[ Pobierz całość w formacie PDF ]
imieniu Liza. - I z uznaniem otaksowała jego elegancki szary garnitur.
Zaprosił ją do pubu w pobliżu doków. Zajęli stolik przy oknie, skąd widać
było wodę i niebo. Posiłek był smaczny, a Paul okazał się szalenie miłym
rozmówcą. Liza coraz bardziej go lubiła i zaczęła uświadamiać sobie, że jego
zewnętrzna oschłość maskuje w gruncie rzeczy ogromną delikatność. Wciąż był
trochę onieśmielony. Nie wiedział, co robić z rękami, i nie umiał wytrzymać
milczenia. Jeszcze nie rozumiał, że chwile ciszy są czasem potrzebne. W
przeciwieństwie do...
Nie, nie będzie myśleć o Aleksie.
Za oknem zobaczyli żaglówki i okazało się, że Paul ma łódkę. Na dobre
się na ten temat rozgadał.
Choć nie bardzo się na tym znała, z przyjemnością obserwowała jego
niekłamany entuzjazm. Zaproponował, żeby kiedyś popłynęła razem z nim jako
honorowy członek załogi".
Następnie pojechali na przyjęcie. Liza świetnie się bawiła - gawędziła ze
starymi przyjaciółmi, jadła, piła, tańczyła. Odchodzący na emeryturę konsultant
wygłosił dowcipną mowę pożegnalną, a potem kazał podać butelkę wina dla
- 116 -
S
R
każdego stolika. Jak łatwo się domyślić, goście zareagowali na to nie skrywaną
radością.
Wieczór był naprawdę udany, lecz Liza czuła się tak, jakby przyglądała
się sobie z boku. Była obecna i nieobecna zarazem. Nie umiałaby powiedzieć,
co jest tego przyczyną. Widocznie za dużo pracuję, pomyślała.
Gdy wracała z toalety, stanęła oko w oko z Alexem, któremu
towarzyszyła Lucy. Stanęła jak wryta. Nie wiadomo dlaczego jego obecności
tutaj w ogóle nie brała pod uwagę. A przecież mogła się spodziewać, miał
prawo tutaj przyjść. Lucy rozpromieniła się na jej widok, natomiast Alex
sprawiał wrażenie trochę zakłopotanego.
- Przyprowadziłem tu mamę, żeby jej pokazać, że lekarze potrafią być nie
tylko śmiertelnie poważni, ale i szalenie rozrywkowi.
- Dobrze wyglądasz, Lucy - zwróciła się do niej Liza. - Cieszę się, że
zdrowiejesz. Czy jest szansa, że zobaczę cię z Alexem na parkiecie?
- Kto wie? Pójdziesz z nami czy jesteś w towarzystwie?
- Tak, to znaczy nie... - W tej samej chwili podszedł do nich Paul, który
zaczął niepokoić się o Lizę.
- Gdzieś ty się podziewała...
Po krótkim powitaniu odeszła z Paulem. W przyjęty na bankietach sposób
dyskretnie ujęła go pod rękę. Odchodząc, kątem oka dostrzegła błysk złości w
oczach Alexa. Miała nadzieję, że nikt poza nią tego nie zauważył.
Po powrocie do sali widziała, jak Alex zatańczył z Lucy, ale potem gdzieś
zniknęli. Taniec z Paulem sprawił jej przyjemność - chłopak przyciągnął ją do
siebie, ale nie za blisko. Widział w niej tylko partnerkę do tańca i nie próbował
wykorzystać sytuacji, jak czynią to czasem mężczyzni. Rozglądając się wokół,
stwierdziła, że otaczają ją sami młodzi ludzie. Zamieniam się w starą pannę,
pomyślała z rozżaleniem.
- 117 -
S
R
Ponieważ wypili sporo wina, Paul odwiózł ją taksówką. Na pożegnanie
pocałował ją w policzek. Uścisnęła go ciepło, ze szczerą sympatią. Ale bez tego
dreszczu... Nie, nie zaczynaj znowu! - zganiła siebie w duchu.
- To tylko przyjacielski gest? - domyślił się.
- Tak, Paul. Może nawet szkoda, bo naprawdę bardzo cię lubię.
- Możemy zostać przyjaciółmi - powiedział z ledwie słyszalnym
smutkiem.
- Już nimi jesteśmy! - Czy do końca życia będę miała samych przyjaciół i
ani jednego kochanka? - przemknęło jej przez myśl. - Może wpadniesz na
kawę?
- Owszem, bardzo chętnie, choć nie wiem, jak by na to zareagował nasz
nowy konsultant...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Zamarła z kluczem w dłoni i spojrzała
na niego zaskoczona.
- Był bardzo niezadowolony, że razem przyszliśmy na przyjęcie. W
poniedziałek trzeba będzie go zapewnić, że absolutnie nic nas nie łączy. Inaczej
pożre mnie żywcem...
- Co ty opowiadasz! - zganiła go łagodnie. - Alex, tak samo jak ty, jest
wyłącznie moim przyjacielem.
- Nie całkiem tak samo...
W mieszkaniu paliło się światło, co znaczyło, że jest w nim Rosalinda.
Jak zwykle, czegoś się uczyła. Była młodsza od Paula, ale to jego zbiło z
pantałyku jej opanowanie i pozorny chłód. Liza zostawiła ich samych i poszła
zaparzyć kawę.
Gdy wróciła do pokoju, sama nie wiedziała, kto tu kogo uczy: Paul lekarz
Rosalindę studentkę, czy może wręcz odwrotnie. W końcu doszła do wniosku,
że rozmawiają jak równy z równym. Rosalinda cytowała mu fragmenty
wykładu, na którym Liza była z Alexem. Paul także znał jego treść.
- Czy wiadomo już coś o tacie? - spytała Liza, stawiając tacę na stoliku.
- 118 -
S
R
- Rano dostałam list, a w środku znalazłam to. - Rosalinda podała jej
zdjęcie. Widniała na nim banda podejrzanych typów, stojących pod ogromnym
drzewem, nie ogolonych i uzbrojonych. Mimo nieprzyjemnego wyglądu
wszyscy byli szeroko uśmiechnięci. Pomiędzy nimi zobaczyła ojca, i aż serce jej
się ścisnęło. Jednak gdy mu się przyjrzała, spostrzegła, że i on się uśmiecha.
Wydawało się, że nic mu nie dolega i że wśród tej gromady zbirów czuje się
całkiem bezpiecznie.
- Negocjacje są w toku. Porywacze obiecali, że nie zrobią tacie nic złego.
Zdaje się, że nawet go lubią. Uczy ich angielskiego.
No tak, to cały tata! - pomyślała Liza ze łzami w oczach.
Pogawędzili jeszcze trochę we trójkę, a potem Paul zaczął szykować się
do wyjścia. Liza odprowadziła go do drzwi i szczerze podziękowała za miły
wieczór.
- Sympatyczny młody człowiek - rzekła Rosalinda tonem starszej pani. -
Obiecał, że przyśle mi jakieś ciekawe notatki. Czy on cię interesuje, Lizo?
- Tylko jako przyjaciel. Nic by z tego nie było.
- To przez tego drugiego, tego, o którym mi mówiłaś... Chodzże tu do
mnie i mocno mnie przytul, moja ty starsza siostro.
- 119 -
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
W następny wtorek po południu Liza była w dyżurce, gdy zadzwoniono
do niej z oddziału nagłych wypadków.
- Jest u nas Marie Pinckney. Właśnie przywiozła ją karetka. Niestety, nie
najlepiej z nią.
- Dawajcie ją do mnie, mam wolne łóżko. - Była bardzo poruszona, lecz
przecież w głębi duszy wiedziała, że to się tak skończy.
- Są tutaj jej rodzice - dodał lekarz dyżurny. - Przyjechali karetką razem z
nią.
- Rodzice? - powtórzyła zaskoczona. - Myślałam, że nie utrzymuje z nimi
żadnych kontaktów.
- A jednak teraz tu są. Bardzo się zdenerwowali.
Gdy tylko Liza ujrzała woskową twarz Marie, wiedziała, że niewiele da
się zrobić. Wydawało się, że tym razem dziewczyna skazała swoje ciało na
śmierć.
Rodzice Marie również przyszli na oddział. Liza przedstawiła im się i
poprosiła, by posiedzieli w poczekalni.
- Niedługo do państwa przyjdę - zapewniła ich, a potem posłała po Paula.
- Lepiej wezwij doktora Scotta - orzekł Paul po wstępnym badaniu. -
Pewnie trzeba będzie ją zabrać na intensywną terapię.
Alex dołączył do nich po dziesięciu minutach.
Liza bez słowa podała mu kartę Marie i zaprowadziła go do jej pokoju.
Badanie trwało krótko, co nie było dobrym znakiem. Wnioski nasuwały się
same.
Na rękach Marie nie było miejsca, w którym można by podłączyć
kroplówkę, toteż Alex zastosował cewnik żylny na klatce piersiowej, aby zasilić
organizm płynami odżywczymi i antybiotykami. Ale wątroba Marie prawie już
- 120 -
S
R
nie funkcjonowała. yle było także z odruchami - otwieraniem oczu,
motorycznymi i słownymi reakcjami na bodzce.
- Pójdę porozmawiać z rodzicami - oznajmił Alex, gdy zrobili już
wszystko, co mogli - choć to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Potem będą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]