tu mi się na nic nie przyda. Za to jestem
szczęśliwą posiadaczką kochera, latarki, karimaty, śpiwora...
no i jeszcze stu rzeczy, które teraz mogłabym spokojnie
wyrzucić przez okno.
Była dopiero piąta i miałam nadzieję, że butiki, które
widziałam przy głównej ulicy, są jeszcze otwarte.
Wygramoliłam się z wanny i wyruszyłam na polowanie.
*
Kiedy dotarłam na Ogrodową, Stefan i jego kumpel już
tam byli. Na parceli stały dwa auta, golf Stefana i żółty
maluch. Stefan musiał umówić się z kumplem na wcześniejszą
godzinę - ocena była już dokonana. Kumpel z podstawówki,
imieniem Michał, był tęgawym, łysiejącym facetem w
grubych okularach.
- Niestety, nie mam dla pani dobrych wiadomości -
powiedział, kiedy Stefan dokonał już prezentacji. - Mury są w
wielu miejscach skorodowane. Więzba dachu wprawdzie jest
zdrowa, ale opiera się na murach, rozumie pani. Są rysy w
nadprożach, a fundament nie był zaizolowany i podciąga wodę
z gruntu. Wie pani, kiedyś tak się budowało. Gdyby dom był
użytkowany, ogrzewany, remontowany, mógłby stać jeszcze
sto lat. Ale w tej sytuacji... Na dobrą sprawę należałoby go
rozebrać, bo grozi katastrofą.
Słuchałam tego z przygnębieniem. Nie miałam dotąd
pojęcia, że mury mogą korodować. Myślałam, że tylko metale
korodują. Ale on wiedział lepiej. Ze Stefanem umówiliśmy się
tak, że ja zaproponuję pieniądze, a jeśli Michał odmówi (jak
przewidywał Stefan), to zaprosimy go na kolację. Nic z tych
planów nie wyszło.
- Jeżeli pani zamówi ekspertyzę - powiedział na moją
propozycję zapłaty - to będę musiał napisać prawdę. I wtedy
pani będzie musiała to rozebrać albo chociaż ogrodzić i
umieścić ostrzegawcze tablice. To są spore koszty. W
przeciwnym wypadku, gdyby to się komuś zawaliło na głowę,
pani jako właścicielka będzie odpowiadać przed sądem.
- Nawet jeżeli to się zawali komuś... no, nieproszonym
gościom?
- Oczywiście, to bez znaczenia komu. Zamyśliłam się.
- Nie chcę, żeby to się zawaliło na głowę komukolwiek.
Co mam zrobić?
- Jeżeli mogę coś doradzić, to tylko darowiznę. Pójść do
urzędu miejskiego i w wydziale gospodarki nieruchomościami
zgłosić pisemnie chęć darowizny czy też zrzeczenia się na
rzecz gminy. Stefan mówił, że ta sąsiednia działka też należy
do pani?
- Tak. To znaczy należała do mojego ojca. Jeszcze nie
przeprowadziłam postępowania spadkowego. Tak samo jak z
tym domem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]