[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Załoga wysiadła i wyciągnęła łódź daleko na piasek. Uradowało mnie to, gdyż
obawiałem się, że ją zostawią na kotwicy w głębokiej wodzie pod strażą kilku towa-
rzyszy, co by nam uniemożliwiło zdobycie tego statku.
Zaledwo wysiedli, pospieszyli do pierwszej łodzi i zdumieli się, widząc, że jest
pusta oraz przedziurawiona na dnie.
Przez dobrą chwilę stali bezradni i rozmawiali o tej dziwnej przygodzie, potem zaś
zaczęli krzyczeć głośno dla zwołania towarzyszy. Gdy to nie odniosło skutku, stanęli
kołem i oddali salwę. Odpowiedziało im tylko echo z lasu, a i ten sygnał spełzł na
niczym. Siedzący w jaskini marynarze nie usłyszeli strzałów, zaś inni nie śmieli na
nie odpowiedzieć.
Bosman nie umiał sobie wytłumaczyć tego milczenia i postanowił, jakeśmy się
dowiedzieli później, wrócić na okręt z meldunkiem, że cała załoga pierwszej łodzi
poniosła na wyspie śmierć, a sama łódź została zniszczona przez nieznanego nie-
przyjaciela. Nie tracąc tedy czasu, zepchnęli swą łódź z powrotem we wodę i wsiedli
wszyscy.
Kapitan zadrżał ze strachu, pewny był bowiem, że po powrocie marynarzy okręt
rozwinie żagle i odpłynie. Ale ta obawa okazała się przedwczesna.
Ujechawszy małą przestrzeń, łódź zawróciła, przybiła na nowo do wyspy, a załoga
wysiadła, zostawiając jednak trzech marynarzy jako straż przy statku. Reszta ruszyła
w głąb wyspy, by ją zbadać.
Rozczarowało nas to wielce, gdyż nawet w razie pokonania tych siedmiu mary-
narzy, którzy wysiedli, nic by nam z tego nie przyszło, gdyby tamci trzej wrócili do
okrętu z zawiadomieniem. Okręt odpłynąłby w takim razie na pewno.
Nie było jednak na razie innej rady, jak czekać co się dalej stanie.
Siedmiu marynarzy poszło w głąb wyspy, zaś trzej pozostali zarzucili kotwicę
w pewnej od lądu odległości, czekając na powrót towarzyszy. Skutkiem tego nie było
mowy o zdobyciu łodzi.
Robinson Crusoe
62
Maszerujący szli szeregiem w kierunku mej fortecy. Śledziliśmy każdy ich ruch,
oni zaś widzieć nas nie mogli.
Czekaliśmy, aż podejdą blisko, by dać salwę. Dotarłszy do wzgórza, z którego
mogli objąć spojrzeniem znaczną część północnego krańca wyspy, podnieśli wielki
krzyk i wrzeszczeli tak długo, aż wszyscy ochrypli. Uznali potem, widocznie, że nie-
bezpiecznie jest iść dalej w nieznaną okolicę, usiedli przeto pod drzewem i zaczęli się
naradzać.
Łatwo by nam przyszło pokonać ich, gdyby byli zasnęli jak poprzednicy, ale za-
chowali ostrożność wobec niebezpieczeństwa, mimo że go nie znali wcale.
Kapitan powziął myśl, która mi przypadła do gustu. Jeśliby marynarze dali raz
jeszcze salwę sygnałową, należało rzucić się na nich, zanim zdołają nabić muszkiety
i obezwładnić wszystkich. W ten sposób osiągnęlibyśmy nasz cel bez rozlewu krwi,
na czym to właśnie wielce zależało zacnemu kapitanowi.
Ale marynarze nie dali salwy sygnałowej, musieliśmy tedy czekać bezczynnie
w zasadzce.
Przyszło mi na myśl, że może za nastaniem mroku zdołamy podstępem zwabić
na ląd strażników łodzi.
Po długich obradach marynarze wstali i ruszyli z powrotem ku wybrzeżu. Bali się
widać nieznanych niebezpieczeństw, których ofiarą padli ich towarzysze, postanowili
tedy wrócić i odpłynąć.
Zauważywszy ich zamiar podzieliłem się swą obawą z kapitanem, a biedak ten
popadł w straszną rozpacz. Zaraz jednak błysnęła mi myśl o podstępie, za pomocą
którego można by buntownikom przeszkodzić w tym zamiarze.
Kazałem Piętaszkowi i sternikowi pobiec co prędzej na zachodnie wybrzeże, tam
gdziem stoczył pierwszą walkę z dzikimi, wejść na wzgórze i krzyczeć co sił w pier-
siach, tak by buntownicy usłyszeli i odpowiedzieli. Potem mieli wysłańcy cofnąć się,
krzycząc ciągle, w las i gnać szerokim kręgiem w kierunku, który im dokładnie wy-
znaczyłem.
Marynarze mieli właśnie wsiadać do łodzi, gdy nagle rozbrzmiały z głębi wyspy
donośne przeciągłe okrzyki Piętaszka i sternika.
Zaczęli nadsłuchiwać, spoglądali po sobie, naradzili się pośpiesznie, potem zaś
pobiegli żwawo wybrzeżem w stronę zachodnią, w ślad za głosami, aż do rzeczki,
która im zastąpiła niespodzianie drogę.
Stało się, com przewidział. Przywołali łódź, by ich przewiozła na drugi brzeg
wezbrany właśnie skutkiem przypływu wody.
Łódź podpłynęła trochę w górę rzeczki i wysadziła załogę na przeciwległym brze-
gu, ponieważ zaś było tu z pozoru całkiem bezpiecznie, przeto marynarze przywiązali
statek liną do drzewa i poszli dalej, zabierając ze sobą jednego ze strażników, by
wzmocnić swą gromadkę.
Trudno było życzyć sobie czegoś lepszego. Gdy tylko marynarze pobiegli na po-
szukiwanie niewidzialnych krzykaczy, wypadłem z towarzyszami z zasadzki, przekro-
czyłem rzeczkę w części górnej, płytkiej i rzuciliśmy się na dwu strażników. Jeden
leżał w trawie, drugi na dnie łodzi i wpadli nam w ręce, zanim się spostrzegli. Leżący
w trawie chciał uciekać, ale kapitan zwalił go na ziemię, po czym drugi poddał się bez
namysłu. Wyszło na jaw, że ten drugi został przemocą nakłoniony do buntu, przeto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl